Kilka zdań o naszej wspólnej historii
Ostatnie dni w Zielonej Górze upłynęły nam pod znakiem pamięci historycznej. Najpierw odbyły się obchody kolejnej rocznicy Wydarzeń Zielonogórskich. Tym razem odwiedził nas nawet prezydent RP! Wczoraj natomiast mieliśmy uroczystości związane z powrotem naszego miasta do Macierzy. Przy okazji „wypłynęła” opinia IPN dotycząca pomnika Bohaterów na pl. Bohaterów. Także trzy dosyć znaczne historyczne tematy.
Możemy twierdzić, że powinniśmy skupić się na patrzeniu w przyszłość, ale wygląda na to, że od historii nie uciekniemy. Z rozmów, które prowadziłem na temat przebudowy pomnika Bohaterów, ta kwestia chyba dzieli nas, zielonogórzan najbardziej. Abstrahując od tego, kto w tym sporze ma rację, uderzające jest to, że wszystkie te historyczne kwestie naznaczone są pewnym poczuciem klęski czy tragicznych losów Polaków. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: „ależ drogi panie! powrót Zielonej Góry do Macierzy to przecież wydarzenie radosne, odzyskaliśmy dawne ziemie”. Być może… Ale za jaką cenę?
Po tragedii II wojny światowej zostaliśmy siłą przesunięci na zachód tracąc miasta, miasteczka i wsie, na których Polacy zapisali jedne z najważniejszych kart w historii swojej państwowości. Z całym szacunkiem dla terenów „odzyskanych” - myślę, że nie będzie dla nikogo obrazą, jeśli zada się pytanie: czy sami byśmy się na to zdecydowali? Na zamianę Wrocławia na Wilno czy Lwów? Wydaje mi się, że nie… Dlatego jeśli powrót do Macierzy jest wydarzeniem radosnym, to jednak jest to radość przez pewne łzy. Nie bez przyczyny historie dotyczące życia na Kresach cieszą się wciąż dużym zainteresowaniem wśród naszych Czytelników. Bo pamiętamy. I przyjazd tutaj był często bolesny. Ale stało się i już tego się nie zmieni.
Może powinniśmy mieć więcej pozytywnych rocznic? A może już mamy, tylko że nie wszyscy o nich wiedzą? Jestem wciąż człowiekiem relatywnie młodym, więc w tej kwestii mogę się mylić. Trudno mi jednak nie zauważać, że w Polsce przyzwyczailiśmy się od świętowania w martyrologicznym wydaniu. To cecha narodowa, którą przypisuje się Polakom od lat. Moim zdaniem tragizm naszych losów nie może tłumaczyć takiej ciągłej postawy.
Być może to właśnie w tym miejscu leży oś ciągłych historycznych sporów. Bo część z nas jest już tak mocno zmęczona kolejnymi rocznicami i związaną z nimi powagą oraz smutkiem, że chce się od nich tak po ludzku odciąć. Nie dla tego, że ktoś twierdzi, że nie były ważne. Ale niektórzy czują wewnętrzną ochotę, aby powiedzieć: „dajcie mi już wszyscy święty spokój”. Potem ci drudzy czują się lekceważeni: “ale jak to! przecież należy o tym pamiętać!”. No i awantura gotowa - tak to się właśnie toczy w tej naszej wspólnej Polsce.
Nie samymi wydarzeniami o znaczeniu państwowym człowiek żyje. W zaciszu domów często rozgrywają się nasze własne, życiowe dramaty. Już nie tak podniosłe, ale czy przez to mnie ważne? Jeśli spytacie mnie o zdanie, to nie odważę się, aby przyznać rację jednej ze stron. Ale dajmy też sobie czasem na luz zanim tu wszyscy zwariujemy...