Ich życie przypomina czasem film kryminalny lub thriller, zawsze fascynuje. Paweł Sulatycki sam zdobył wiedzę na temat hodowli pszczół i dzieli się nią podczas warsztatów z kolejnymi fanami pszczelarstwa. Od 13 lat prowadzi pasiekę „Hania”.
– Chciałem mieć własny miód – mówi o pomyśle na własną pasiekę Paweł Sulatycki. Wprawdzie dziadek pana Pawła miał pszczoły, ale nie mieli możliwości się poznać, więc całą wiedzę musiał zdobyć sam. – Drapałem się po głowie, zastanawiając jak to możliwe, że ludzie mają po 150 i więcej rodzin, i dają sobie radę, a jeszcze obsługują pasiekę samem – wspomina pan Paweł. – Bardzo dużo czytałem i czytam nadal. Niektóre książki nawet pięć razy. To jest dość skomplikowana wiedza. Nie wystarczy raz jedną książkę przeczytać. A i tak najważniejsza jest praktyka.
Paweł Sulatycki miał w Droszkowie najpierw kilka uli, dzisiaj pasieka liczy ich dwieście. – Najpierw jedna sąsiadka chciała kupić słoik, potem druga i trzecia, potem wujek, ciotka i tak dalej. Cały czas brakowało tego miodu dla siebie. I tak się pasieka rozrosła – stwierdza właściciel pasieki „Hania”. – Na początku myślałem, że sobie nie poradzę. Pierwsze ule niestety nie były łatwe do obsługi. Pszczoły były tanie, a tak zwykle jest, że jak się za coś niewiele płaci, to później się płaci nawet potrójnie. Efekt był taki, że w pierwszym roku naprawdę miałem myśli żeby z tym skończyć. To był 2006 rok.
Jednak młody pszczelarz pasji nie utracił. Kiedy zapisywał się do związku pszczelarzy, był najmłodszy. Dzisiaj przybywa młodych, którzy interesują się pszczelarstwem. To odradzające się hobby. Większość osób nie myśli o zarobku. Podobnie jak wędkarze jeżdżą na ryby, oni jeżdżą do swoich pszczół, bo to jest ich pasja.
Paweł Sulatycki miał w Droszkowie najpierw kilka uli, dzisiaj pasieka liczy ich dwieście
Pszczoły z charakterem. Mogą być agresywne i łagodne
– Te moje pierwsze zdziczałe pszczoły, to były cwaniary, zmuszały nowe matki do tego, żeby wyhodować swoje królowe, po czym je zabiały. Koniecznie chciały wszystko po swojemu robić. Bywało tak, że musiałem podać nawet ze trzy matki, a każda po 80 zł, zanim przestały je wymieniać. Wydałem więcej niż zapłaciłem za pszczoły – opowiada o początkach pan Paweł. – Pszczoły nie mają skrupułów, jak chcą matkę wymienić, zrobią to.
Dzisiaj problemów z pszczołami w pasiecie „Hania” nie ma. Zdarza się, że pszczoły potrafią „rogi” pokazać. Ale ich właściciel jest zdecydowanie mniej pożądlony przy dwustu ulach, niż wtedy kiedy miał ich kilka. – Pszczoły są trochę do ludzi podobne. Tak jak my, mają ciężko podczas upałów, czy jak jest zimno i siąpi, wtedy my też niekoniecznie mamy dobry nastrój – przyznaje nasz rozmówca. – Na początku tego się kompletnie nie widzi. Pszczoły sobie chodzą po ulu. Teraz jestem w stanie, nawet nie zaglądając do ula, wiedzieć, co się w nim dzieje. To widać, po samym wylotku, czyli tym miejscu, z którego pszczoły wylatują z ula. Wystarczy podnieść daszek żeby mieć 3/4 informacji czy jest w środku wszystko dobrze. Przegląd ula trwa może z pięć sekund, chyba, że widzę, że coś jest nie tak. Przy tej ilości uli obsługa musi być szybka.
Paweł Sulatycki przypomina, że są różne rasy i linie pszczół. Każda rasa jest troszkę inna, jedna bardziej łagodna, druga bardziej miodna, trzecia tworzy większe rodziny. – Np. pszczoła włoska jest bardzo plenna, po takiej matce tworzą się duże rodziny, jest ładnie ubarwiona, taka pomarańczowa, ale jest ciepłolubna i zimą ma u nas trudności z przetrwaniem – mówi.
Kluczem do sukcesu jest matka pszczela
– Rodzina jest tak dobra, jak dobra jest matka. Wszystkie osobniki w ulu to są córki i synowie królowej – mówi pan Paweł, który sprowadza matki z Austrii i Niemiec. Najdalej do okolic Zielonej Góry miały te, które zostały przywiezione z Wielkiej Brytanii.
