Kazali mi płacić za zmarłego męża!
Mąż pani Lidii nie żyje od pięciu lat, ale firma komornicza twierdziła jednak, że... używał w tym czasie komórki!
W sercu mnie ścisnęło, gdy zobaczyłam, co ta firma próbuje udowodnić. Mój mąż nie żyje od pięciu lat, a z ich pisma wynikało, że w zeszłym roku używał komórki! - pani Lidia Kowalczyk zawiesza głos. A potem dzielnie mówi: - Zgadzam się na zdjęcie do gazety i ujawnienie danych. Żeby innych ostrzec. Ja mogłam stracić ponad 6 tys. zł! A to mogło spotkać każdego z Czytelników.
Listy z przestrogą
To było w grudniu, tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Pani Lidia, jej dwie córki i dwóch synów zamiast skupić się na przygotowaniach do świętowania, zamartwiali się dziwnymi listami. Dostało je każde z nich. W środku było wezwanie do zapłaty 6 tys. 182 zł i 62 groszy. Był to zaległy dług, jaki miał nabić na rachunkach telefonicznych nieżyjący mąż pani Lidii i ojciec jej dzieci!
Nie regulujmy podobnych żądań natychmiast, w obawie, że zaraz spadną na nas konsekwencje. Sprawdźmy kto, czego i dlaczego żąda właśnie od nas
„W przypadku braku zapłaty w terminie 7 dni od dnia otrzymania niniejszego pisma, zostaną podjęte stosowne czynności, zmierzające do uzyskania tytułu egzekucyjnego przeciwko spadkobiercom” - to było napisane u dołu profesjonalnie przygotowanego wezwania.
- Byłam zszokowana. Mąż nie żył od pięciu lat, tymczasem z pism wynikało, że ostatnia z z jego komórek była aktywna jeszcze w zeszłym roku. Miałam taką gonitwę myśli... - wspomina Czytelniczka.
To przez nazwisko
Nie dała się zastraszyć ostrzeżeniem o „siedmiu dniach”. Wraz z dziećmi postanowiła wyjaśnić sprawę. Wzięła się za to jej córka Beata. Gdy poruszyła niebo i ziemię, by rozwikłać zagadkę, okazało się, że... nie ma żadnego długu! Jak doszło do pomyłki? Firma komornicza z Warszawy szukała spadkobierców dłużnika Stanisława Kowalczyka. Tak trafiła na dane pani Lidii Kowalczyk i jej dzieci. A potem na ślepo, bez sprawdzania, wysłała do nich wezwania! Bo była zbieżność nazwisk! Uwaga: to nie nasze czy pani Lidii domysły! To oficjalne tłumaczenie z listu z przeprosinami, jaki spółka przysłała Czytelniczce i jej dzieciom.
Chcieliśmy wyjaśnić w warszawskiej firmie, jakim cudem jej pracownicy nie sprawdzili danych, zanim wzięli się za straszenie ludzi. Jednak konsultantka spółki komorniczej po usłyszeniu, w jakiej sprawie dzwonimy, natychmiast zakończyła rozmowę. Potem otrzymaliśmy prośbę o wysłanie pytań mailem. Odpowiedzi, jak dotąd, nie dostaliśmy.
Brawa za spokój
Radca prawny doktor Krzysztof Grzesiowski jest pod wrażeniem spokoju pani Lidii. - Tak właśnie trzeba postępować: bez nerwów i na chłodno. Nie regulujmy podobnych żądań natychmiast, w obawie, że zaraz spadną na nas konsekwencje. Sprawdźmy kto, czego i dlaczego żąda właśnie od nas. Jeśli mamy pewność, że nie mamy zobowiązania, nie płaćmy - radzi prawnik.
Wyjaśnia, że niektóre firmy komornicze tak działają: wyszukują osoby z danymi zbliżonymi do dłużnika (nazwisko, okolica zamieszkania), a następnie wysyłają groźne pismo z żądaniem płatności. - Zdarza się, że uczciwi, nie mający żadnych zobowiązań ludzie, ze strachu regulują takie płatności. Po prostu wolą zapłacić kilkadziesiąt czy nawet kilkaset złotych, by nie narażać się na problemy - mówi Grzesiowski.
A jeśli znajdzie się ktoś nieustępliwy, jak pani Lidia, zawsze można wytłumaczyć się mniej więcej tak: - Och, przepraszamy, pomyłka...