Kim jesteście i czego chcecie, nasi korpoludzie?
W branży usług dla biznesu i IT pracuje w Krakowie już 76 tysięcy osób. To dwa razy tyle, co w najpotężniejszej firmie w historii miasta - Hucie im. Lenina w szczycie jej „potęgi”, czyli w połowie lat 70.
Ta analogia ma swoje słabości, ale bez wątpienia pokazuje cywilizacyjne przeobrażenie, jakie gospodarka Krakowa przeżywa. Co dziesiąty mieszkaniec Krakowa pracuje w biurowcach, które zdają się powstawać u nas równie szybko, jak rosną muchomory po deszczu. Ekonomiczne tło i gospodarcze skutki tej ekspansji są dość dobrze znane. Kim jednak są ludzie tam pracujący? Czy wrastają w Kraków, w jego historię, kulturę i tkankę społeczną, jaką rolę odgrywają w jego rozwoju, jak zmieniają miasto, jego strukturę fizyczną, demograficzną, światopoglądową? Czy mają aspiracje polityczne? A może są po prostu „korponomadami”, którzy dość przypadkowo rozbili tu namioty i w każdej chwili mogą, nawet nie odrywając wzroku od swych smartfonów, wyjechać na nowe „pastwiska” z daleka pachnące świeżą paszą.
- Nie mam wątpliwości: to najbardziej intrygujący i ważny proces społeczny z tych, jakie w Krakowie obecnie się dzieją. Za rozwojem tej branży kryje się nowa tkanka społeczna, inny typ pracy, inny styl życia i nowy poziom aspiracji kulturalnych jej pracowników. I jestem przekonany, że jako społeczność tego miasta za mało zdajemy sobie sprawę z konsekwencji tego procesu. Ba, nawet nie próbujemy go poważnie rozpoznawać - ocenia prof. Jarosław Górniak, socjolog, dziekan Wydziału Filozoficznego i szef Zakładu Socjologii Gospodarki na UJ.
Profesor musi przyznać, nie kryjąc lekkiego zażenowania, że ani on, ani jego współpracownicy dotąd nie próbowali badać aspiracji, wzorów zachowań, potrzeb, hierarchii wartości czy wewnętrznego zróżnicowania tej grupy społecznej. Nie robiły tego także władze Krakowa. Jak dowiedziałem się od Moniki Chylaszek, rzeczniczki prezydenta Majchrowskiego, miastu wystarczają informacje uzyskiwane od firm i od zrzeszających je stowarzyszeń. Najsilniejsze chyba z nich w Krakowie ASPIRE - Stowarzyszenie IT i Business Process Services tak głębokiej wiedzy też nie ma.
Brnąc więc przez niezbadane socjologicznie terytoria, trzeba zdawać sobie sprawę, że analogia do Huty im. Lenina jest kulawa o tyle, że zestawia zjawiska z dwóch różnych ustrojów. Przechodzi do porządku nad faktem, że huta była budowana na podstawie decyzji politycznych, należała do państwa, którego ustrój robotnicy tej huty w końcu bardzo aktywnie obalali. Centra biznesowe należą do licznych właścicieli. Ich strategie wyznaczają szefowie z bardzo odległych części świata, a pracownicy, gdy to zajęcie przestanie im odpowiadać, mogą bez trudu znaleźć nową pracę.
- Trzeba też pamiętać, że w gospodarce, której symbolem była Huta im. Lenina, dominowali ludzie zatrudnieni na stanowiskach robotniczych. To odpowiadało ówczesnej strukturze wykształcenia Polaków. Osób dorosłych z dyplomem wyższej uczelni było wtedy ok. 6 proc., a studiowało ok. 10 proc. młodych ludzi. Od połowy lat 90. ta ostatnia liczba szybko rosła i dzisiaj 40 proc. maturzystów kontynuuje naukę na uczelniach. I to ich absolwentów chłoną centra usług finansowych i IT - wyjaśnia prof. Górniak.
- Te firmy, aby działać, niewiele potrzebują od władz. Do świadczenia usług wystarczy biuro, łącze telekomunikacyjne na wysokim poziomie, takież komputery itp. Utworzenie jednego stanowiska pracy kosztuje średnio niewiele, bo 40 tys. dolarów, ale firmy tej branży zainwestowały łącznie w Krakowie już 2,7 miliarda dolarów. Większość tych kosztów to wynagrodzenia pracowników, głównie tu przez nich wydawane, a wcześniej opodatkowane. W ten sposób trafiają także do kasy miasta. Bezpośrednia współpraca z władzami publicznymi praktycznie nie istnieje - twierdzi Andrew Hallam, sekretarz generalny stowarzyszenia ASPIRE zrzeszającego znakomitą większość z 330 centrów tej branży rozlokowanych w krakowskich biurowcach.
