Klęska pookupacyjna czyli skutki rządów wyzwolicieli
Zaraz po zajęciu miasta w styczniu 1945 r. służby aprowizacyjne 1. Frontu Białoruskiego zajęły zapasy surowców i gotowej produkcji w bydgoskich fabrykach.
Na prawdziwą grabież tego, co w latach międzywojennych stanowiło o znaczeniu Bydgoszczy na przemysłowej mapie Polski, czas przyszedł nieco później.
To ciągle mało znane rozdziały z pierwszych tygodni i miesięcy po zakończeniu niemieckiej okupacji w mieście nad Brdą. Dotąd najobszerniej polityką Armii Czerwonej i władz radzieckich zajmował się prof. Mirosław Golon z UMK, szef gdańskiego oddziału IPN.
Kwintesencję tego, co dotyczy zimowych deportacji Polaków z ziem, które jesienią 1939 r. zostały wcielone do III Rzeszy oraz niszczenia bydgoskiego przemysłu znajdziemy w „Historii Bydgoszczy 1945-1956, tom III, cz.1 (ukazała się w ub.r.).
Jak pisze prof. Golon, już 7 marca 1945 r. Antoni Alster, pełnomocnik rządu tymczasowego przy 2. Froncie Białoruskim widząc dotkliwe skutki deportacji bydgoszczan do ZSRS wyraził swój negatywny stosunek do tych działań. W piśmie do Komendanta Wojennego Bydgoszczy stwierdził, że „Armia Czerwona zabrała wszystkich specjalistów, dlatego władze polskie nie mogą brać odpowiedzialności za zapewnienie produkcji bieżącej dla potrzeb frontu”.
Skutkiem tego, co robili przedstawiciele radzieckich misji - wojskowych i cywilnych - było przerwanie uruchamiania zakładów oraz nakaz demontażu maszyn i ich wywózka. W pierwszym tygodniu kwietnia 1945 r. Sowieci zajęli 40 największych bydgoskich firm. W tych fabrykach, w których produkcji nie przerwali, mieli nad nimi pełne baczenie. Tak działo się m.in. w Kablu Polskim i Drukarni Polskiej.
Do 16 kwietnia z Fabryki Materiałów Elektrotechnicznych (przedwojenna firma Ciszewskiego) wywieziono 140 skrzyń z maszynami i 13 z innym sprzętem. Ofiarą bezwzględnej grabieży padła jedna z największych niemieckich inwestycji z lat okupacji na Pomorzu
- DAG Fabrik. Demontaż i rozkradanie zakładu trwało do 1946 r. Z Łęgnowa wyjeżdżały wagony wszelkiego dobra.
To działanie „wyzwolicieli” miało swoje tragiczne konsekwencje. Eugeniusz Smoliński, pierwszy dyrektor Państwowej Wytwórni Prochu wpadł w pułapkę - nie mogąc uruchomić produkcji, bo surowce też do
ZSRS wyjechały - kupował co się dało na wolnym rynku. Oskarżony m.in. o sabotaż otrzymał karę śmierci (wyrok został wykonany w 1949 r.).
Za niegospodarność i sabotaż karę śmierci, zamienioną na 12 lat więzienia, dostał Stanisław Krzymin, dyrektor znacjonalizowanej Fabryki Central Telefonicznych nr 3.