Kilka dekad żyjemy na orbicie Polskiej Miedzi. A gdyby nie było KGHM?
Jedni przybyli z odległych rejonów kraju, inni zawsze mieszkali na pograniczu Dolnego Śląska i Lubuskiego. I jedni, i drudzy nie wyobrażają sobie życia bez KGHM. Bez polskiej miedzi...
Wertujemy teksty poświęcone narodzinom miedziowego zagłębia, które ukazywały się mniej więcej pół wieku temu w „Gazecie Lubuskiej”. Było ich sporo i - wbrew pozorom - nie składały się wyłącznie z zachwytów nad nową wielką inwestycją budującego socjalizm państwa. Były wątpliwości nawet co do sensu inwestycji, był też dramat mieszkańców opuszczających swoje wsie, przede wszystkim tych z Żukowic...
Mimo upływu dekad Żukowice nadal robią przygnębiające wrażenie. Imponujący, opuszczony kościół, pałac i pustka...
KGHM stał się notowaną na dwóch giełdach firmą globalną. Miedziowym potentatem
- Każdy miał wybór, czy w chwili budowy chce opuścić wieś, czy nie. Ma zresztą nadal taką możliwość - mówi sołtys Żukowic Grzegorz Pilchowiak. - Moja rodzina zadecydowała, że zostajemy, i nie żałuję. Zresztą blisko 35 lat pracowałem w KGHM, a teraz współpracuję z Kombinatem. Jak wyglądałoby nasze życie, gdyby nie odkryto złóż miedzi, nie zbudowano głogowskiej huty? Pewnie tak jak w tej chwili prowadziłbym gospodarstwo. Ale za opłotkami niewielkiego miasteczka, jakim byłby Głogów. I nie miałbym za sobą lat pracy w Kombinacie.
Gdyby nie Wyżykowski...
Żukowice leżałyby między kilkoma miasteczkami: Głogowem, Polkowicami, Lubinem. Tymczasem to ostatnie trudno nazwać miasteczkiem. Ma 80 tys. mieszkańców. Zdecydowana ich większość żyje z miedzi. Jak wyglądałaby ta część lubusko-dolnośląskiego pogranicza, gdyby nie odkrycie Wyżykowskiego? Głogów, całkowicie niemal zniszczony przez wojnę, zawłaszczona przez wojska radzieckie Legnica, Polkowice, które były w rzeczywistości niewielką wsią z rozwalającym się, pamiętającym lepsze czasy ryneczkiem. Gdyby nie miedź, Lubin i Polkowice przypominałyby nasze Nowe Miasteczko, Głogów żyłby wspomnieniami książęcej świetności, a Rudna pozostałaby jedną z zapadłych wsi na peryferiach Dolnego Śląska.
Liczby szokują. Tylko za sprawą podatku od nieruchomości do kasy gmin wpłynęło w 2010 roku 131,9 mln zł, a w 2011 roku - 133,6 mln zł. Do samorządów trafia także część z podatku CIT (w 2011 roku KGHM zapłacił 2,2 mld zł) oraz PIT (w 2011 roku pracownicy odprowadzili 236 mln zł podatku).
Przed rozpoczęciem eksploatacji miedzi, w 1960 roku, Lubin liczył 3,5 tys. mieszkańców, Głogów jeszcze mniej, a cały obszar obecnego Legnicko-Głogowskiego Okręgu Miedziowego jakieś 187 tys. W 1994 roku liczba ta wzrosła do 520 tys. osób, z czego w samym Lubinie mieszkało 85 tys. (na początku 2011 roku 74 tys.), w odbudowanym Głogowie 74 tys. (na początku 2011 roku około 68 tys.), a w zbudowanych nieomal od podstaw Polkowicach - 22 tys. Większość z inwestycji infrastrukturalnych, osiedla mieszkaniowe, drogi, obiekty kultury, służba zdrowia, obiekty sportowe, ośrodki wypoczynkowe były dziełem KGHM, w którym w latach 80. minionego wieku zatrudnie-nie osiągnęło rekordowy poziom 43 tys. osób.
Całkiem nowe Żukowice
Charakterystyczny blok w kształcie podkowy na osiedlu Piastów w Głogowie. Mówią o nim... Żukowice. Nowe Żukowice. Tutaj bowiem trafili mieszkańcy tej wsi, którzy postanowili pójść na miejski chleb.
