Kobiety na boisku wykiwają niejednego mężczyznę
Piłkarki z Rolnika w Głogówku są fenomenalne. Za grę nie dostają ani grosza, spotykają się tylko raz w tygodniu i trenują praktycznie w nocy, a zdobyły tytuł wicemistrza Polski. Bo liczy się serce. A potem kasa.
Środowy wieczór. W hali sportowej w Głogówku zbierają się ładne i roześmiane dziewczyny. Dużo żartów, także z trenera. Ale to się wkrótce skończy. Gdy pół godziny później dziewczyny na boisku będą za dużo żartować, zamiast skupiać się na ćwiczeniach szybkościowych, trener Stanisław Deja wyczeka, aż skończą pogawędki, po czym nakaże wykonać dodatkowe serie nożyc (ćwiczenia idealne na dolne partie mięśni brzucha, ale trzeba mieć do nich kondycję). Zapadnie cisza i skupienie.
Futbolistki z klubu Rolnik Biedrzychowice tydzień wcześniej zostały wicemistrzyniami Polski w futsalu.
- W środowisku piłkarskim wszyscy się dziwią, że mamy takie wyniki, przy tak minimalnym budżecie. Nas nie stać na stypendia wypłacane piłkarkom, jak to robią w innych amatorskich klubach. Dotacja z gminy to 50 tysięcy rocznie, wystarcza na sprawy organizacyjne, ale nie na stypendia czy diety. Dziewczyny mają swoje obowiązki, domy, szkoły, pracę. Treningi są więc raz w tygodniu, w sezonie wiosenno-letnim udaje się zebrać dwa razy - mówi prezes Wilfryd Parchatka.
To on utworzył klub w 1983 roku, przy szkole podstawowej w Biedrzychowicach. Postawił na futbol kobiecy, bo sprytnie sobie wykombinował, że dyscyplina jest nowa, więc konkurencja będzie mała. - Poza tym, jak się coś buduje od fundamentów, to i łatwiej o sukcesy - mówi.
Początki były jednak trudne, prezes wspomina, jak Rolnik przegrywał mecze nawet 2 do 16. Taki wynik zapamiętuje się na całe życie. W końcu przyszły sukcesy: wicemistrzyniami Polski nie raz były już juniorki. Teraz - są seniorki, tzw. pierwsza drużyna. Dziewczyny lgną do tego klubu, dojeżdżają na treningi z całej południowej Opolszczyzny. Owszem, trenują raz w tygodniu, ale poza tym niemal każdy wolny czas poświęcają na sport.
- To kwestia dobrej organizacji. Ja pracuję w sklepie w Strzelcach Opolskich, staram się tak dogadać z szefem, aby zawsze zdążyć na trening. Szef zresztą mi kibicuje, muszę mu przynosić wszystkie wycinki z prasy, gdzie o nas piszą, czyta je z wielkim zainteresowaniem. Torbę na trening mam zawsze spakowaną dzień wcześniej, rano nie ma na to czasu, bo wstaję o 5.40, aby zdążyć dojechać do pracy. Jeśli nie mam treningu w Głubczycach, to staram się dbać o kondycję innymi sposobami. Chodzę na basen, zumbę, biegam, jeżdżę rowerem. Do domu wracam około 22.00. I tak dzień w dzień - mówi Katarzyna Ruder, kapitan drużyny.
Jedna z nich, Daria Kasperska z Wodzisława Śląskiego (grała w kadrze Polski), jest mamą półtorarocznego chłopca. Wciąż trenuje, jeździ na mecze - oczywiście z małym Alexem. - Miałam do wyboru zostać w kadrze albo poukładać sobie rodzinne życie i grać w Głogówku. Wybrałam to drugie. Nie żałuję - mówi.
Marzec to dla wicemistrzyń Polski, piłkarek Rolnika z Głogówka, miesiąc przełomowy. Z zawodniczek futsalowych, kopiących piłkę w hali, zamieniają się w futbolistki „pełną gębą”, bo przechodzą na pełnowymiarowe boisko. Trenerowi na pytanie: Czy łatwo tak z tygodnia na tydzień przestawić styl myślenia i pracę mięśni oraz kondycję zawodniczek z halowego grania na boiskowe? - odpowiadać się nie chce. On wie swoje: że dziennikarka - jak to kobieta - na piłce nożnej raczej się nie zna, więc nie ma co z nią filozofować.
