Komentarz Liny Szejner.
Jeden z moich znajomych, właściciel firmy średniej wielkości, podzielił się ze mną refleksją, nad którą warto się dłużej zastanowić. Dał u siebie pracę młodemu człowiekowi na prośbę jego dziadka. Chłopiec był po podstawówce, bez kwalifikacji, dostał więc prostą robotę (i proporcjonalną do niej płacę) z obietnicą, że jeśli pójdzie na wskazany kurs i będzie się dobrze spisywał, szybko awansuje.
Młody człowiek zrezygnował po tygodniu, a kolegom powiedział, że nie zamierza tyrać za grosze, bo dzięki pracy i tak nie będzie go stać na taką wypasioną furę jak jego pryncypała, sugerując, jakoby ten dorobił się w nieuczciwy sposób.
- Mógłbym spuścić z wodą insynuacje smarkacza - mówił przedsiębiorca, gdyby nie to, że podobne plotki dochodziły do mnie z ust osób bardzo dorosłych, a wszystkiemu winna zazdrość. To prawda, że mam dziś dom i dobry samochód, a moja firma się rozwinęła, ale to wszystko nie powstało za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tyram już kilkadziesiąt lat i nikt nie uwierzy, ile nocy nie przespałem, bojąc się skutków podjętego ryzyka, bankructwa, tego, czy za wykonane zlecenia zapłacą mi kontrahenci. A ceną dzisiejszego dobrostanu był zawał.
Przypomniały mi się w tym momencie słowa Ireny Eris, właścicielki dzisiejszego kosmetycznego imperium, która pierwsze swoje kremy do twarzy zaczęła mieszać w garażu, że wielki sukces kosztuje, ale nikt nie pyta ile.
Zazdrość w większym lub mniejszym stopniu dotyczy każdego z nas. Żyjemy w specyficznych czasach. Wszystko, co nas otacza, mierzymy i porównujemy. Są rankingi, listy przebojów, klasyfikacje, konkursy. Jest komu zazdrościć. Czasem aż do bólu, złorzeczenia, a nawet chęci zaszkodzenia. A zazdrość nie należy do uczuć obojętnych. Odbiera radość życia, poczucie własnej wartości i po prostu niszczy.
Psycholodzy przestrzegają, by nie dać się jej opanować. A jeśli czujemy żal do losu, że to nie nasze nazwisko znajduje się na czele listy najsławniejszych, choć też się bardzo staraliśmy, sięgnijmy po biografie tych ludzi. Okaże się, że primabalerina odchodzi na emeryturę w kwiecie wieku, ale ma „przetrącony” kręgosłup i chore nogi. Wtedy zapytajmy siebie, czy bylibyśmy gotowi zapłacić taką cenę za sukces.