Kieliszkowski: Ciężki trening jest drogą do sukcesu
O trudach ćwiczeń rozmawiamy z Mateuszem Kieliszkowskim z Chlebowa, który wrócił z Botswany z 6. miejscem w zawodach World's Strongest Man.
Jak ocenia pan swój tegoroczny start w mistrzostwach strongmanów w Botswanie?
Dobrze, ale może być lepiej. Rywalizowałem z 30 najsilniejszymi ludźmi z całego świata, więc zajęcie szóstego miejsca nie jest złym wynikiem. Ponadto poprawiłem się w porównaniu do ostatniego startu w tych zawodach. Wtedy zająłem siódme miejsce. Trzeba też zauważyć, że jestem najmłodszym (24 lata) i najlżejszym uczestnikiem tego turnieju (140 kilogramów). Dostanie się na tego typu zawodów jest bardzo trudne. Byłem jedynym reprezentantem Polski. Za rok wrócę jeszcze silniejszy. Tymczasem szykuję się do kolejnych zawodów, które odbędą się 10 czerwca w Anglii.
Jak wrażenia z Afryki?
To już moja czwarta wizyta na tym kontynencie. Dwa razy odwiedziłem Johannesburg i dwa Botswanę. Oczywiście afrykańskie miasta i kraje znacznie się różnią od Polski. Przykładowo oglądałem telewizję, gdzie w reportażu mówiono o ludziach bezdomnych w Botswanie. Chodziło o to, że mają oni poważne kłopoty, bo temperatura nocą sięga 12-15 stopni. Dla nas brzmi to dość komicznie.
Spodziewał się pan, że pańska kariera tak się rozwinie?
Nie spodziewałem się, ale bardzo chciałem startować na najwyższym, światowym poziomie. To zasługa ciężkich treningów.
Jakich poświęceń wymaga sport na takim poziomie?
Przede wszystkim na pierwszym miejscu jest zawsze trening, a dopiero później rozrywka. Omijam imprezy, podczas których wszyscy bawią się do rana. To zarwana noc, zaburzenie odżywiania oraz kiepskie wyniki na treningu następnego dnia. Ponadto bardzo ważna jest regeneracja, więc sam sen jest mocno wskazany. Bardzo ważne jest jedzenie. Jeśli człowiek od rana będzie pilnować tego, co ma w misce, to z pewnością jego wieczorny trening będzie bardzo dobry.
Poświęceń jest sporo, ale warto.
Co by pan robił, gdyby nie został strongmanem?
Nie mam pojęcia, czym bym się zajmował. Zapewne skończyłbym gdzieś, gdzie potrzebna jest siła, praca fizyczna. Lubię jednak to, co robię. Nie zmuszam się do niczego, sam wybieram sobie ścieżkę rozwoju oraz imprezy na jakich startuję.
Wiadomo, że kariera sportowa nie trwa wiecznie. Jest pan jeszcze młody. Co dalej?
Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym. To początek mojej kariery. Na myślenie o tym, co później, przyjdzie czas.
Czy rozwój pana kariery sprawił, że więcej osób interesuje się taką działalnością?
Wszyscy moi bliscy żyją tym sportem i mnie wspierają. Bardzo im za to dziękuję, bo ma to ogromne znaczenie.