- Zdecydowaliśmy się opuścić wieś ze względu na pieniądze, za chlebem - wspomina Czesław Patrzałek, który ma w życiorysie również pracę w KGHM. - W tamtych latach, na początku funkcjonowania huty, uprawa ziemi nie miała specjalnie sensu. Wówczas nie było tych wszystkich instalacji ekologicznych. Kiedyś człowiek jednego dnia zachwycał się pięknymi burakami, a kolejny ranek przynosił katastrofę. Pewnie, gdyby nie było Kombinatu, człowiek jakoś by ciągnął ten wózek... A ludzie poszli do miasta, spodziewając się lżejszego życia. A nie do końca tak było. Dobre pieniądze, ale i ciężka praca.
Zdzisław Kopeć nigdy nie zastanawiał się, co by było, gdyby...
- Ale nie wiem, czy wiecie, ale ja się urodziłem w... Zielonej Górze - śmieje się. - Wówczas w Głogowie porodówka miała jakieś problemy i mamę przewieziono do Winnego Grodu. Głogów to było naprawdę zapyziałe miasto. Trudno mi także, człowiekowi, który 45 lat pracuje w KGHM, wyobrazić sobie to nasze dolnośląsko-lubuskie pogranicze bez miedzi. Zwłaszcza że w dobie kryzysu wszystkie inne większe firmy spotkał smutny los.
Pan Bogdan przyznaje, że do Głogowa z podlegnickiej wsi przyciągnęło go mieszkanie.
- Człowiek nie myślał, że to jakaś nadzwyczajna firma, że przyszłość - dodaje. - Wtedy znalezienie pracy nie było jakimś problemem, to się jakby należało. Ale mieszkanie... To było coś. I to rzeczywiście zmieniło moje życie.
- Ja z kolei byłem wojskowym, wywodzę się z Wielkopolski - rozpoczyna swoją opowieść Roman Adamski. - Ze Zgorzelca trafiłem do Głogowa. W pewnym momencie Jaruzelski skierował nas do KGHM. Pracowałem w hucie i w Sieroszowicach. KGHM przez lata to wszystko, cały region, trzymał. Zobaczcie, co się stało z fabryką dźwigów i z tym drugim zakładem, gdzie kobiety szyły firany.
- Panie, szkoda mówić, przecież tutaj tak było, że psy wie pan, czym szczekały - macha ręką Kazimierz Wolny. - I zamiast rynku nadal byłaby kupa gruzu.
Uratowali nam miasto
Okazałe, kolorowe domy na osiedlu Hutniczym. Nie, nie w Głogowie, ale w Bytomiu Odrzańskim.
- Wychowałam się we Wschowie, ale zaraz po szkole związałam swoją przyszłość właśnie z KGHM, pracowałam tam 38,5 roku - wspomina Elżbieta Maławska. - Stąd trudno mi wyobrazić sobie życie bez miedzi. Mój mąż też pracuje w kombinacie, mieszkaliśmy w Głogowie, a gdy trafiła się okazja, przeprowadziliśmy się tutaj i chwalimy to sobie. I jesteśmy trochę takim dowodem, że KGHM jest troszeczkę też lubuski.
Bytom już od dawna jest „miedziowym” miasteczkiem. Bowiem od lat nikt tutaj nie ukrywa, że celem jest taki rozwój miasta, aby stało się miejscem przyjaznym do życia, aby chcieli tutaj zamieszkać ludzie zawodowo związani z Głogowem, Nową Solą, Zieloną Górą. O złożach pod gminą nawet specjalnie nie myślano, mimo że wiadomo o nich już od lat 70. Poważniejszy i stały związek z KGHM rozpoczął się w latach 80., gdy miedziowy potentat uzbroił działki budowlane, „zapraszając” swoich pracowników do Bytomia. W ten sposób powstały osiedla Hutnik i 11 Listopada.
- To, co dzieje się wokół naszych złóż, to pozytywny impuls - dodaje Jacek Sauter. - Marzymy, aby oczywiście do naszej kasy zaczęły wpływać konkretne podatki, gdy rozpocznie się ich eksploatacja. Jednak o dotychczasowym naszym związku z KGHM nie mogę powiedzieć złego słowa. Zresztą na przełomie lat 80. i 90. minionego wieku tych trzystu obywateli miasta pracujących w KGHM na dobrą sprawę uratowało Bytom. Nieźle zarabiali, tutaj wydawali pieniądze, nakręcali koniunkturę.
