Katedra po pożarze. Ten widok jest smutny [WIDEO]
- Przez cztery wieki nic się z katedrą nie działo - mówi regionalista Robert Piotrowski.
Smutny ten widok…
Bardzo smutny… Mamy pewnie mieszane uczucia, bo spodziewaliśmy się, że może być gorzej. Na szczęście nie zdarzyło się to, czego można było się spodziewać. Nie jest to jednak widok, który był wcześniej.
Który to był pożar w dziejach katedry?
Chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że od XVIII w. to tak poważniej z katedrą się nic nie działo. Nie ma ilustracji, które by uwiarygodniały informacje o wcześniejszych pożarach. Nie była ona nigdy poważniej spalona, natomiast wielokrotnie trzeba było wieżę umacniać. Malutkim plusem tego, co się kilka dni temu wydarzyło, będzie ponowna inwentaryzacja budynku i przy okazji może nawet badania historyczne. Wtedy byśmy może stwierdzili, czy ten szeroki korpus poniżej kopuły jest w całości gotycki czy też jest w nim sporo uzupełnień z późniejszych czasów, a to by wynikało z uszkodzeń czy zniszczeń. Od kiedy dobudowano tę nastawę w 1621 r., to aż do tego pożaru ta substancja była zachowana i wieża nie była niszczona.
Jak to możliwe, że straty nie są tak ogromne, jak można było się spodziewać?
To zasługa „solidności” budowli. Przecież przed wiekami przy tej wysokości nikt nie byłby w stanie wiadrami czy ręczną pompą ugasić pożaru. Starano się więc postawić kościół tak, żeby budowla sama z siebie była ognioodporna. Stąd też ta blacha na wierzchu i ukrycie konstrukcji drewnianej możliwie głęboko wewnątrz. To zostało wykonane z tak dobrych materiałów, które - mimo nadszarpnięcia wielogodzinnym potężnym ogniem - dalej się trzymają.
A co w katedralnej wieży się właściwie paliło?
Pożar zaczął się nad dzwonami, które są – obrazowo mówiąc - na ostatniej kondygnacji w tej szerokiej części wieży, czyli poniżej zegara. Stąd pożar przeniósł się tam, gdzie są tarcze zegarowe i mechanizm zegara. Tam było dużo drewna konstrukcyjnego i konstrukcja szachulcowa. My, patrząc z zewnątrz, widzimy pełne ściany, natomiast od środka wybudowano konstrukcję szkieletową – mniej więcej tak jak Spichlerz (dziś gorzowskie muzeum przy ul. Fabrycznej - dop. red.) – i ją później obudowano cegłami. To było drewno XVII-wieczne. Ono było wcześniej ścinane i pozwalano tym belkom długo sezonować, bo to był jedyny sposób na przygotowanie do obróbki. Tam więc mieliśmy wyjątkowo grube drewno. W tym bębnie, gdzie był zegar i z którego wchodziło się jeszcze wyżej, pożar pewnie się przebijał przez poziom widokowy. Strażacy, gdy już docierali z dołu w okolice zegara, mieli problem, bo nie mieli jak dostawać się to góry. Wnętrze stawało się pustym kominem, jakby paleniskiem prawie że pieca... Gdy strop poziomu widokowego przestawał istnieć, ogień mógł się przenosić w więźbę hełmu. A tam już było pełno drewna...
Pan ze strażakami do wieży nie wchodził, ale to dzięki panu wiedzieli, którędy się poruszać.
W pierwszych chwilach pewnie w dużej części wchodzili tam strażacy, którzy nigdy wcześniej nie byli w wieży, a jeśli nawet byli, to i tak poruszali się po omacku. Sam zgłosiłem się do strażaków, bo ja znam tę wieżę i byłem tam dziesiątki razy. W katedrze były wcześniej ćwiczenia strażackie, ale przecież nie każdy miał w pamięci układ wieży. Gorzowianie nie znali przecież gremialnie tej wieży. Na co dzień wchodzili tam jedynie turyści i zapaleńcy, a zwykli gorzowianie jedynie przy okazji Nocnego Szlaku Kulturalnego. Te informacje dla strażaków, że idą po stopniach w większości drewnianych, że instalacje techniczne telefonii komórkowych ciągną się przez kilka pięter, były ważne i pewnie im pomogły.
Dlaczego dzwon na szczycie latarenki ocalał?
On jest dobrze zespolony z wieńcem i dobrze się trzyma. To pokazuje kunszt dawnych budowniczych i to, że budowanie było wtedy wizjonerskie.
Co powinniśmy zrobić do czasu remontu?
Trzeba od razu myśleć o obrusztowaniu, bo teraz nie można dostać się na samą górę, idąc z dołu. Trzeba też zdjąć dzwon (wiemy już, że dzwon zostanie zdjęty przez dźwigi, które w tym celu znów przyjadą do Gorzowa – dop. red.).
Gdy rozmawiam z mieszkańcami, słyszę, że gorzowianie chcą, by kopuła została odbudowana i wyglądała tak jak przed pożarem.
Zdecydowanie! Chciałbym, żeby jak najwięcej zachowało się z tej substancji, która oparła się pożarowi i żeby usuwać tylko to, co jest konieczne. Żeby metoda, którą się przyjmie przy odbudowie, była jak najmniej inwazyjna. Nie wyobrażam sobie, żeby ten hełm katedry miał zniknąć i ta szeroka nadstawa miałaby zostać rozebrana.
A co trzeba byłoby usunąć?
Trzeba będzie usunąć latarenkę (to ta najwyższa, po obcięciu iglicy, część wieży - dop. red.). Widziałem część blachy, którą strażacy zdjęli z kopuły. Ona wygląda „świeżo”, więc ją można byłoby zostawić. Ja chciałbym, żeby to, co teraz jest, zaczęto od środka wypełniać konstrukcyjnie. Nie jestem jednak inżynierem.
A ta przepalona blacha na samej górze? Zostawić ją?
Ona trzyma formę. Ja bym ją zostawił spaloną, żeby zaświadczała o pożarze.
A te daszki poniżej? W nich też są dziury…
Te daszki trójkątne są z lat 80., a więc nie mają nawet 40 lat. Ta miedź, która jest na bokach, jest więc najnowsza. Ja sam pamiętam, jak te daszki były pokryte dachówkami. Gdy zostały one zdjęte, naprawiono więźby, obito je deskami i na to przybito blachę miedzianą. Dla mnie to było wbrew charakterowi tego kościoła, bo myślałem, że po latach miedź zrobi się zielona. Na szczęście ona nie spatyniała.
Powinniśmy coś przy okazji remontu poprawić?
Chciałbym, żeby na te trójkątne daszki wróciła dachówka. Przy okazji można poprawić lico wieży i przywrócić dawną estetykę.