Klaudia Breś. Strzela z 10 metrów z pistoletu pneumatycznego i jest w tym mistrzynią Europy
- To strzelectwo mnie wybrało, nie odwrotnie. Kiedy poznałam trenera Wojciecha Kulmatyckiego, wszystko było już przesądzone. To straszna gaduła - no i mnie przegadał. Dziś traktuję go jak drugiego ojca - mówi Klaudia Breś, mistrzyni Europy w konkurencji pistolet pneumatyczny, zawodniczka Zawiszy.
Mówią na ciebie: pistolet, nie dziewczyna?
Raczej: pistoleciarka, kiedy próbują znaleźć dobre określenie dla kobiety trenującej strzelectwo. Nie podoba mi się.
Niedawno zdobyłaś złoty medal mistrzostw Europy w strzelaniu z 10 metrów z pistoletu pneumatycznego. Twoje największe, jak dotąd, osiągnięcie w karierze. To sukces dobrze zaplanowany?
Stanęłam przed nieoczywistym wyborem: albo mistrzostwa Europy, albo zawody Pucharu Świata w Pekinie, które odbędą się za miesiąc. Niby nie powinnam mieć wątpliwości, w końcu ranga zawodów Pucharu Świata jest większa, na dodatek wynik liczy się w kwalifikacjach do Igrzysk Olimpijskich, a udział w nich jest moim celem. Wybrałam zawody w Chorwacji, bo jakoś nie przepadam za Azją. To nie moje smaki, nie mój klimat, nie moja kultura... Liczyłam też trochę na to, że w Chorwacji będzie mniejsza obsada. Nie była, ale silna konkurencja nie zdołała wybić mnie z rytmu. Zawsze, na każde zawody, jadę z przekonaniem, że będę walczyć aż do finału, a w finale... dalej walczę. Do mistrzostw Europy przekonała mnie też ich organizacja: pierwszy raz zaplanowano wszystko tak, by finałowe starcia zawodników odbywały się jednego dnia, tak było bardziej medialnie. Dzięki temu przed finałem miałam dwa dni przerwy. Mogłam spokojnie pozbierać myśli, zregenerować siły. Było jeszcze coś, ale nie wiem, czy o tym mówić... Ten, kto tego nie doświadczył, może nie zrozumieć. Miałam po prostu cały czas, od początku mistrzostw, silne przeczucie, że będzie dobrze.
Intuicja.
Czy jest jeszcze miejsce na intuicję, kiedy sportowiec startuje na stałym poziomie, wie dobrze, czego może od siebie oczekiwać, ile może z siebie dać? To tak, jakby próbować tłumaczyć, dlaczego mama strofuje dziecko, by nie robiło czegoś niebezpiecznego. Robi to, bo tak każe intuicja, a może z automatu? Chyba raczej dlatego, że umie przewidzieć, wyobrazić sobie ewentualne scenariusze. Dziś dla mnie nie ma już większego znaczenia, czy zrobię w tygodniu 2 czy 5 treningów na strzelnicy. Wszystko, co mam jeszcze do zrobienia, jest w mojej głowie.
Chodzi o to, by nie jechać na zawody po serii morderczych treningów, gdy nie chce się już nic, a już na pewno nie chce się strzelać. Efekt byłby taki, że po 20 oddanych na zawodach strzałach, opadłabym z sił.
Masz na myśli pracę z psychologiem sportowym?
Tak, z niezastąpionym Hubertem Trzebińskim. Pracujemy ze sobą przez sześć miesięcy w roku, na zgrupowaniach kadry narodowej. Mam szczęście, bo Hubert jest z Bydgoszczy, więc właściwie zawsze mogę z nim pogadać, poradzić się. Nauczył mnie wielu skutecznych i prostych technik relaksacji i koncentracji. Kilkoma głębokimi oddechami można szybko odzyskać równowagę, to niebywale proste. I niezbędne. Niewiele jest dyscyplin, w których psychika miałaby tak duże znaczenie jak w naszej. Moi bliscy zdążyli się już tego nauczyć: jeśli mają mi do przekazania niemiłą wiadomość, czekają karnie do końca zawodów. Czasem ich za to besztam, ale częściej jestem im wdzięczna.
Podobno na krótko przed ważnymi zawodami zamiast ostro ćwiczyć, odpoczywasz.
To prawda, przed startami daję sobie 2-3 dni luzu. Nie wybieram się wtedy na nocne imprezy, raczej na spacery. Chodzi o to, by nie jechać na zawody po serii morderczych treningów, gdy nie chce się już nic, a już na pewno nie chce się strzelać. Efekt byłby taki, że po 20 oddanych na zawodach strzałach, opadłabym z sił. Strzelanie ma mi sprawiać frajdę, dlatego czasem wolę dać sobie czas. Wiem, co się dzieje, gdy próbuję wszystko przyspieszyć. Zdarzyło się już tak na ważnych zawodach, że nie wytrzymałam napięcia, w trakcie wybiegłam ze strzelnicy z płaczem, byłam kompletnie rozbita. Na szczęście blisko była Jolanta Samulewicz, trenerka kadry. Zaczęła rozmowę na zupełnie inny temat, odciągnęła moją uwagę od sportowych stresów i zdołałam odzyskać równowagę.
Nie lubisz Azji, pamiętam, ale muszę do niej wrócić: szykujesz się na igrzyska w Tokio?
Hmm, jakoś się przełamię... Mówiąc serio: same kwalifikacje to dla mnie duży stres, większy chyba niż start. Mam jeszcze pięć szans, żeby dobrze wypaść i zakwalifikować się na IO w Tokio. Wszystko będzie jasne miesiąc, może półtora przed otwarciem. Na razie - treningi.
Jak ci się trenuje z kobietami w kadrze narodowej?
Jesteśmy zgraną paczką. Wspieramy się. Kiedyś tak nie było, za bardzo udzielała nam się atmosfera wyścigu szczurów, za bardzo interesowałyśmy się tym, jakie postępy robi jedna czy druga koleżanka, zamiast skupić się na sobie. Teraz umiemy już szanować siebie i swój czas.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień