Kilka odważnych pytań w sprawie polityki zdrowotnej
Były czasy, kiedy minister spraw społecznych (różnie nazywało się to stanowisko) szedł do rządu jak na zatracenie. Wiedział bowiem, że to same kłopoty. Eksperci od polityki społecznej latami myśleli, jak zainteresować polityków wydatkami na cele społeczne i nic. Aż w końcu zaiskrzyło.
Od ostatnich wyborów jest już u nas jak na Zachodzie, czyli tak jak chcieliśmy. Minister z pieniędzmi na politykę społeczną to dzisiaj figura. Właśnie rozpoczęło się promowanie programu 300+. W popularnej audycji dziennikarka pyta urzędnika ministerstwa o program, on odpowiada, że jest wielki sukces, bo ludzie masowo zgłaszają się po pieniądze na tornistry. Dziennikarka zdziwiona: jaki sukces? Przecież jeśli rozdajecie pieniądze to wiadomo, ze ludzie będą się zgłaszali.
W tym samym czasie minister w włoskim rządzie zapowiada, ku wściekłości narodu, likwidację dodatku 500 euro na kulturę, wypłacanego w bonach, do których miał prawo każdy Włoch. Mógł sobie, zgodnie z decyzją poprzedniego gabinetu, kupić za te „kulturalne bony” książkę, pójść do teatru czy do kina. Słowem, polityka społeczna w formie poważnej, jak debata o 500+ czy dyskusja o pomocy najbiedniejszym, ale też w formie populistycznej, jak dodatki na nie wiadomo co - to dzisiaj w nowoczesnych społeczeństwach topowa sprawa.
A teraz pytanie: jak zrobić, żeby taki sam status uzyskała polityka zdrowotna, żeby politycy w kampaniach dyskutowali o tym, ile wydać na zwalczanie nowotworów i skracanie kolejek do lekarzy, które znowu lekko się wydłużyły? Tydzień temu w Warszawie odbyła się wyjątkowa konferencja „Medyczna racja stanu”. W przedsięwzięcie zaangażowało się sporo osób spoza środowiska medycznego, oprócz lekarzy i menedżerów służby zdrowia, byli politycy, liderzy opinii, etycy.
W gruncie rzeczy temat był jeden: jak zainteresować polityków zdrowiem? Jak zrobić, by nominacja na ministra zdrowia nie była wyrokiem, ale by stała się szansą na karierę i sukces jak ministerstwo rodziny dla Elżbiety Rafalskiej? Sytuacja powoli się zmienia o tyle, że wszyscy dojrzewają przynajmniej do jednego, do postawienia najtrudniejszych pytań: czy jest możliwe, żeby pacjenci dopłacali do niektórych zabiegów?
Czy mieści nam się w głowie, że za najtańsze leki sami zapłacimy, że do walki z najpowszechniejszymi chorobami, np. z nowotworami trzeba powołać dodatkowy specjalny fundusz, jak w Wielkiej Brytanii? Czy jest zgoda na opodatkowanie najbardziej niebezpiecznej dla zdrowia żywności a nawet palenia papierosów? To, że odważne pytania są wreszcie stawiane, to pierwszy krok do wyprowadzenia polskiego systemu ochrony zdrowia z zaklętego kręgu niemożności.