Kiedy sięga się pamięcią głębiej, nie musi być miło
Pamiętacie gumy turbo, mleko w proszku jedzone łyżkami, budki telefoniczne, dwa programy w TVP i chodzenie do magla z mamą? Jeśli zapomnieliście, że pamiętacie przypomni wam dr Piotr Stankiewicz. Jego książka „Pamiętam” (Grupa Wydawnicza Relacja) to nietypowa historia Polski i Polaków lat osiemdziesiątych, dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych.
Pana książka uświadomiła mi, że pamięć mnie nie wyróżnia. Tak samo byłam rozczarowana, gdy dowiedziałam się, że moje zachowania są schematami.
Ani nie jesteśmy tak wyjątkowi, jak nam się wydaje, ani tak schematyczni, jak usiłują nam wmówić. O ile młody człowiek ma naiwną wiarę w swoją wyjątkowość, unikalność i niepowtarzalność, o tyle w procesie wchodzenia w dorosłość ta jego wiara podawana jest w wątpliwość. Ta konfrontacja może być i bywa bolesna. Człowiek dojrzały powinien sobie z takim rozczarowaniem całkiem dobrze poradzić w zdrowy sposób, a co za tym idzie, nauczyć się traktować siebie bez egoizmu, ale też bez podważania siebie. I moja książka między innymi o tym opowiada.
Potrzebujemy takiej pamięci pokoleniowej, generacyjnej? Czy fakt, że zrozumiemy hasło „gazety lub czasopisma”, tekst „Jestem Bogiem, uświadom to sobie” wyróżnia nas od tych, którzy już tych kodów nie zrozumieją?
I tak, i nie, bo to są dwie różne rzeczy. Nasze pokolenie pamięta i pamiętać będzie choćby szlagworty z komisji śledczej w sprawie afery Rywina, „gazety i czasopisma” czy „jest pan zerem, panie Ziobro”. Dla ludzi urodzonych po 2000 roku będą to jednak rzeczy zupełnie nieczytelne. Polityka żyje i umiera w swoim rytmie medialnym. Kultura - na szczęście -trochę w innym. „Jestem Bogiem” kojarzyć mogą miłośnicy rapu nie tylko ci urodzeni w latach 80. czy 90. Dość powiedzieć, że Mata (który urodził się w tym samym roku, w którym zginął Magik - 2000 r.) mówi, że zainteresował się rapem właśnie po obejrzeniu filmu Leszka Dawida o „Paktofonice”.
Ale kto na przykład pamięta Rurka, który nie posprzątał stołu Kamilowi Durczokowi, za co oberwało mu się dość mocno na oczach widzów Wiadomości TVN?
Albo wojny podjazdowe na forach dyskusyjnych, które każda osoba z mojego pokolenia ma za sobą? Czytając swoją książkę, już złożoną, uświadomiłem sobie, że w latach dwutysięcznych i później pojawia się w niej coraz więcej świata wirtualnego. To nie są już wspomnienia dyskietek i kiepskiej gry komputerowej, ale pierwsze filmiki, które gdzieś tam między nami wszystkimi krążyły, pierwsze memy. To się składa na pamięć z tamtego okresu.
Wspólna pamięć na pewno nas łączy, bo mówi, skąd przyszliśmy, ale nie mówi kim jesteśmy.
Kiedy przeczyta się pięć czy dziesięć wspomnień sentymentalnych, obejrzy kilka memów zwykle bywa sentymentalnie i przyjemnie Kiedy jednak napisze się całą książkę, wchodząc w te doświadczenia głębiej, przestaje być miło. Bo życie nie zawsze jest takie. Nie zadała mi pani pytania, które zwykle pada przy takich okazjach: Dlaczego napisał pan tę książkę? - a szkoda. Bo odpowiedziałbym, że zależało mi na wydobyciu głębszej warstwy, pokazaniu nie tylko tej powierzchniowej struktury doświadczania. Wiele osób po lekturze pisze do mnie, że oni też pamiętają, ale nie pamiętali, że pamiętają.
Przeczytanie uaktywnia, jak magdalenka u Prousta, ciąg skojarzeń. Ludziom się przypomina, że też byli uczestnikami takich przeżyć. A są one bardzo bogate; dobiegam czterdziestki, a już żyłem w dwóch systemach politycznych, pięciu dekadach, dwóch stuleciach, dwóch tysiącleciach. Nie przeżyliśmy, jako pokolenie, żadnej wojny, ale mamy bogatą przeszłość. Kiedy myślę choćby o pierwszej dekadzie XX wieku, to jawi się wyraźnie inna od świata po 2010, kiedy pojawiły się media społecznościowe, smartfony, mobilny internet. To diametralnie różne rzeczywistości.
Nie pamiętali, że pamiętają. Ja też nie pamiętałam, a może nie chciałam - a pan mi przypomniał, jak babcia ucinała głowę kogutowi czy kurze. Kiedy one długo jeszcze biegały bez niej po podwórku.
Mam wrażenie, że to doświadczenie jest bardzo głęboko polskie, mocno w nas wdrukowane. Tak jak miednica pełna krwi podczas świniobicia wokół której biegają dzieci. Właściwie nic w tym zaskakującego, bo to naturalne doznanie brutalności życia w wiejskim wydaniu. I tak myślę o tej książce, gdzie operuję konkretem, bez izmów, bez wielkiej narracji, co najwyżej z emocją zapisaną w jakimś wspomnieniu. To sprawia, że nawet ja, autor, kiedy wziąłem już wydrukowaną książkę do ręki, czytałem tak, jakby napisał ją ktoś obcy. I to było fascynujące, bo dostrzegłem w niej rzeczy, o których wcześniej nie wiedziałem, że w tej książce są.
