Kierowca TIR: zrezygnowałem z jazd do Calais ze strachu. Przed atakami imigrantów
Tomasz Kalinowski jest kierowcą TIR. Przez 2,5 roku średnio trzy razy w tygodniu przeprawiał się przez m.in. port w Calais (Francja) w drodze do Wielkiej Brytanii. W marcu tego roku zrezygnował z transportu międzynarodowego. Powodem był strach. Przed tym, co dzieje się na drogach do północnofrancuskich portów, związanych z desperackimi próbami imigrantów, próbujących wedrzeć się na pokłady ciężarówek. "Wcześniej jak już wchodzili na samochody, to starali się nic nie niszczyć. Teraz to nie są imigranci, to bandyci... Jak uszkodzą nam samochód – to żadnych konsekwencji. Oni są bezkarni" - ostro komentuje pan Tomasz. Końcem czerwca pod Calais zginął polski kierowca. Przez blokadę na drodze, która została ustawiona przez imigrantów.
Jak pan odebrał wiadomość o śmierci jednego z kierowców ciężarówki? Zginął w wypadku spowodowanym przez blokadą na autostradzie, która została ustawiona przez imigrantów.
Trochę dziwi mnie zachowanie mediów, bo tak naprawdę takie niebezpieczne blokady na drogach są tam już na porządku dziennym. Wielu kierowców TIR – ów, różnych narodowości, spotyka tam wiele przykrych sytuacji. Jestem smutny z powodu śmierci tego kierowcy, bo istnieje mocna więź między nami, zawodowymi kierowcami.
Kiedy pan zrezygnował z transportu międzynarodowego?
Niecałe cztery miesiące temu. To było 7 marca.
Dlaczego?
Ze strachu. Były kursy, że jeździło się na Anglię ze wszystkich portów we Francji. A jest to strach.
Ale doszło do jakiegoś zdarzenia, które sprawiło, że podjął pan taką decyzję?
Konkretnego zdarzenia, który by mi się przytrafiło - nie było. Udawało mi się ominąć te wszystkie akcje, które były dotychczas nagłaśniane. Ale moim kolegom z pracy, imigranci narobili dużo przykrości. Grozili śmiercią, przykładali noże do gardeł. To też skłoniło mnie, żeby zrezygnować.
Jak często odprawiał się pan przez porty w północnej Francji?
Z reguły była to Dunkierka i Calais. Nie mieliśmy wpływu na to, które porty zlecą nam spedytorzy. Średnio trzy razy w tygodniu przez dwa i pół roku.
Co pan czuł, gdy musiał przejechać przez Calais?
Strach, zdenerwowanie. Musiałem mieć oczy dookoła głowy. Nie można było nigdzie przystanąć na chwilę, chociażby po to, żeby pójść sobie kupić coś w sklepie. Często było tak, że wpływałem na Anglię i modliłem się, żeby jak najszybciej wrócić, żeby można było gdzieś do sklepu stanąć. Wystarczyło, że stawało się na parkingu i imigranci już pakowali się na samochody, rozcinali plandeki na dachach.
Pan miał taką sytuację, że próbowali się wedrzeć do pana samochodu?
Tak, nie tylko próbowali, ale wdarli się na mój samochód. Wiozłem wtedy drzewka ozdobne do Anglii. Przed odprawą, umówiłem się z kolegą, że pójdziemy na zakupy. Wiadomo – w grupie raźniej. Na własne oczy widziałem, jak wchodzili dachem do mojego samochodu. Wyganiałem ich stamtąd. Weszło ich trzech, wyszedł jeden. Tamci wzruszyli ramionami i wchodzili dalej. Podczas kontroli w porcie zawiadomiłem funkcjonariuszy, że mam imigrantów na naczepie. Poukrywali się między tymi krzaczkami. Cała odprawa trwała ok. trzech godzin.
A zazwyczaj ile zajmuje, kiedy wszystko jest w porządku?
Że tak powiem – z rozpędu wjeżdża się na prom. Wszystkie kontrole to maksymalnie 15 minut.
Zostali znalezieni?
Tak, zostali znalezieni. Ale mimo tego, że samochody są prześwietlane, trudno było ich zlokalizować. Ledwo ich widziałem na zdjęciu z tego prześwietlenia. Trzeba było przeszukać wszystkie drzewka i krzaczki.
Jak zareagowali funkcjonariusze na informację, że ma pan imigrantów w swoim samochodzie?
Zapytali gdzie weszli, kiedy to się stało, czy pocięli dach plandeki i czy widziałem to na własne oczy. Opowiedziałem, że stało się to na parkingu przy jednym ze sklepów w Calais.
To stało się na początku pana kursów przez ten rejon Francji?
To stało się o wiele później. Półtora roku temu – dwa lata temu było tam spokojniej. Nie było jakiś dużych problemów. Wiadomo, że imigranci tam byli, bo – można powiedzieć – że są tam od zawsze. Tylko teraz jest ich najwięcej. Wcześniej jak już wchodzili na samochody, to starali się nic nie niszczyć. Teraz to nie są imigranci, to bandyci, których nie obejmuje żadne prawo. Oni mogą zgłosić, że ktoś im zrobił krzywdę, żądają odszkodowania, ale jak oni uszkodzą nam samochód – to żadnych konsekwencji. Oni są bezkarni.
Zdarza się, że imigranci niszczą załadunek, który wieziecie?
Tak, wiele razy tak się zdarzało. Mnie akurat nie przytrafiło się to osobiście, ale mojemu szwagrowi – tak. Wiózł serki homogenizowane, które nie potrzebowały transportu w niskich temperaturach, były pod plandeką. No i mu weszli na pakę. Cały towar był później do utylizacji.