- Już teraz, jako cała branża, generujemy w Krakowie, według danych ASPIRE, około 12,5 miliarda złotych PKB rocznie. Przy odpowiedniej współpracy takich firm, samorządów, ośrodków edukacyjnych mamy szansę na dalszy rozwój - mówi Tomasz Brzostowski. Ma 41 lat i pochodzi z Zielonogórskiego, przez lata uczył się, pracował i mieszkał m.in. w Niemczech i w Holandii. Jest dyrektorem zarządzającym centrami nowoczesnych usług dla biznesu firmy Hitachi Vantara. Jego miejsca pracy to Kuala Lumpur i Kraków. Tu jest szefem dla 400 osób.
- Pojawienie się w Krakowie 76 tysięcy takich miejsc pracy owocuje kolejnymi, związanymi z obsługą centrów: od sprzątania, poprzez taksówki, rynek mieszkaniowy, restauracje aż po kulturę. Tu żyją, mieszkają, wydają swoje pieniądze. W dużym stopniu to dzięki tej branży nasze miasto, wbrew ogólnym tendencjom demograficznym, nie starzeje się, a rozwija się. Sprawia, że jego przyszłość nie jest tak mocno uzależniona od kapryśnej turystyki - zwraca uwagę prof. Górniak.
Nie ma powodów sądzić, że pracownicy korporacji tworzą zamknięty świat niewrażliwy na płynące z zewnątrz bodźce. Wiele pracujących tam kobiet, a i mężczyzn zaangażowało się np. w Czarny Protest. Liczne są przykłady organizowania się wszelkich mniejszości pracujących w tych firmach, od narodowościowych po grupy homoseksualne. O próbach tworzenia tam związków zawodowych nikt jednak nie słyszał. Najwyraźniej pracownikom nie są potrzebne, a w każdym razie nie na tyle, by głośno walczyć o ich założenie.
- Pracuję już w trzeciej korpo. Wszędzie jest w sumie podobnie: duże napięcie, rywalizacja o awanse, których kryteria niby są obiektywne i czytelne - opowiada 31-letnia absolwentka krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego. - Wychodzę z pracy zmęczona tak, że siły zostaje mi tylko do obsługi pilota TV.
Firma Capgemini, która w swych dwóch centrach w Krakowie zatrudnia już 6384 osoby, podaje, że kobiety stanowią 60 proc. pracowników. Podobnie jest w całej branży. Na narastający na tym tle problem społeczny zwraca uwagę prof. J. Górniak: - Dwie trzecie osób studiujących to kobiety. Dominują one także wśród osób pracujących w centrach biznesowych i IT. Wiele z nich chciałoby znaleźć partnera wśród mężczyzn o podobnym statusie materialnym i intelektualnym, a takich jest stosunkowo mało. Przy obecnej skali zatrudnienia w tej branży w Krakowie ta konsekwencja skądinąd pozytywnego procesu, jakim jest emancypacja edukacyjna i profesjonalna kobiet może owocować pewnymi problemami społecznymi. Mogą je złagodzić procesy zmian kulturowych. Np. kobiety pogodzą się z niższym poziomem wykształcenia i aspiracji swych partnerów, a ci w większym stopniu zajmą się wychowywaniem dzieci czy obowiązkami domowymi.
Ten straszny smog
Kiedy pytam ludzi pracujących w branży o przykłady zaangażowania ich środowiska w sprawy miasta, to słyszę natychmiast: walka ze smogiem!
- Tym zagrożeniem pracownicy centrów są rzeczywiście przejęci. Podobnie ich firmy. Angażują się w walkę z zanieczyszczeniem powietrza także we własnym interesie, bo docierają do mnie sygnały, że fachowcom, których chcą pozyskać do pracy, Kraków się podoba. Jednak coraz częściej na końcu mówią: Nie, dziękuję. Fajne miasto, ale ten smog... - utrzymuje Andrzej Guła, szef Krakowskiego Alarmu Smogowego. Podkreśla udział pracowników centrów w akcjach edukacyjnych uświadamiających skutki wdychania brudnego powietrza. Wiele firm na uczestnictwo w takich przedsięwzięciach daje swym pracownikom dodatkowe (i płatne) dni wolne od pracy.