- Pani przyjechała po prostu napisać, że nasze dziewczyny są fajne. Są zdolne, więc w każdym rodzaju futbolu dają radę - dyktuje.
Kobiety na boisku potrafią „wykiwać” męskich przeciwników. Wówczas wykiwani przechodzą do faulowania
Trenerze, ja faktycznie nie ekspert, ale pojęcie o „nodze” jakieś tam mam: w halówkę gra pięciu zawodników, są tam małe boiska i bramki, szybkie zmiany, a nie ma spalonego. Co to spalony? W teorii też mniej więcej się orientuję, choć jako kibic na stadionach bywa, że go nie zauważam (sędziowie zresztą czasami też nie). A że dziewczyny z Rolnika - i to w każdej kategorii wiekowej - są zdolne i waleczne, to widać po ich wynikach oraz po mistrzowskich pucharach zebranych w jednej z pana kanciap w hali sportowej. Nie mieszczą się już na parapetach. Najwyższy czas zrobić dla nich gabloty i porządnie opisać.
Chcą mieć powody do dumy
- Przejście z hali na boisko jest trudne - mówi Katarzyna Ruder, kapitanka zespołu. - W niedzielę miałyśmy lekki stres, jechałyśmy na pierwszy w tym roku mecz na trawie. To był wprawdzie sparing, mecz towarzyski z dziewczynami z Częstochowy, ale jednak nie chciałyśmy się za siebie wstydzić.
Pokonały zawodniczki częstochowskiego Gola 2:0. Ale uwaga: mecz rozgrywany był 3 razy po 30 minut (dzięki temu było lżej). Było też - dla odmiany - utrudnienie: bramki Rolnika strzegły zawodniczki z pola: Katarzyna Rudner, Magdalena Kościelniak i Aleksandra Dubiel, każda z nich broniła w jednej tercji.
- Nasze bramkarki miały ważne sprawy, nie mogły grać. Dałyśmy radę - mówi Kasia. - Tylko zgrany zespół tak potrafi.
Gdy nie było tabletów...
Trener przy bliższym poznaniu zyskuje - przekonują dziewczyny. Najlepsze porównanie ma bramkarka Magdalena Religa:- W poprzednim klubie, gdy miałam poważną kontuzję, nikt specjalnie mi nie pomógł w leczeniu i rehabilitacji, zostałam sama. Tu trener jest bardzo czujny, dba o nas, dopytuje o zdrowie, gdy trzeba, natychmiast pomoże. Chce się dla takiego klubu grać - mówi.
Kasia, kapitanka zespołu, ma ksywę „Babcia”, bo jest najstarsza (33 lata). - Grać w klubie zaczynałam, gdy byłam dorosła… - mówi.
Teraz piłkę kopią już nawet 7-letnie dziewczynki, a wiek 10 lat na rozpoczęcie przygody z futbolem to już standard.
- Ja miałam 19 lat, na jakimś festynie w mojej wsi - Jaryszowie - grałam mecze z chłopakami. Na tym festynie ktoś mnie wypatrzył - mówi.
Padła propozycja, aby dziewczyna zaczęła kopać w klubie Rolnik w Głogówku. Można powiedzieć, że Kasia skazana była na futbol. Ojciec sędziował, brat grał, starsza siostra także.
- Ja sama wciągnęłam do tego sportu moją młodszą o 10 lat siostrzyczkę – dodaje „Babcia”. – W moim dzieciństwie, czyli 20 lat temu, nie było komórek, tabletów i innych wynalazków, a już szczególnie na małej wsi, gdzie jedyne rozrywki to sklep, remiza oraz boisko do nogi. Po lekcjach szło się więc kopać, nieważne, czy było się dziewczyną czy chłopakiem.
Jak ktoś miał talent do nogi, to miał posłuch u rówieśników. Dziewczyna szybko pokazała, że umie kiwać i wykiwała niejednego futbolistę. – Chłopaki ze wsi, z drużyny szanowali mnie, ale gdzieś tam za plecami, ze strony kibiców słyszałam czasem uwagi z ironią w głosie: Dziewczyna, a gra?
Grała, i to coraz lepiej. Futbol kobiecy też miał się coraz lepiej. Mimo to – bywa – i dziś Kasia usłyszy: „Baba kopie? Powinna dzieci niańczyć, w domu siedzieć…”.
- Wtedy uśmiecham się i gram z jeszcze większą motywacją - mówi.