Czy firma, która zleciała transport, wyciągnęła konsekwencje za to, że towar został zniszczony?
Nie, bo tam była już założona linka celna, a podczas załadunku była kontrola i naczepa została zaplombowana. Jeśli założona jest już linka i plomba, a imigranci je naruszą, to wtedy kierowca za to nie odpowiada. Jeśli naczepa nie byłaby zabezpieczona, to najprawdopodobniej byłoby tak, że szwagier poniósłby z tego powodu konsekwencje finansowe.
Jak przełożeni reagują na te sytuacje, gdy kierowcy im zgłaszają takie problemy?
Z reguły spedytorzy z mojej byłej firmy olewali sprawę, ale zdarzały się sytuacje, w których jednak odsyłali nas do innego portu albo do Euro Tunelu. Moim zdaniem spedytorzy powinni wybierać porty w Rotterdamie czy Amsterdamie w zależności, w którym kierunku na wyspie jest rozładunek.Fakt - są to droższe promy, ale o wiele bezpieczniejsze.
Pana zdaniem firmy powinny kierować właśnie tymi portami, a nie przez Calais?
Z Calais – z tego co się orientuje – jest najtaniej, bo najszybciej płynie prom. Jednak moim zdaniem powinniśmy pływać z innych portów, bo sumarycznie i tak można zaoszczędzić więcej czasu. Pod Calais czasem stoi się w kilkukilometrowym korku jeszcze przed wjazdem do portu. Jak przyjeżdżało się ok. 23, to na CB radio można było się dowiedzieć, że niektórzy stali tam od 8 rano i jeszcze nie dojechali do samego portu. Te korki związane są ze wzmożonymi kontrolami ze względu na imigrantów.
Mijał pan kiedyś taką blokadę na drodze ustawioną przez imigrantów?
Tak. Jest to bardzo niebezpieczne. Ale tam trzeba być na to przygotowanym. Jechałem wtedy pierwszy, a na jezdni leżały połamane gałęzie. Jak je zobaczyłem, to nawet nie zwalniałem . Jak to się mówi żartobliwie – zamknąłem oczy, zacisnąłem zęby i ile fabryka dała, to ciężarówką przejechałem.
To zdarzyło się w dzień czy w nocy?
W nocy, między godziną 2 a 4.
Za dnia czuł się pan bezpieczniej przejeżdżając tamtędy?
Moim zdaniem najbezpieczniej tam było w okolicach godziny 6 rano. To było przełamanie dnia z nocą, a oni też woleli atakować pod osłoną nocy.
Do której trwał ten względny spokój?
Mniej więcej do wczesnego popołudnia. Później znów się zaczynało, bo też następowały zmiany w policji. Wtedy robiło się nie najciekawiej.
Gdy przez 2,5 roku jeździł pan tymi drogami, potrafi pan wskazać moment, kiedy ten problem był najbardziej intensywny? W zeszłym roku, w październiku zlikwidowano dżunglę (tak nazywany był obóz uchodźców w rejonie Calais). Czy dało się wyraźnie odczuć, że z likwidacją tego obozu, zrobiło się bezpieczniej?
Zaraz po likwidacji tego obozu, faktycznie zrobiło się bezpieczniej. Na spokojnie można było wtedy nawet przystanąć do sklepu. Ale było widać, że na pewnym obszarze wciąż są imigranci, nie wszyscy zostali wywiezieni.
Czego by pan oczekiwał od rządów, żeby było bezpieczniej w tym rejonie?
Dobrze byłoby, żeby zwiększone siły policji czy wojska skierować właśnie w rejon dojazdu do portu. Już nie chodzi o samą kontrolę, bo uparli się na sprawdzanie ciężarówek i osobówek, a powinni kontrolować przydrożne krzaki. Kontrola ciężarówki jest już po fakcie. Miałem taką sytuację, że jechałem za policją, była fajna, czysta droga. Policja przejechała, a oni wyskoczyli z krzaków z betonowym koszem i rzucili go w moją stronę. Dobrze, że droga była tak usytuowana, że mogłem zjechać na drugi pas i ich ominąć. Zacząłem trąbić i mrugać światłami. To już nie chodzi tyle o samochód, bo one są ubezpieczone, ale o bezpieczeństwo. Jestem za tym, żeby służby zaczęły intensywnie kontrolować krzaki, rowy retencyjne, melioracyjne. Oni chowają się właśnie w tych rowach i ich nie widać z drogi. Policja jak przejeżdża, to ich nie widzi, ale my, siedząc w ciężarówkach 2,5 – 3 metra nad ziemią, już tak.
Pana zdaniem rejon Calais, to rejon otwartej wojny między kierowcami a imigrantami?
Nie nazwałbym tego wojną. Żeby mówić o wojnie musi być dwóch przeciwników. To jest jednostronne atakowanie ludzi, którzy normalnie i uczciwie chcą zarabiać pieniądze.
Kierowcy mają jakieś metody, żeby uchronić się przed tymi atakami?
Nie da się uchronić. Cała kabina musiałaby być chyba w metalowej klatce, taką twierdzą na kółkach. Od tych ataków dzieli nas tylko 2 mm blachy i szyby. No i zamki w drzwiach, które – nawet jak są zamknięte – nie są problemem. Jak nocowałem we Francji, to chcąc iść spać, ze strachu spinałem uchwyty drzwi pasem. Później zrozumiałem, że takie spinanie nic mi nie daje. Bo jest możliwość otwarcia schowka, wsadzenie ręki do kabiny i przecięcia paska nożem. Kiedyś z ciekawości z kolegiami sprawdziliśmy czy takie zapinanie drzwi jest skuteczne. Nam, niedoświadczonym, rozbrojenie tego zabezpieczenia zajęło 15 minut. Chwila moment.