Z bliska na to zaangażowanie patrzy Sławomir Kumka. Jest krakowianinem, który jednak dzieciństwo spędził na Śląsku, ale na studia wybrał Kraków (AGH, informatyka). Należy do „weteranów” branży w naszym mieście. Zaczynał 23 lata temu w pewnej francuskiej firmie, która jako jedna z pierwszych utworzyła w Krakowie swoje biuro. Od 13 lat pracuje tu dla firmy IBM, która dla swych 2500 pracowników wynajmuje większość powierzchni kampusu biurowego przy ul. Armii Krajowej. Sławomir Kumka kieruje tam zatrudniającym 300 osób centrum oprogramowania IBM, które tworzy rozwiązania oparte na sztucznej inteligencji, uczenie maszynowe oraz przetwarzanie, integrację i zarządzanie dużymi zbiorami danych.
- Zaangażowanie młodych ludzi, których zatrudniamy obecnie, w sprawy ich najbliższego otoczenia czy całego miasta jest biegunowo inne niż w czasach, kiedy ja byłem tu młodym informatykiem. Wtedy głównie narzekaliśmy na prawie wszystko wokół. I tyle. Obecni młodzi ludzie chcą zmieniać rzeczywistość, ale angażują się w przedsięwzięcia realne. I z takimi projektami do mnie często przychodzą, licząc na pomoc firmy. Interesuje ich przede wszystkim to, co służy poprawie jakości powietrza i komunikacji w Krakowie, powiększeniu terenów zielonych, zwiększeniu bezpieczeństwa. Drobnym, ale bardzo widocznym tego przykładem są powstałe również z inicjatywy grupy pracowników IBM charakterystyczne przejścia dla pieszych na ul. Armii Krajowymi - mówi dyr. Kumka.
- Nie mam poczucia, że młodzi ludzie, nawet tu urodzeni, wybierają Kraków jako miejsce pracy z powodu sentymentu do tego miasta. Liczy się raczej jego wielkomiejski, nowoczesny klimat, jakość życia, jakie miasto oferuje. Mam jednak wrażenie, że pod tym względem Kraków ostatnio nie nadąża za Gdańskiem czy Wrocławiem - uważa T. Brzostowski.
- Ci ludzie są niezwykle samodzielni - dodaje Jarosław Flis, inny socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - A dzięki temu, że dobrze zarabiają, wymagają od władzy publicznej tylko tego, czego nie można kupić. Bo nawet jeśli drogi są dziurawe, to ten problem można rozwiązać, kupując sobie SUV-a z jeszcze szerszymi oponami. Powietrze można próbować oczyścić w biurowcu czy własnym mieszkaniu, ale smogu i tak uniknąć się nie da. Dlatego w tego rodzaju problemy miasta się angażują - wyjaśnia. - Podobnie bywa w innych dziedzinach życia. Wiedzę nabytą w korporacjach da się przecież wykorzystać poza miejscem pracy. Np. przeciętna szefowa działu personalnego w tego rodzaju centrum, dzięki bezustannym szkoleniom, jakie przechodzi w firmie, ma wiedzę np. o rozwiązywaniu sporów nieosiągalną dla przeciętnego dyrektora szkoły. Jest gotowa wspierać dyrektora swoimi kompetencjami, ale tylko do momentu, kiedy jej dziecko skończy tę szkołę. Wtedy kończy się jej zaangażowanie w edukację - tłumaczy politolog.
- Nie ma co ukrywać: jesteśmy dość majętnym środowiskiem. Dobrze tu się żyje naszym rodzinom. I to prawda, że wielu z nas popadło w lekki konformizm. Często jesteśmy nastawieni bardziej na „używanie” miasta niż na jego współtworzenie. Życzyłbym sobie, aby pracownicy naszych firm byli jeszcze bardziej związani z Krakowem, chcieli rozwijać nasze miasto, zmieniać je na lepsze - ocenia jednak Tomasz Brzostowski.
Średnia wieku pracowników w nowych biurowcach to 28 lat. Zarabiają, według ASPIRE, też średnio - 8 tys. zł brutto. - Na pewno tę kwotę zawyżamy my, informatycy i szefowie - przyznaje 34-letni pracownik jednego z centrów IT położonych w Podgórzu, absolwent AGH. - Dla mnie wysokie płace są normalne, ale trochę mi żal moich rodziców. Cieszą się, że dobrze zarabiam, ale gdy czasem i tak narzekam, to mama mi mówi: - Przestań! Ja mam dwa razy mniej po 35 latach pracy w urzędzie.
