Kiedy obsługuje nas puszysty kelner, skusimy się na deser i drinka
Im większy jest kelner, tym większe zamówienie u niego złożymy. Osoby puszyste sugerują nam po prostu, że w danym miejscu jest pysznie. Tak przynajmniej twierdzą naukowcy. A jak jest naprawdę?
Wiem, wielu z nas ma postanowienie noworoczne: schudnę. Sam chcę zrzucić kilka kilogramów i poranne kanapki na jasnym pieczywie z wędliną, fantastycznym włoskim serem i dodatkiem warzyw zamieniłem na wafle ryżowe. Być może właśnie dlatego tak bliski jest mi dziś temat jedzenia i tego, kto nam to jedzenie podaje. Tak, wybierzemy się do restauracji, baru, knajpy, lokalu, bistro - zwał jak zwał.
Na początek mały sekret
Choć do wakacji jeszcze daleko, to zdradzę, czym się kieruję, wybierając lokal, w którym będę stołował się podczas urlopu. Otóż łukiem szerokim jak ten, który miał sam Robin Hood, omijam te miejsca, które świecą pustkami. Jak nie ma ludzi, to znaczy, że jedzenie prawdopodobnie jest kiepskie. Żelazna zasada. Jak już jednak są tam ludzie, to zaczynamy zabawę w detektywa. Kto się tam stołuje - przyjezdni, czyli inni urlopowicze, czy lokalni mieszkańcy.
Zanim wejdziemy do lokalu, zdecydujmy, czy zamówimy deser, czy przystawkę. Później się tego trzymajmy.
Preferuję tę drugą opcję. Rodzina z dziećmi zje nawet wióry polane niezłym sosem, gdy dzieci dają się już we znaki, ale jeśli w lokalu stołują się jego sąsiedzi, to oznacza jedno - jest smacznie. Nigdy się nie sparzyłem i tak mogę polecić pyszne miejsca od Władysławowa nad morzem, przez Zełwągi na Mazurach, po Bukowinę w górach.
Dziś jednak nie o tym, gdzie się stołuję podczas wakacji, a o tym, że puszyści kelnerzy nie kojarzą nam się wcale - jak sądzą niektórzy - ze złym trybem odżywiania, a raczej są gwarantem dobrej jakości potraw w miejscu w którym pracują. Dokładnie tak, gdy kelner (lub kelnerka) ma nieco więcej ciała niż statystyczny Kowalski, chętniej zamówimy u niego deser czy drinka niż u osoby o budowie ciała rodem z mediolańskich wybiegów mody.
Te dywagacje podpierają się na konkretnych badaniach
Otóż naukowcy z jednego z najbardziej prestiżowych uniwersytetów amerykańskich, należących do tzw. Ligi Bluszczowej - Uniwersytetu Cornella, dowiedli, że jeżeli zamawiamy obiad u osoby puszystej, to aż cztery razy bardziej prawdopodobne jest, że na koniec skusimy się również na deser. Szanse na drinka rosną w tym przypadku o 17 proc. w stosunku do sytuacji, gdy obsługuje nas osoba szczupła.
Naukowcy wzięli pod lupę dokładnie 497 zamówień w aż 60 typowych lokalach.
- Nikt nie idzie przecież do restauracji, żeby zaczynać tam dietę. Na miejscu jesteśmy niezwykle podatni na wszelkie bodźce, które sugerują nam, że powinniśmy nadal zamawiać - tłumaczy Tim Doering, naukowiec z Cornell Food and Brand Lab i główny autor badania. - Co więcej, zabawny, a jednocześnie nieco puszysty kelner może nas skłonić do powiedzenia sobie „co mi zależy” i dać się skusić na więcej - dodaje badacz.
Zaskoczeni? Ja byłem bardzo, szczególnie że żyłem w przekonaniu, iż restauracje, szczególnie te „fast”, celowo unikają w obsłudze osób puszystych, żeby zakomunikować nam coś w rodzaju „spójrz, pracują u nas osoby szczupłe i tu jedzą, a co za tym idzie, to jedzenie wcale nie jest niezdrowe, jak twierdzą niektórzy”.
Zaskakujące wyniki można znaleźć w najnowszym
czasopiśmie branżowym „Environment and Behavior”, na łamach którego uczeni udowadniali już, że takie błahostki jak wystrój, kolory w restauracji czy nawet kształt szklanki wpływają na nasz apetyt i zamówienie.
W tym przypadku badania przeprowadzono w typowych dla amerykanów restauracjach, takich jak Applebee’s and TGI-Friday’s. Zestawiono ze sobą poszczególne zamówienia i to, jaki współczynnik BMI miała osoba odsługująca to zamówienie. Współczynnik BMI to w najprostszym tłumaczeniu porównanie wagi naszego ciała do wzrostu. - Co ciekawe, puszysty kelner lub kelnerka ma jeszcze większy wpływ na osoby najbardziej szczupłe - zauważa Tim Doering.
Jak to wygląda na naszym, dolnośląskim podwórku? O opinię spytaliśmy oczywiście w restauracji. - Słyszałem o tych badaniach, ale wydaje mi się, że większy wpływ na zamówienie ma nie wygląd, a charakter kelnera: to, jak podchodzi do klientów i jak potrafi zachęcić do konkretnego dania czy deseru - tłumaczy Jarosław Szapował, restaurator z Legnicy.
Współczynnik BMI? Sami możemy go policzyć
To nic innego jak współczynnik powstały przez podzielenie masy ciała podanej w kilogramach przez kwadrat naszej wysokości podanej w metrach. BMI, choć jest niezwykle popularny, to jednocześnie jest bardzo prosty w użyciu. Niestety, to dosyć niedokładny wskaźnik niedowagi i nadwagi oraz ryzyka chorób z nimi związanego. Tak na przykład kulturyści i osoby uprawiające sporty siłowe mogą mieć BMI wskazujące na skrajną otyłość, posiadając jednocześnie bardzo mało tkanki tłuszczowej. Z drugiej strony, BMI zupełnie zdrowych, szczupłych i wysokich lekkoatletów może wskazywać na skrajną niedowagę. |
Oczywiście waga kelnera, co potwierdzają jedynie te badania, może być tylko składową, która wpływa na końcowy kształt naszego zamówienia. Czy jednak jest jakiś sposób, żeby bronić się przed „sztuczkami” restauratorów? Oczywiście, że tak. Trzeba jednak być konsekwentnym.
- Wystarczy, że zanim wejdziemy do restauracji, podejmiemy decyzję, czy zamawiamy przystawkę, czy deser. Później należy jedynie trzymać się tej decyzji - podpowiada dr Brian Wansink, współautor badań, również pracownik Cornell Food and Brand Lab.
Wiem, to trudne zadanie, szczególnie gdy na stoliku obok ktoś pałaszuje pyszny jabłecznik lub popija naszego ulubionego drinka. Wierzę jednocześnie, że restauratorzy nie zmieniają nagle całej zastawy tylko za sprawą badań, z których wynika, że z większego talerza zjemy więcej. Zatem, gdy wybierzemy się już do restauracji, w której jest smacznie i podoba nam się wystrój, to nie żałujmy sobie deseru.