W XXI wieku kobiety w futbolu nie dziwią, a przynajmniej nie powinny. Mamy reprezentację kraju, Puchar Polski, cztery ligi, ekstraligę, no i ligi futsalowe.
Pieniądze to nie wszystko
Dziewczyny z klubu Rolnik w Głogówku zdobyły właśnie tytuł wicemistrza Polski w futsalu. Sukces na cały kraj! Nie dostały za srebro ani grosza, żadnej nagrody, talonów. Przynajmniej na razie. Za udział w meczach też nie dostają wynagrodzenia. To prawdziwe amatorki pod względem apanaży. Za to pasja do sportu jest jak najbardziej profesjonalna. - Może w tym tkwi sukces tego, że jesteśmy tak dobre? Kopiemy piłkę, bo to kochamy – mówi „Babcia”.
W męskim futbolu, nawet w buraczanych ligach, zawodnicy otrzymują bardzo często jakieś wynagrodzenie. Wiadomo – domu i rodziny z tego się raczej nie utrzyma, ale zawsze parę złotych do kieszeni wpadnie. Sposoby „wynagradzania” są różne, mogą to być na przykład stypendia (minimalne 200 zł, zdarzają się i ponad 1000 zł), mogą być wynagrodzenia za sam udział w meczu - jakieś 30 zł minimum.
- U nas tego nie ma. I dobrze. Tam, gdzie jest kasa, tam jest zawiść. Zaraz ktoś ma żal, że siedzi na ławce, więc nie dostanie grosza, ktoś inny kłóci się o wysokość stypendium… - mówi kapitan.
Dziewczyny otrzymują tylko zwrot kosztów za dojazdy na treningi. Wiele z nich musi dojeżdżać, niektóre po 50 km: - Oczywiście nie każda, muszą się między sobą dogadać i przyjeżdżać po parę osób w aucie. Zwrot za paliwo dostaje właścicielka auta – mówi Stanisław „Stanley” Dyja, trener Rolnika (z czasem każe do siebie mówić Stanley: - Nawet wnuczka tak do mnie mówi - uzasadnia).
Pierwszy raz rozmawiam z trenerem w Dzień Mężczyzny, 10 marca. Wspomina: - Dwadzieścia lat temu zacząłem przygodę z dziewczęcą drużyną piłki nożnej w Rolniku, właśnie 10 marca. Wtedy o Dniu Mężczyzny nikt nie słyszał, a i w piłkę nożną kobiet niewielu wierzyło…
Sam, gdy otrzymał propozycję, miał mieszane uczucia. Z jednej strony ambicja podpowiadała: To wyzwanie, próbuj. Z drugiej strony: Kobiecy futbol? Bo ja wiem...
Poszedł zobaczyć swe ewentualne podopieczne podczas gry. – To, co mnie poraziło, to brak taktyki przy jednoczesnej ogromnej ambicji i woli walki oraz niezłej technice – uśmiecha się.
Gra w stylu „Hurra i dawaj do przodu!” - nie jest dobrą metodą rywalizacji podczas gry zespołowej. - Piłka nożna to nie jazda figurowa na lodzie. Co z tego, że ktoś pięknie i walecznie gra, jak nie wygrywa? – mówi Stanley.
Zrozumieć kobietę
Na pytanie, co jest najtrudniejsze w szkoleniu dziewczyn, odpowiada: - Przekonać, aby chodziły w takich samych strojach! Owszem, na mecz wychodzą ubrane w jednolite stroje piłkarskie. Jednak już do dresów, a klub kupił dziewczynom takie fajne, każda dokłada coś od siebie, byle się wyróżniać. Traktują to jak wyjście na bal. Czy jest kobieta, która chce być na balu w towarzystwie innych 10 kobiet ubranych w identyczne sukienki? No nie ma takiej! Trzeba to zrozumieć.
Każdy trener musi wejść w meandry psychiki swych zawodników. Stanley przez 20 lat nauczył się niejednego:
- Kobiety nawet podczas wyjazdu na zgrupowanie czy obóz muszą czuć się jak domu. Biorą z sobą nie tylko jakieś domowe gadżety czy maskotki. One także starannie dobierają towarzystwo, z którym chcą dzielić pokój. Zupełnie inaczej jest z facetami, którym jest z reguły wszystko jedno, z kim idą na kwaterę – mówi.