Na przykład to, że opowiada ona o ścieraniu się młodego i dorastającego człowieka ze światem zewnętrznym, z brutalnością, szorstkością i nieprzyjemnościami - tymi występującymi w wersji skrajnej, jak kogut bez głowy, ale też systemowymi - jak szkoła. Ten system edukacji wychodzi tutaj na dość ponury i nieźle opresyjny.
A czego się pan dowiedział o sobie z tej książki?
Trochę mimochodem wyszła mi opowieść o mojej drodze do samego siebie, która była długa i kręta - co brzmi trywialnie - ale taka właśnie była. Początek, który jest jak magma, błądzenie we mgle, później lata 90. - czas konfrontacji ze światem zewnętrznym. Lata dwutysięczne - okres burzy i naporu, imprez, buntu. By wreszcie dokopać się do własnego głosu i nauczyć się go trzymać, transmitować w świat.
Może właśnie dzięki tej książce zrozumiałem, jak wiele czasu zajęło mi okrzepnięcie, znalezienie własnej pozycji, na której stoję i dobrze się w tym miejscu czuję. Bo przecież lata 90. i dwutysięczne to był czas niepewności, błądzenia młodego, wrażliwego człowieka w świecie. Kiedy za jego wrażliwość, inteligencję i dociekliwość nie dostaje się nagród, a pałą po łapach. Długo mi zajęło wypracowanie zasad, które pozwoliły mi się ze światem dogadywać. Myślę, że to nie jest historia tylko o mnie.
Była w tym pisaniu próba osobistego rozliczenia?
Nie użyłbym słowa rozliczenie, bo to nie jest książka konfesyjna. Z jednej strony, dużo ujawniam, piszę o drodze życiowej, z drugiej nie piszę o historiach rodzinnych, skandalach. Nie ma tam takiego wymiaru. Nie chciałem się rozliczyć; zależało mi na wydobyciu pewnych rzeczy z tych prawie 40 lat. Miałem świadomość, że za kolejnych dwadzieścia będzie trudno je odszyfrować.
Bohaterka mojej książki, która przeżyła Holokaust, często powtarzała: pamięć jest wszystkim, co mam i czego chciałabym nie mieć.
W naszym kręgu kulturowym, po doświadczeniu wojny, Holokaustu, pytanie o pamięć, czym ona jest, jak działa, jak ją traktują jednostki, społeczeństwa to gigantyczny temat rozważań, którym zajmuje się wiele dyscyplin. Celowo się w nie nie zagłębiałem, bo to nie jest książka filozoficzna czy psychologiczna. To jest studium przypadku. Mam też nadzieję, że ci, którzy się zajmują „pamiętaniem” od strony naukowej, wezmą ją na warsztat.
Cenzurował pan swoje wspomnienia?
Starałem się pisać szczerze; bo choć nie ujawniam wielkich osobistych tajemnic, które wstrząsają światem, poruszam rzeczy dla mnie ważne i intymne. Nigdy wcześniej o nich nie pisałem; zależało mi więc żeby się z tym zmierzyć; wywlec to z siebie. Ale nie jest tak, że się cenzurowałem, choć pisanie każdej książki polega na tym, że selekcjonuje się materiał. Być może umiejętnością napisania dobrej książki jest umiejętność pomijania. Odsiewania?
Jaka jest więc ta pana pamięć? Magazyn z poukładanymi półkami czy wielki bałagan po remanencie?
I to, i to! Jestem filozofem ale także fizykiem, mam w sobie zacięcie do nauk ścisłych, bardzo dobrze pamiętam rzeczy i ta moja pamięć układa się w zbiory uporządkowane. To pierwsza gałąź, drugą jest pamięć emocjonalna. W książce obie się uzupełniają. Jedna półkula pamięta inne rzeczy, druga inne. Niektóre z moich wspomnień są ściśle przypisane do linii czasu, inne pozostawały luźne, trzeba je było wpiąć. Złapać, uziemić.
Nie pamiętał pan igrzysk w Sarajewie. Są inne rzeczy, które panu pamięć wycięła ze wspomnień, a przechowała je czy przypomniała o nich rodzina i bliscy?
Nie pamiętam igrzysk w Sarajewie, choć pamiętam każde kolejne, bo jestem wielkim ich fanem. Ale podczas Sarajewa miałem rok. Mama opowiadała, że jak tylko rozbrzmiewał sygnał igrzysk biegłem do telewizora. W książce jest kilka czy kilkanaście wspomnień odnoszących się do czasów przed moim urodzeniem, nawet przedwojennych, czyli zachowanych we wspomnieniach rodzinnych. Tak zresztą o pamięci myślę, jako o czymś, na co składa się zarówno to, co pamiętam ja, jak i to, co jest pamięcią bliskich - choćby opowieść mamy, która oglądała zaćmienie Słońca w latach 50. Podoba mi się ta perspektywa już nawet nie rodzinna, ale kosmiczna. Ulokowanie nas szerzej w ruchu planet i dziejach kosmosu. To ważna perspektywa. Nawet jeżeli patrząc z niej, nasze prywatne życie okazuje się dość maluczkie.
Dr Piotr Stankiewicz (ur. 1983), pisarz i filozof, twórca i nauczyciel reformowanego stoicyzmu ZAJRZYJ TUTAJ!