To Katowice zachodzącego słońca, w zimie, po południu, odpychające chłodem, mokre całe i zawilgocone. Jedyne ciepło bije z miejsc, gdzie gromadzą się ludzie, z tramwajów i mieszkań w kamienicach. Czyż to nie symbol Katowic szarych lat 80.? Kolejna opowieść Marka Twaroga o mieście, które z katowickiego rynku zobaczył Ewald Gawlik.
Gdy myślimy „Grupa Janowska” przed oczami najczęściej stają nam kolorowe obrazy w stylu „Odpustu w Szopienicach” Pawła Wróbla lub jego „Festynu”. Lecz Gawlik zostawił na chwilę sielskie i wiejskie dzielnice żyjące sobie w cieniu kopalni, i zabrał nas w podróż po sercu wielkiego miasta, gdzie drogi, samochody, kamienice, bloki, biurowce i hotele. I nie zobaczył tego miejsca w kolorach wiosny i lata, nie zobaczył tutaj eksplozji barw, radości i zabawy –zobaczył smutę anonimowych ludzi i aut.
„Śląski Van Gogh” – jak nazywano Gawlika – niczym holenderski mistrz w „Tarasie kawiarni w nocy” dostrzega jednak blask bijący z miejsc, gdzie jest ciepło i przytulnie. Może to po prostu zachodzące słońce – pewnie znawcy twórczości Gawlika coś słyszeli od niego na temat tego obrazu - jednak lubię myśleć, że ta nienaturalna czerwień okien tramwaju i gorejące okna kamienic po prawej stronie ulicy Armii Czerwonej to odzwierciedlenie czegoś więcej. Ciepła, które budowaliśmy sobie wtedy wbrew chłodowi miasta, betonowi, szarości i beznadziei lat 80. Zawsze widzę tę czerwień mieszkań w opozycji do bieli biur, okien po lewej, okien tak zwanego Separatora, w którym gorliwie wykuwano peerelowskie PKB, w którym toczyło się życie równoległe do tego rodzinnego i normalnego, życie pracy, partii, propagandy i układów.
A zatem lubię tak myśleć o Gawliku, bo autor to nietuzinkowy i zapewne nie takie symbole widział wokół, pewnie widział głębiej i mądrzej. Gawlika dziś oceniają niektórzy przez pryzmat ruchu amatorskiego, lecz oczywiście każdy, kto przestudiuje trochę faktów z jego historii, będzie wiedział, że to artysta i mistrz, którego życiem targały zawierucha dziejów i własne wybory.
Nikisz, Drezno, daleka Laponia, ówczesna Czechosłowacja, Francja, życie na krawędzi wojny i pokoju, polityki i prywatności, śląskości i polskości. Pół życia większych lub mniejszych cierpień, ucieczek, szykan, trudnych wyborów, szukania pociechy w malarstwie. Artysta zmarł w 1993 roku, a przypominają o nim nie tylko obrazy, ale i „Gawlikówka” na Giszowcu. Obraz, po którym poniżej powędrujemy, powstał w latach 80., to olej na płótnie, jest w zbiorach Muzeum Śląskiego.
Kliknij w strzałki po prawej i zobacz ten obraz z bliska