No i panie są bardzo pamiętliwe. Jak się jedna z drugą pokłóci, to widać to od razu na boisku, piłki sobie nie podają, nie pomagają sobie...
- Wtedy biorę na rozmowy i w męskich słowach, których w gazecie nie przytoczymy, doprowadzam do równowagi – mówi trener. – Z panami takich problemów nie ma.
Niektóre z opinii trenera konsultuję z jego podopiecznymi: - Irytuje go, że staramy się wyróżniać detalami w stroju? Coś w tym jest. Ja na przykład pod miętowy kolor bluzy dobieram sobie gumki do włosów, buty, czasem nawet tipsy! - śmieje się Ilona Sotor.
- Kłócimy się i obrażamy? No, bywa. Ale kłócimy się o sport, o grę. Na przykład wiemy, że któraś z nas mogła lepiej podać, a nie podała... - tłumaczy.
Trener oczywiście dziewczyny też chwali: - Panie górują nad swymi kolegami pod względem ambicji i woli walki - mówi. - Żaden facet im nie dorasta nawet do pięt! To widać i na meczach, i na treningach. Zwykle facet kombinuje, żeby ułatwić sobie życie. Kobieta nie lubi iść na łatwiznę. Choćby miała płakać z bólu i wycieńczenia, będzie walczyć, aż do skutku. Aż padnie - mówi Stanisław Dyja.
Rolą trenera jest nauczyć kobiety strategii, wykuć z nimi wszystkie możliwe warianty ofensywy i defensywy. - Strategia i taktyka to słabsza strona pięknej płci - przyznaje Stanley.
Ilona Sotor ripostuje: - Tu trener się myli. Potrafimy być strategami, opracowywać taktykę! Może tylko czasami trzeba z nami dłużej nad tym popracować.
Katarzyna Ruder ma też inną obserwację. - Jeśli dziewczyny grają w piłkę nożną z chłopakami i lepiej ich kiwają, to panowie zaraz rezygnują z taktyki i przechodzą do faulowania. Dlatego staramy się z panami nie grać, nie ryzykujemy kontuzji.
Piłka rządzi sercem
Ilona Sotor, podobnie jak większość dziewczyn kopiących w Rolniku, dorastała wśród piłkarzy.
- Bracia mnie zainspirowali do tego sportu - mówi. - Kopałam z nimi, potem z innymi chłopcami, a na pierwszy trening futbolu kobiecego zaprowadziła mnie „Babcia”, która mieszkała wioskę obok.
Ilona, gdy zaczęła swoją przygodę z futbolem, miała 11 lat.
- Nawet nie wiedziałam, że jest kobiecy klub. Ale od razu mi się w żeńskiej drużynie spodobało. Najpierw trenowałam w Biedrzychowicach, potem w Głogówku - mówi.
Dziś ma 24 lata, w lipcu wychodzi za mąż. Założy rodzinę, ale gry klubie nie przerwie. Podobnie jak Daria Kasperska, która półtora roku temu urodziła synka, ale z piłki nożnej nie zrezygnowała. Mogłaby grać w zespołach „zawodowych”, ale woli zostać w Rolniku: - Wiem, jak wygląda granie, gdy otrzymujesz za to wynagrodzenie, bo wiele lat grałam w ekstralidze i kadrze. Teraz widzę, jak muszą sobie radzić zespoły amatorskie, gdzie dziewczyny grają dla pasji... Bez pieniędzy narażają swoje zdrowie, czasami i pracę, by móc cieszyć się z każdego sukcesu. Dziękuję każdej zawodniczce i oczywiście trenerowi, choć czasami mam przez niego siwe włosy...
- Nie wyobrażamy sobie życia bez piłki, bez wyników - mówią zgodnie dziewczyny.
Wydaje się, że największe szanse na podbicie ich serc mają właśnie piłkarze. Ilony narzeczony też gra.
- Zauważył mnie na „Naszej Klasie”, jego uwagę zwróciło to, że jestem dziewczyną, która kopie piłkę. Napisał do mnie, byliśmy razem na paru imprezach, spotkaniach. Wszystko się dobrze poukładało - mówi Ilona.
Narzeczony gra w Żyrowej, na prawej pomocy, czasem na środku. Podobnie jak Ilona, łatwo więc porównać ich umiejętności. - Technikę ja mam lepszą, on jest szybszy - śmieje się Ilona.
U piłkarek z Głogówka wszystko w życiu kręci się wokół piłki nożnej. Miłość też.