Kobiety boją się porodu. Cesarka stała się już normą
Niemal połowa ciąż w województwie kończy się cięciem. Wiele szpitali powiatowych nie stać bowiem na zatrudnienie na stałe anestezjologa do znieczulenia.
47 proc. porodów w woj. podlaskim kończy się cesarskim cięciem - wynika z najnowszego raportu Fundacji Rodzić po Ludzku. To jeden z najwyższych wskaźników w Polsce. Średnia krajowa to 43 proc. a najniższy wskaźnik jest w woj. pomorskim - 33 proc. Średnia w Europie to 25 proc., a Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, aby takim zabiegiem kończyło się nie więcej niż 10 proc. porodów.
Jak się okazuje, porodów kończących się cesarskim cięciem jest coraz więcej. Z danych uzyskanych z podlaskiego oddziału NFZ za 2016 rok wynika, że ten wskaźnik osiągnął już dokładnie połowę wszystkich ciąż. A jeszcze w 2014 roku na 10 785 porodów, 44,81 proc. (5 154) zakończyło się cesarskim cięciem.
Według Fundacji Rodzić po Ludzku, która w drugiej połowie 2016 r. przeprowadziła monitoring wszystkich szpitali i oddziałów położniczych, największy odsetek cesarskich cięć jest w województwach, gdzie jest najmniejszy dostęp do znieczulenia zewnątrzoponowego. W woj. podlaskim dostępność do takiego znieczulenia zadeklarowało 56 proc. szpitali. Ale ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością. Z danych NFZ za ub. rok wynika bowiem, że taką procedurę wykonano w zaledwie 10 proc. wszystkich porodów - 1211. A przypomnijmy, że od 1 lipca 2015 r. NFZ płaci szpitalom za znieczulenie zewnątrzoponowe podawane do naturalnego porodu dodatkowe 400 zł.
- Wszystkie świadczenia związane ze znieczuleniem zewnątrzoponowym wynikają ze wskazań lekarskich i ich liczba zależy bezpośrednio od tych wskazań - tłumaczy Rafał Tomaszczuk, rzecznik podlaskiego oddziału NFZ.
W regionie na takie znieczulenie mogą liczyć głównie panie, które rodzą na porodówkach w Białymstoku.
- Nie ma u nas problemu z otrzymaniem znieczulenia zewnątrzoponowego - mówi prof. Piotr Laudański, kierownik Kliniki Perinatologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. A ten fakt ma przełożenie na ilość cesarskich cięć. - Chociaż jesteśmy oddziałem o najwyższej referencyjności, gdzie trafiają zagrożone ciążę, to ten odsetek wynosi u nas nieco ponad 40 proc. U nas nie ma cesarek na życzenie - dodaje.
Na cieszącej się doskonałą opinią porodówce w szpitalu w Sokółce, znieczuleń zewnątrzoponowych na życzenie nie ma, a cesarskim cięciem w ub. roku skończyło się niecałe 44 proc. porodów. Szpital, podobnie jak większość placówek powiatowych w regionie, nie może zapewnić wszystkim rodzącym znieczulenia dolędźwiowego. Taka procedura wiązałaby się bowiem z koniecznością zatrudnienia na stały dyżur anestezjologa, tylko do tych procedur. A to niemałe koszty - przekraczające rocznie pół miliona zł. Takich pieniędzy w placówce nie ma.
- Dlatego zachęcamy kobiety innymi sposobami, aby rodziły u nas - mówi Jerzy Kułakowski, dyrektor SP ZOZ w Sokółce. - Mamy dobre warunki, wyjątkową atmosferę, świetny personel i wszystkie formy niefarmakologicznego łagodzenia bólu.
Przedstawiciele Fundacji Rodzić po Ludzku wskazują wiele przyczyn obecnego stanu rzeczy. Uważają, że sprzyjają mu zarówno decyzje lekarzy, którzy określają coraz więcej wskazań do cesarskich cięć, jak i oczekiwania kobiet. Ciężarne niejednokrotnie wolą cesarskie cięcie niezależnie od wskazań medycznych i wywierają presję na lekarzach, aby wykonali tę operację „na życzenie”.
Według fundacji, nierzadko kończą się cesarskim cięciem także porody zmedykalizowane (takie, w których zastosowano procedury zaburzające ich prawidłowy przebieg), często z powodu nagłego pogorszenia stanu dziecka w końcówce porodu. Istotny wpływ ma właśnie też brak dostępu do znieczulenia zewnątrz-oponowego i niefarmakologicznych metod łagodzenia bólu.
- Kobiety w Polsce boją się porodu. Stąd wiele z nich chce zagwarantować sobie poród przez cesarskie cięcie, w czym zresztą często znajdują wsparcie u swoich lekarzy - zaznacza fundacja.