Co obchodzi polityków?
Jak twierdzi Andrew Hallam z ASPIRE, dopóki branża nie osiągnęła w Krakowie zatrudnienie na poziomie 35 tysięcy osób, dla polityków jako przedmiot zainteresowania praktycznie nie istniała. - Często za to były powtarzane obawy, że zachodnie firmy mogą nagle zwinąć swe krakowskie centra i przenieść je tam, gdzie wykwalifikowana siła robocza jest jeszcze tańsza. Ale mijały lata, nic takiego się nie stało. Z moich rzadkich rozmów z politykami odnoszę wrażenie, iż są zadowoleni, że ta branża bez ich wysiłku rozwiązuje ważne problemy społeczne, z którymi sami musieliby się mierzyć. Martwią się więc teraz, czy centrów biznesowych dalej będzie przybywało - ocenia Hallam.
Jarosław Flis potwierdza, że krakowscy politycy nie interesują się także środowiskiem pracowników centrów. - Z tych samych powodów, z jakich unikają kontaktów z wieloma innymi środowiskami - wyjaśnia ironicznie.
Chcąc znaleźć wyjaśnienia u źródła, spytałem rzeczniczkę prezydenta Majchrowskiego o jego propozycje i oczekiwania wobec tego środowiska w trakcie ostatniej kampanii wyborczej. W odpowiedzi tę kwestię przemilczała. Skontaktowałem się też z Jerzym Meysztowiczem, bo sam jest biznesmenem i posłem z liberalnej Nowoczesnej. Zareagował żywiołowo i... natychmiast odesłał mnie do... Tomasza Brzostowskiego. - Jemu oddaliśmy te sprawy - mówił szybko.
Szef centrów usług biznesowych Hitachi w 2015 roku startował w wyborach do Sejmu z trzeciego miejsca na liście tej partii. Zebrał przyzwoite 4831 głosów, na Wiejską to było oczywiście za mało. Politykiem jednak się nie czuje, wątpi by wystartował w tegorocznych wyborach. - Zdecydowałem się zaangażować w politykę, gdyż mam świadomość, że branża nowoczesnych usług dla biznesu ma duży potencjał wzrostu. Uważam, że powinniśmy swoje możliwości i kompetencje wykorzystać w środowisku, w którym pracujemy i żyjemy - tłumaczy. Jednak jego udział w polityce to w tym środowisku ewenement.
Memento z Detroit
Poważnie traktujemy przyjętą w ubiegłym roku przez radę miasta Krakowa strategię rozwoju miasta do 2030 roku - mówi Andrew Hallam o dokumencie, w którym pada wiele słów o tym, że Kraków ma stać się smart miastem, czyli m.in. takim, w którym inicjatorami zmian mają być mieszkańcy - dzięki wysokim kwalifikacjom i kompetencjom, kreatywności i umiejętności współdziałania, przy wsparciu technologii informacyjno-komunikacyjnych są w stanie dążyć do ciągłej poprawy jakości życia w mieście. - Wyobrażamy sobie, że władze miasta liczą tu na pracowników naszej branży, ale próby ich wciągnięcia do zmieniania miasta, jeśli w ogóle są, to bardzo słabe - ocenia Joanna Krzemińska, zastępczyni dyrektora w ASPIRE.
Gdyby za miarodajną przyjąć opinię jednej z wysokich urzędniczek magistratu, to panuje tam opinia, że ludzi z „korpo” tak naprawdę interesuje tylko to, żeby w mieście było mniej smogu, a więcej zieleni. Wiarę w to, że wśród tych dziesiątek tysięcy ludzi są eksperci w wielu dziedzinach, których można wykorzystać w Pałacu Wielopolskich, znaleźć trudno.
Trzeba patrzeć w przyszłość dalej niż najbliższy bilans kwartalny. Branża nowoczesnych usług dla biznesu zmienia się w stronę zaawansowanych usług o wysokiej wartości dodanej. Zadania proste, powtarzalne, które wciąż stanowią około połowy z tych wykonywanych przez naszych pracowników, są robotyzowane. Znaczenie naszej branży na rynku krakowskim, jak i kierunki rozwoju stanowią wielką szansę, ale też i ryzyko. Jeśli nie chcemy, by Kraków wyglądał kiedyś jak Detroit po upadku fabryk samochodów, to musimy wyprzedzać zmianę - angażować się w kształcenie kompetencji, jakich będzie wymagał rynek pracy przyszłości - tłumaczy Tomasz Brzostowski.