Kocha, lubi, szanuje, zwodzi, oszukuje. Kosztowna miłość Rosjanki z portalu
Olę z Saratowa poznał na portalu randkowym. Po kilku miesiącach romansu online Krzysztof przesłał jej kilkadziesiąt tysięcy złotych. I wtedy po Oli słuch zaginął. Po pieniądzach też.
Krzysztof sam przyznaje, że w życiu mu nie wyszło: rozwód raczej bezbolesny, ale sam został, bez żony, dzieci nigdy nie było, nagła pustka, nie było dla kogo żyć. Praca ochroniarza w rzeszowskiej agencji, wynajęte w Rzeszowie mieszkanie, żadna baza materialna do budowania przyszłości, a głód drugiego człowieka mocno doskwierał.
Lekiem miał być portal randkowy - niezobowiązujące znajomości, ale z perspektywą na trwały związek. Po doświadczeniu z poprzednim małżeństwem ostrożność raczej uzasadniona. Dziś sam nie wie, w którym momencie tej ostrożności zabrakło. I sam sobie się dziwi, jak to się mogło stać, że kompletnie obcej kobiecie, której nigdy „na żywo” nie widział, mieszkającej gdzieś w nadwołżańskim Saratowie, pożyczył dziesiątki tysięcy złotych. I to takich, których sam nie miał. Raczej nie do odzyskania, choć kilka rosyjskich prokuratur śle mu pisma, że coś tam robią w sprawie oszustwa. To historia manipulacji uczuciami i wykorzystania poczucia samotności.
- Można mnie nazwać głupim i naiwnym, choć przecież jestem dojrzałym mężczyzną - przyznaje samokrytycznie.
Miłość od pierwszego maila?
Wydawało się, że „na odległość” taka znajomość będzie tymczasem bezpieczniejsza. Znalazł portal randkowy, zalogował się, nie wdawał się w szczegóły o swoim życiu, niechby się ktoś z drugiej strony odezwał, zobaczy się, co z tego będzie.
Odezwała się Aleksandra. Trochę pokraczną polszczyzną, ale tłumaczyła, że w Białymstoku mieszka, Rosjanką jest, stąd jej niedoskonałości językowe. Zaczęli korespondować, Aleksandra szybko przyznała, że nie w Polsce, a jednak w Rosji mieszka, ale bardzo chciałaby do Polski przyjechać. Sporo o rodzicach i o swojej siostrze ciepło pisała, w listach bardzo rodzinna i uczuciowa się wydawała. Ale też ostrożna, też boi się, że zostanie uczuciowo zraniona, że też spragniona bliskiej osoby. I kogoś takiego Krzysztof szukał: że tylko przytulić, pogłaskać i nosić na rękach. Tym bardziej, że na zdjęciach Aleksandra wyglądała, jak ideał słowiańskiej urody: krucha, długowłosa blond-piękność, lat mniej niż 30. Sporo o sobie pisała, o skończonych studiach, rodzicach, pracy.
- Napisałem, że może przyjechałaby do mnie, poznamy się bliżej, porozmawiamy o przyszłości - opowiada Krzysztof.
Aleksandra była wniebowzięta propozycją, już gotowa wsiąść w samolot. I tylko jeden kłopot był: wcześniej zaciągnęła kredyt na mieszkanie, naprawdę duży kredyt i - pisała - prawo rosyjskie nie wypuści jej z kraju, dopóki tego kredytu nie spłaci. Już tak dużo do spłaty nie zostało, rodzice pomagają finansowo i siostra też, ale jednak bank i prawo miejscowe „trzymają łapy” na jej podróżniczych zapałach. I z każdym jej listem coraz więcej było tęsknoty, marzeń o Krzysztofie, zdjęć, wobec których żaden mężczyzna nie byłby obojętny, ciepłych słów, wyznań miłości i złości, że przez kredyt nie może do niego do Polski przyjechać.
Dał się słowom zauroczyć, nawet jeśli pisane był pokracznie przez internetowy translator. Sam zaproponował, że jej finansowo pomoże. A wtedy będzie mogła przyjechać.
Oszczędności życia i potężny kredyt dla ukochanej…
Dziś wygląda na to, że z wszystkiego tego, co o sobie Aleksandra pisała, to chyba tylko numer konta bankowego się zgadzał. A i to nie jest pewne. Dziś tak wygląda, ale po kilku miesiącach korespondencji wyglądało bardzo obiecująco. Przecież Krzysztof zaproszenie wysłał, Ola postarała się o paszport, nawet wizę turystyczną dostała. Chyba się postarała. I bilet na samolot do Polski kupiła. Też chyba. Krzysztof był „na baczność”, lada chwila Olę miał zobaczyć, a wtedy ona napisała, że na lotnisku ją zatrzymali, lecieć nie pozwolili, bo niespłacony kredyt nad nią wsi. I tyle bólu i zawodu było w tym liście, że serce pęka. I rozum się zawiesza…
- Najpierw przez Western Union wysłałem jej ponad 500 dolarów, potem wysłałem oszczędności życia, czyli 4 tysiące sto dolarów - Krzysztof przedstawia dowody bankowych przelewów: pożyczka na Aleksandrę O., zamieszkałą w Saratowie.
Może Aleksandra mogłaby już wsiąść w samolot i lecieć do Krzysztofa, ale zamiast jej we własnej osobie, przyszedł kolejny list.
- Napisała, że pieniądze do niej nie dotarły, choć wie, że „szły” - przytacza za listem Krzysztof. - Zostały zatrzymane w jakimś innym banku, bo coś się nie zgadzało. I że wyjaśnienie potrwa ze trzy miesiące.
Nie zastanowiło go, że w kolejnych listach coraz mniej było o uczuciach, a coraz więcej o pieniądzach. Ola pisała, że te dolary nie przepadają, ale może Krzysztof mógłby jej jeszcze coś wysłać na spłatę jej kredytu, dzięki temu uwolni się, będzie mogła do niego przyjechać. Zaproponowała, że jak nie ma, to może niech pożyczy od przyjaciół, niech weźmie kredyt i jej wyśle…
To już było alarmujące, ale nie dla niego. Nie wtedy. Wiarygodnie to wyglądało, tym bardziej, że Ola słała mu skany swojego paszportu, adres zamieszkania, kolejne zdjęcia siebie i siostry. To poszedł do banku, żeby wybłagać kredyt.
- Naprawdę wybłagać, bo na taką sumę nie miałem żadnego zabezpieczenia - tłumaczy. - Wciąż myślałem, że z tym pierwszym przelewem, to tylko jakieś bankowe zawirowania.
Wybłagał 10,5 tys. euro. I wysłał przelewem bankowym. Dwa tygodnie po wysłaniu dolarów. Już nie na jej konto, bo to - jak rozpaczliwie donosiła w kolejnych listach - zostało przez bank zablokowane. Dlaczego? Nie pisała.
Na konto jej cioci miał wysłać. To wysłał. I jeszcze pofatygował się do swojego banku, żeby upewnić się, co stało się z jego dolarowym przelewem. I dlaczego jego Ola tych pieniędzy nie dostała. Tu zapewniano go, że nawet cent nie został nigdzie zatrzymany, że przekaz został przez adresata odebrany. Dopadły go złe przeczucia, choć jeszcze nie na tyle wyraźne, by dopatrywać się oszustwa. Przecież taki blond-anioł o anielskim uśmiechu nie potrafiłby oszukiwać. I przecież wiedział o niej wszystko. Tak mu się wtedy wydawało. Napisał jej radośnie, że 10 tysięcy euro poszło przelewem w kierunku Saratowa, że spłaci kredyt, wsiądzie w samolot, a on odbierze ją na Okęciu. Pełnego radości listu zwrotnego się spodziewał, dostał krótki, że jest wspaniałym człowiekiem i że Ola wkrótce się odezwie. A potem nie dostał już ani słowa. Pisał dalej, odpowiadało mu milczenie.
Wyguglał sobie „jej” adres w Saratowie, przy ul. Kiselewa stoi jakaś rudera bez okien. Zaczął wątpić, że ta piękność na zdjęciu to rzeczywiście Ola, że zdjęcia jej siostry też może z sieci wzięte, nawet fotografie rodziców, jakie mu słała, to niekoniecznie jej rodzice. Pisał dalej, odpowiadało mu milczenie, aż zrozumiał, że 4 tys. USD i 10,5 tysiąca euro kredytu przesłał… nie wiadomo gdzie i nie wiadomo komu. Ale przecież miał skany jej paszportu, ze wszelkimi danymi, miał dowody przelewów bankowych. I z tym poszedł na komisariat policji.
- Pan policjant roześmiał się i powiedział, że w życiu trzeba mieć głowę na karku - opowiada Krzysztof. - I miał rację. Zgłoszenia nie przyjęli. Sam napisałem do prokuratury w Saratowie.
Ku swojemu zaskoczeniu dostał odpowiedź z saratowskiej prokuratury. Że nie jest kompetentna w wyjaśnieniu zgłoszenia i zostało ono przekazane do innej prokuratury. Z tej dostał kolejne, że przekazano sprawę do rejonowej komórki ministerstwa spraw wewnętrznych, a z tejże komórki - że sprawę przekazano do innego obwodu prokuratorskiego. Że jak ta decyzja mu się nie podoba, to może się skarżyć… do prokuratury w jeszcze innym obwodzie. Przestał wierzyć, że nad Wołgą komukolwiek zależy na ściganiu Oli. O ile to rzeczywiście była Ola, a nie jakaś Swietłana albo... Ivan. Poszukał w necie instytucji, które mogłyby go reprezentować przed rosyjskimi organami ścigania. Szybko zorientował się, że na taką pomoc prawną kompletnie go nie stać.
Żeby ostrzec innych
- Dlaczego „spowiadam się” ze swojej głupoty i naiwności? - Krzysztof ma już gotową odpowiedź: - Żeby ostrzec innych przed internetowymi związkami i… może ktoś zechce mi pomóc.
Spłaca koszmarnie wysokie raty za przesłany do Saratowa przelew w euro, rodzice trochę pomagają finansowo. Trochę, bo też nie należą do krezusów. I długo jeszcze będzie spłacał. Ola (?) głucha jest na jego listy, za to z portalu randkowego nadeszła dla niego propozycja: „Cześć Krzysztof, chciałabym Cię poznać, wydajesz się interesującym człowiekiem”.
Gdzieś z Rosji nadeszła. Pozostawił ją bez odpowiedzi.