Każda bohaterka to inny los, ale każda we mnie coś poruszyła... [WIDEO]
Dla primadonny Joanny Kściuczyk-Jędrusik Opera Śląska w Bytomiu to coś więcej niż miejsce pracy. To także kawał prywatnego życia!
Pod koniec spotkania wyskakuje problem. Wygląda na to, że trudno będzie Joannę sfotografować przed gmachem Opery Śląskiej, bo co rusz ktoś wpada nam w kadr, kordialnie biorąc ją w ramiona. Wyraźnie fanów ma nie tylko wśród melomanów. Uwielbiają ją również koledzy. Od artystów, przez garderobiane, po techników sceny. To od nich dostała kiedyś najbardziej niespodziewany prezent w całej karierze - donicę przepięknych kwiatów. Popłakała się ze wzruszenia, a potem zrobiła masę zdjęć, żeby nie zapomnieć, jak wyglądały.
To bardzo w jej stylu. I w życiu, i na scenie śpiewaczka Joanna Kściuczyk-Jędrusik kieruje się przede wszystkim wrażliwością i emocjami, a często i sentymentem. Pewnie dlatego jej operowe bohaterki nie tylko pięknie śpiewają, ale też zaskakują psychologiczną prawdą.
Opera - historia rodzinna
Egzamin magisterski zdawała aż w Gdańsku, to był jednak tylko krótki epizod "wyjazdowy", po którym wróciła do rodzinnego Chorzowa. Do dziś ma w sobie silne przywiązanie do domu, do znanych miejsc, do rodziny. Krótkie wyjazdy, występy za granicą, gościnne koncerty - proszę bardzo, ale nigdy na stałe. Był nawet czas, że z tego powodu zrezygnowała z występów w Teatrze Wielkim w Warszawie. A tuż po dyplomie rozłąka z rodziną wydawała się wprost nie do zniesienia.
I choć miała za sobą debiut (jeszcze jako studentka) na scenie w Düsseldorfie, w roli Paminy w "Czarodziejskim flecie" W. A. Mozarta, postanowiła zaangażować się bliżej domu. Wybrała Operę Śląską w Bytomiu. W jakimś sensie była to zresztą ich… "rodzinna" instytucja artystyczna.
Na bytomskiej scenie występowali już wtedy: siostra Joanny - Gabriela i szwagier Jerzy Mechliński (dziś soliści Teatru Wielkiego w Poznaniu), a mama Gerda przez jakiś czas była tu garderobianą. I coś musiało być "w gwiazdach zapisane", bo to mama właśnie pokazała Joannie toaletkę, przy której artystka charakteryzuje się przed występami do dziś; od 1992 roku! Co więcej, zachęciła też córkę do objęcia roli Zofii w "Halce" St. Moniuszki, w reżyserii Sławomira Żerdzickiego. To był oficjalny debiut Joanny w Operze Śląskiej. Kilka lat później artystka miała przyjemność partnerować w tej roli samemu Andrzejowi Hiolskiemu.
Opera - historia miłosna
Tamten pierwszy sezon był ważny w karierze artystycznej Joanny, ale w życiu osobistym okazał się wręcz przełomowy. Równolegle z próbami do "Halki" szły przygotowania do "Zemsty nietoperza" w reżyserii Henryka Konwińskiego, gdzie grała Rozalindę. Sporo tam tekstu mówionego, więc reżyser zaprosił do współpracy popularnego Jacentego Jędrusika, który pracował z wykonawcami nad stroną aktorską przedstawienia.
No i się stało. Młodziutka, śliczna śpiewaczka, w aureoli kasztanowych (wtedy) włosów, przemykająca cichutko ("wciąż strasznie dużo było we mnie onieśmielenia") korytarzami opery, natychmiast zawróciła Jacentemu w głowie. Choć wcale nie natychmiast dał jej to odczuć; nawet na "ty" przeszli po kilku tygodniach. Miłosne podchody trwały czas jakiś, bo Joanna też nie kwapiła się do pokazania, że uczucie odwzajemnia. Ale się w końcu dogadali! Wesele było nieco improwizowane ("akurat strasznie dużo mieliśmy pracy w swoich teatrach"), przyjęcie w wypożyczonej sali na działkach ("pomysł też wyszedł z opery, konkretnie od jednej z krawcowych"), przyczepione do samochodu balony porwał wiatr ("bośmy za lekko do anteny przywiązali").
Za to małżeństwo było zgodne i szczęśliwe. Wspierali się, rozumieli swoje artystyczne poszukiwanie i nawzajem szanowali sukcesy. Czasem występowali też wspólnie w Operze Śląskiej; najchętniej w pięknie odnowionej sali im. Adama Didura. Recytowali tam poezję miłosną… Joanna bardzo lubi to miejsce, teraz budzi ono jednak bolesną refleksję, że już nigdy więcej coś podobnego się nie wydarzy. Jacenty Jędrusik zmarł w czerwcu 2013 roku.
Opera - historie kobiece
Natura podarowała Joannie Kściuczyk-Jędrusik głos sopranowy, na który napisanych jest wiele wspaniałych partii operowych. Nasza bytomska primadonna ma więc w repertuarze, (między innymi!): Tatianę w "Eugeniuszu Onieginie", Mimi w "Cyganerii", Elżbietę w "Don Carlosie", ale też Wenus w "Tannhäuserze" czy Hannę w "Wesołej wdówce" i tytułową "Hrabinę Maricę".
Dwie role ważne są jednak szczególnie. To Halka z opery Moniuszki i gejsza Butterfly z tragedii muzycznej Giacoma Pucciniego. Inna muzyka i inne libretta, a przecież ten sam dramat kobiety, upokorzonej w swoim uczuciu, unieszczęśliwionej przez kaprys bogatego mężczyzny, niezdolnej zapewnić dziecku dobrego losu. Joanna mówi, że takiej skali emocji, tłumionego gniewu i poczucia niesprawiedliwej przegranej nie da się zaśpiewać bez osobistego współczucia dla bohaterek. Nie ogranicza się więc wyłącznie do pilnowania nut i czystości dźwięku; to nie są role obojętne, nie zawsze łatwo się po nich zasypia… "Halka" - tym razem w inscenizacji Marka Weiss-Grzesińskiego - przyniosła śpiewaczce wiele satysfakcji. Spektakl, z 2005 roku, został wznowiony i uświetnia jubileusz 70-lecia Opery Śląskiej.
Premierę "Madame Butterfly" przeżyła natomiast jak w amoku. Tego dnia śniło jej się, jak nigdy wcześniej, że zapomniała roli i nie potrafi wydobyć głosu. Przy ukłonach, gdy stres odpuścił, a sen się nie ziścił, omal nie zemdlała. Teraz to jedna z najważniejszych ról w jej artystycznym dorobku. Nawiasem mówiąc, przygotowana była perfekcyjnie, bo wcześniej nauczyła się tej partii dla... własnej satysfakcji!
I pomyśleć, że to wszystko by się nie wydarzyło, gdyby Joanna poświęciła się grze na… flecie, którego tajniki zgłębiała, zanim zaczęła naukę śpiewu. Inna rzecz, że flet rzuciła, bo "zajmował obydwie ręce i nie było jak wyrażać dodatkowych emocji"… No tak, to zupełnie niezgodne z jej naturą!