Kim chcą być nasze dzieci i wnuki, czyli CX, AD i wyłączone komórki w polskiej szkole. Technologia nas nie zbawi, ale nas zmienia
Kim chcą być nasze dzieci i wnuki? Nauczyciele i doradcy zawodowi z Krakowa i Małopolski informują mnie, że większość kilkulatków i nastolatków pragnie zostać youtuberami, tiktokowcami i/lub influencerami w social mediach. Bardziej wyrafinowani wskazują na fach specjalisty ds. customer experience (CX) lub apps development (AD). To dwie najszybciej rozwijające się profesje w Krakowie! Globalne korpo tylko wiosną zatrudniły ponad tysiąc osób do pracy w CX, czyli profesji, która dekadę temu nie istniała. Co na to publiczny system edukacji na poziomie podstawowym i średnim? Nadal nic: „Proszę wyłączyć komórki”. Zaczynam się bać, że nie chodzi tylko o smartfony.
Chwała Bogu (i rektorowi Jerzemu Lisowi oraz jego równie światłym poprzednikom), że czyni z AGH kuźnię znakomitych specjalistów na dziś i na przyszłość. Dodajmy: przyszłość, której nie zna nikt. Tym trudniejsza to misja. Chwała Politechnice Krakowskiej, że podąża podobną ścieżką. Chwała KPT, MCP, MARR, sieci Łukasiewicz i innym instytucjom oraz czołowym firmom, jak ASTOR, popychającym nas wszystkich w kierunku nie tylko poznania, ale i tworzenia świata.
Ja rozumiem, że komuś z geograficznego i mentalnego Wschodu może się wydawać, iż wymyślając HiT obdarzył młodych czymś o wiele wnikliwszym niż mędrca szkiełko i oko. Historia Iluminacja Tubylczość – tak bym rozwinął nazwę tego przedmiotu. Zerkając w program (mesjanistycznym Mickiewiczem podszyty) ośmielam się twierdzić, że HiT nie pomoże nikomu zrozumieć mechanizmów współczesności. Natomiast na pewno zrozumienie to ułatwiają wymienione tu uczelnie i czołowe uniwersytety, jak UEK i UJ. Co nas ratuje.
Problem w tym, że aby w ogóle rozpocząć pracę z pierwszymi rocznikami, uczelnie muszą coraz częściej solidnie, miesiącami, (re)edukować narybek, i to na poziomie często wręcz podstawowym. A przecież i tak są w komfortowej sytuacji: trafia do nich kwiat polskiej młodzieży – z całej Polski. Ci młodzi mają za sobą najlepsze szkoły i tysiące godzin korepetycji. Rodzice w nich zainwestowali – świadomi faktu, że polska szkoła jest miejscem, w którym niedobitki fantastycznych nauczycieli (typu Siłacz/ka) walczą z coraz durniejszymi wymogami systemu i finansowym upodleniem (podwyżka o 4,4 proc. przy 80 proc. dla członków rządu urosła do rangi symbolu).
Od nowego roku szkolnego kadrowa sytuacja szkół jeszcze się pogorszy. A wszystko w realiach, w których - z jednej strony - trzeba ogarnąć naukę 200 tys. uchodźców, a z drugiej - cyfrowe kompetencje stają się sprawą życia i śmierci. Bo, owszem, youtuber może się wydawać pustą fanaberią, ale inżynier IT, robotyk, spec od CX lub AD – już nie. To nasza najlepiej pojęta PRZYSZŁOŚĆ.
Jeszcze niedawno ludzkie potrzeby tworzyły algorytmy. Dzisiaj coraz częściej algorytmy tworzą ludzkie potrzeby. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co na dłuższą metę wyniknie z tej interakcji. Mówił o tym prof. Ryszard Tadeusiewicz, były rektor AGH (która po angielsku nazywa się od dawna Uniwersytetem Technologii i Nauki) podczas arcyciekawej debaty, jaką miałem przyjemność prowadzić w krakowskiej Cricotece. Duch Tadeusza Kantora, patrona zjawiskowego miejsca, krążył gdzieś między nami, a myśmy próbowali wyciągnąć od wizjonera znaki na przyszłość, choćby tę najbliższą. Ktoś (może On?) rzucił wreszcie: Czytajcie Lema.
Faktycznie, krakowianin, którego istnieniu zaprzeczał inni wizjoner - Philip K. Dick, zaskakująco dużo przewidział. Próbował też – co chyba ważniejsze od samej technologii – wywnioskować, jak cudowne nowe narzędzia wymyślone przez człowieka, te realne, i te wirtualne, zmienią naszą jaźń i duszę. Ta zmiana właśnie się dokonuje. Z nami lub bez nas.