Skąd wiadomo, że dana pszczoła będzie królową? Tajemnicą jest pokarm. – Każda z robotnic mogłaby zostać matką, ale matka jest karmiona inaczej, mleczkiem pszczelim, to taka odżywka, ma w swoim składzie bardzo dużo aminokwasów, witamin, soli mineralnych, ma ono właściwości przeciwwirusowe. Pszczoły karmią swoją matkę od larwy – wyjaśnia Paweł Sulatycki. – Robotnica jest karmiona przez kilka dni mleczkiem pszczelim, a potem miodem i pyłkiem, to jest uboższe jedzenie, przez to nie rozwija się jej układ rozrodczy. Jest też mniejsza.
Pszczoły wybierają sobie najlepsze larwy do tego, żeby wyprodukować sobie matkę. Wybierają ich nawet kilkanaście. – Od tego momentu zaczyna się selekcja. Wygryzie się pierwsza i ta zaczyna załatwiać konkurencję, jeśli da radę, to żądłem zaczyna przebijać resztę mateczników, tych powiedzmy spóźnialskich. Czasem wygryzą się dwie matki. Walczą ze sobą. Potem zwycięska matka musi lecieć na lot godowy – wyjaśnia nasz rozmówca. – Jak nie ma matki, pszczelarz ją podaje. Pszczoły ją przyjmują albo nie, albo produkują same.
Pracowite pszczoły? To nie bajka
– Jestem pod wielkim wrażeniem jak bardzo są pracowite. W sezonie zapracowują się na śmierć. Robotnice żyją maksymalnie trzy tygodnie. Pracują 24 godziny na dobę. W dzień przynoszą nektar, w nocy go odparowują, dodają swoich enzymów. W ulu jest konkretny podział pracy. Każda pszczoła wie co ma robić. Ul to taka Zielona Góra. Może w nim mieszkać nawet 120 tys. pszczół. Są pszczoły strażniczki, które pilnują ula na wylotku. Po zapachu rozpoznają, kto jest obcy i przed kim trzeba się bronić. Jeśli strażniczka użądli, zginie, wtedy wytwarza feromon, inne czują to i nastawiają się na obronę. Są pszczoły, które noszą wodę do ula, rozprowadzają ją, schładzają gniazdo, jeśli jest powyżej 30 stopni. Są pszczoły wentylatorki, które chłodzą. W sezonie widać jak pszczoła za pszczołą się ustawia i machają skrzydełkami, tworząc kominy wentylacyjne. Jest też świta, która karmi, czyści królową. Inne pszczoły sprzątają, inne budują plastry. Nie muszą się fizycznie kontaktować, żeby wiedzieć, że matki nie ma w ulu. Mają węch o kilkanaście razy czulszy niż pies. Potrafią nektar z kilku kilometrów wyczuć. Były nawet testy, żeby pszczoły wykrywały narkotyki. Dzisiaj może połowę tego wiemy o tym, jakie one są.
Ciekawostki z lubuskiego
Gm. Zabór/Milsko
Najstarszy kościół to świątynia pw. św. Jadwigi
To najstarszy zabytek w gminie. Z portalu gminy możemy dowiedzieć się, że pierwsze wzmianki pochodzą z 1376 r. Powstał w XVIII wieku być może na zrębach poprzedniej budowli. Jest jednonawowy. Do prezbiterium, od północy przylega zakrystia. Neogotycka wieża pochodzi z XIX wieku. Natomiast z 1583 roku pochodzą dekoracyjne kute drzwi świątyni oraz renesansowa chrzcielnica. Wystrój świątyni tworzy styl barokowy, bogato zdobione ołtarze i ambona.
Gm. Zabór/Przytok
Dawna rezydencja służy socjoterapii młodzieży
Drugi z pałaców w gminie również służy pomocy dzieciom. Znajduje się w środku wsi Przytok. Działa tutaj Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii. Ma piękne położenie. Teren dookoła to zabytkowy park przypałacowy, który liczy osiem hektarów powierzchni. Rośnie w nim wiele gatunków drzew i pomników przyrody. Założony został w 1792 r. Zespół pałacowy, z połowy XVIII wieku. Obecny neorenesansowy pałac jest późniejszy. Zbudowany został w latach 1864-1867.
Ma bogaty wystrój architektoniczny.
Zabór
Zespół pałacowy to aż pięć barokowych budynków
W skład zespołu pałacowego wchodzi m.in.: pięć barokowych oficyn otaczających dziedziniec i park. Dookoła pałacu jest dobrze zachowana fosa, nad którą są od strony podwórza i ogrodu murowane mosty - czytamy na portalu Lubuskiego Konserwatora Zabytków. Po II wojnie światowej był tutaj Ośrodek Szkolenia Kadr „Samopomoc Chłopska”, później Prewentorium Przeciwgruźliczne dla dzieci, zmienione na Państwowe Sanatorium Dziecięce. Dzisiaj działa tutaj Centrum Leczenia Dzieci i Młodzieży.
POLECAMY: NASZ SERWIS POLSKA TOSKANIA
POLSKA TOSKANIA - zobacz film i przewodnik interaktywny po lubuskiej krainie wina i wrażeń.
Poznaj z nami polską Toskanię! Zabierzemy Cię w podróż pięcioma szlakami: pasji, cierpliwości, spełnienia, dumy i tradycji.