Podczas weekendów parkingi wokół rynku w Bytomiu są zastawione autami z dolnośląskimi rejestracjami, przyjeżdżają peletony rowerzystów. I jak mówi Sauter, w ten sposób także można „eksploatować” miedź. Bo przecież nie ma niczego bardziej miastotwórczego niż... pieniądze. A pani Maławska dodaje, że znajomi z Głogowa zazdroszczą jej takiego miejsca do życia...
Też rozbijają kamienie
Wertujemy wykaz darowizn przyznanych w ciągu ostatnich pięciu lat przez Fundację KGHM Polska Miedź. Tylko z Lu-buskiego mamy kilkadziesiąt propozycji. Od klubu tańca sportowego, przez klub żużlowy i stowarzyszenie na rzecz osób niepełnosprawnych, po nowosolski szpital. Właśnie nowosolska lecznica jest bodajże najpoważniejszym beneficjentem. Tylko w roku ubiegłym na dofinansowanie nowoczesnego sprzętu medycznego otrzymała 275 tys. zł.
Gdyby nie KGHM... O tym mogą powiedzieć także kilka zdań Inez i Patryk z powiatu nowosolskiego. Patryk od urodzenia choruje na mukowiscydozę, u Inez lekarze odkryli złośliwy nowotwór kości udowej. KGHM pokryje koszty półrocznego leczenia dzieci. W sumie ponad 27 tys. zł. Jest jednak szansa na to, że pomoc Fundacji będzie trwała jeszcze dłużej.
- Oczywiście tutaj pojawia się sprzęt dla urologii, ale w przeszłości korzystaliśmy ze wsparcia, chociażby przy rozbudowie naszej chirurgii oparzeń, zakupie specjalistycznych wanien - cieszy się dyrektorka nowosolskiej lecznicy Bożena Osińska. - To naprawdę bardzo sympatyczny partner, zwłaszcza że my także jesteśmy w stanie KGHM pomóc. Tutaj trafiają często pracownicy Kombinatu, i to nie tylko w przypadku katastrof. Nawiasem mówiąc, właśnie w tak dramatycznych okolicznościach wykuwała się nasza przyjaźń, zajmowaliśmy się poparzonymi ofiarami rozmaitych wypadków.
A ordynator urologii Tomasz Monkiewicz nieco żartobliwie dodaje, że ostatnie darowizny KGHM mają jak najbardziej związek z pracą górników, ponieważ sprzęt służy do bezinwazyjnego... kruszenia kamieni.
Musimy się sprężyć
Wertujemy kolejny wykaz. Jak można się z niego dowiedzieć, z Kombinatem współpracowało już ponad 900 lubuskich firm. Dla jednych był to incydent, dla innych związek trwający lata. Na liście obecnych kooperantów figuruje 135 pozycji. Biura projektowe, biura podróży, hurtownie, producenci maszyn i urządzeń, optycy, firmy transportowe... Może nic specjalnie spektakularnego, ale rzeczywiście wrażenie robi ilość.
- Bez dyskusji obecność w sąsiedztwie takiego giganta, jakim jest KGHM, wpływa na nasz region - przyznaje Jerzy Koro-lewicz, prezes Zachodniej Izby Przemysłowo-Handlowej. - W tej chwili sporo dyskutujemy o koncesji, ale zapominamy, że już teraz Kombinat jest bardzo ważnym partnerem gospodarczym. Wielotysięczny, zatrudniający tysiące ludzi Kombinat stymuluje rozwój w różnych branżach, nie tylko związanych z wydobyciem czy hutnic-twem, ale z całą gamą usług infrastrukturalnych, generuje zlecenia usług, montażu. Trudno oceniać nawet, jaka powstałaby dziura przy braku takiego globalnego gracza. Z pewnością zauważalna byłaby dla setek, jeśli nie dla tysięcy firm z jego otoczenia. To naprawdę koło zamachowe rozwoju tej części Polski. Oczywiście, biorąc pod uwagę skalę tego podmiotu, możemy wymagać, ale przede wszystkim od siebie, zwiększenia tych powiązań. To zadanie dla samorządu, ale także dla organizacji takich jak nasza. To wyzwanie na najbliższe miesiące i lata...
***
Tymczasem przed budynkiem w kształcie podkowy stoi kapliczka. Taka w wiejskim klimacie. Ma przypominać Żukowice.
- Jasne, że tęsknię za moją wsią - mówi prosząca o anonimowość starsza kobieta. - Ale powiedzmy sobie szczerze: tam nie było przyszłości. Dzieciaki wychowałam, wnuki, poszły na swoje... A tam co? Człowiek by się tylko szarpał z tą ziemią.