Kaszuby „fair” dla imigrantów
Solidarność może się łączyć z dbaniem o własny interes - wynika z kartuskiego pomysłu walki o prawa cudzoziemców.
Po kilku nieubezpieczonych pracowników, którzy przyjechali do Polski spoza Unii Europejskiej, trafia na dobę na Szpitalny Oddział Ratunkowy w Kartuzach. Rozwiązanie tego problemu, którego ofiarami padają imigranci, ale też - pośrednio - mieszkańcy, postanowili wypracować przedsiębiorca i lekarz. Okazuje się, że dbanie o godne warunki pracy dla Ukraińców, Rosjan i innych przyjezdnych jest w interesie wszystkich, a kartuska inicjatywa może znaleźć naśladowców w skali kraju.
Żeby się nie bać lekarza
- Zdarza się, że na SOR trafia jedna, dwie albo trzy takie osoby jednego dnia, czasami więcej. Zupełnie się nie orientują, jak funkcjonuje polska służba zdrowia, i zwykle mają ubezpieczenie turystyczne, które nie obejmuje wielu aspektów opieki, choćby wypadków w pracy - mówi dr Paweł Witkowski, ordynator Szpitalnego Oddziału Ratunkowego kartuskiego szpitala.
I dodaje: - Zatrudniający wprowadzają ich w błąd, a oni, zdezorientowani, pytają: jaki ZUS? Jakie ubezpieczenie? W szpitalu interesują nas przede wszystkim kwestie medyczne, a nie finansowe, ale w ostatecznym rachunku ktoś musi za to leczenie zapłacić - albo w formie zadłużania szpitala, albo naszej darmowej pracy, za którą nie ma kto zapłacić, albo „zrzucając się” na to przy płaceniu podatków.
Jak wylicza dr Witkowski, zdarza się, że koszt leczenia np. na OIOM poszkodowanych w wypadkach komunikacyjnych lub w wypadkach przy pracy wynosi po 20-30 tysięcy złotych. Tymczasem nieubezpieczeni pracownicy najczęściej są niewypłacalni i pieniędzy za leczenie nie sposób odzyskać. Pomysł szefa kartuskiego SOR to broszury informacyjne, mówiące o obowiązkach pracodawców i wydawane w różnych językach, przede wszystkim tych najpopularniejszych wśród imigrantów - białoruskim, ukraińskim i rosyjskim, rozdawane nie tylko w instytucjach, ale też w popularnych dyskontach spożywczych, gdzie cudzoziemcy robią zakupy.
Bezsilność skłoniła doktora Witkowskiego, by pewnego razu pójść na zorganizowane wspólnie przez starostwo powiatowe i Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek spotkanie poświęcone lokalnym działaniom związanym z migracją, na którym opowiedział o problemie. - Okazało się, że przedsiębiorcy byli zszokowani, bo często w ogóle nie mają świadomości tej sytuacji. Dla nich to czysto biznesowa relacja: podpisują umowę na 10 tynkarzy, 5 tynkarzy albo 1 spawacza i dla nich jest oczywiste, że ci ludzie będą ubezpieczeni. Natomiast w rzeczywistości faktycznie zatrudniającymi przyjezdnych są pośrednicy i agencje pracy, które często nie są zainteresowane ubezpieczeniem, bo to podnosi koszty - wspomina dr Witkowski.
- W trakcie rozmowy wychodziły te sprawy, które dla imigrantów są pierwszej potrzeby: żeby nie byli traktowani jak dawniej Polacy we Włoszech przy zbieraniu owoców i mieli godziwe warunki zamieszkania i ubezpieczenia. Dziś zdarza się bowiem, że unikają kontaktu z lekarzami i instytucjami ze strachu, niepewni, czy ich pobyt został właściwie zalegalizowany - wspomina jeden ze zszokowanych przedsiębiorców, Adam Julke, prezes zarządu firmy Elwoz, zatrudniającej ponad 400 osób, od ponad 40 lat działającej w branży budowlanej i elektroenergetycznej.
Kontrolujmy pośredników
Sprawujący zarazem funkcję wiceprezesa zrzeszającego ponad 100 przedsiębiorców Kaszubskiego Związku Pracodawców, z siedzibą w Żukowie, prezes Adam Julke ocenia, że wobec najliczniej przyjeżdżających na Pomorze Ukraińców jesteśmy bardzo przychylni („może dlatego że kiedyś sami pracowaliśmy »u Niemca«?”). Choć sam tłumaczy, że jego firma nie zatrudnia tak wielu imigrantów jak inne branże w powiecie (hotelarstwo, usługi, handel czy np. ubojnie drobiu z gminy Sierakowice), przekonuje, że slogan mówiący o tym, że imigranci „zabierają komuś pracę”, jest nieprawdziwy:
- Gdzie się nie rozejrzę po okolicznych samorządach i powiatach, bezrobocie wynosi około 4 procent, co oznacza właściwie brak bezrobotnych, bo to głównie osoby trwale niezdolne do pracy, kobiety w ciąży albo wykluczone z rynku przez inne czynniki losowe. Brakuje nam rąk do pracy, a to blokuje rozwój. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że duża część ogłaszanego 3,9-procentowego wzrostu PKB wynika z zatrudnienia pracowników, którzy do nas przyjeżdżają - mówi.
Prezes Elwozu i szef SOR planują spotkanie z lokalnymi biznesmenami, na którym chcą przekonywać, by - w imię dobra wspólnego - zadbać o warunki zatrudnienia liczonych w tysiącach na terenie powiatu imigrantów. Przy czym obaj podkreślają, że podobne „dżentelmeńskie porozumienie” będzie musiało oznaczać nie tylko uczciwe podejście do zatrudniania, ale też kontrolę nad agencjami wyszukującymi i sprowadzającymi pracowników. - Jako pracodawca chcę, by pracownik przestrzegał zasad BHP, instrukcji pracy i spełniał wszystkie przepisy, ale to nie ja zawieram z nim umowę i nie ja go ubezpieczam. Dba o to pośrednik - agencja pracy - tłumaczy zwyczajowe praktyki Adam Julke.
I dodaje: - Nie jest tak, że agencje pracy są z gruntu złe. Mieliśmy sytuacje, gdy z zagranicy przyjeżdżały dwie czy trzy osoby, które pracowały po dwa dni, po czym „uciekały”, bo ktoś oferował im większe pieniądze. Zdarza się, że mimo deklaracji, zatrudnieni „fachowcy” wcale nie okazują się fachowcami w danej branży, przyuczyć się ich nie da i trzeba ich zastąpić - a to agencja robi z dnia na dzień.
„Fairtrade” na skalę kraju?
Efektem spotkania, które wstępnie planowane jest jeszcze we wrześniu, ma być wspólne wypracowanie fundamentów dobrych praktyk. Jak zapowiada wiceszef Kaszubskiego Związku Pracodawców, wnioski trafią do wszystkich członków związku, a także do ogólnopolskich związków przedsiębiorców.
- Budowa standardów dotyczących imigracji - zatrudniania, działania agencji pośrednictwa pracy, opieki zdrowotnej, przysłuży się nam wszystkim, nie tylko imigrantom. W Pomorskiem pracuje coraz więcej imigrantów (Kartuzy są na trzecim miejscu, po Gdańsku i Gdyni) i te wyzwania będą rosnąć. Planujemy wziąć udział w spotkaniach dla stowarzyszeń pracodawców, po to by zacząć wspólnie i systematycznie rozwiązywać te kwestie - zapowiada Marta Siciarek z Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek, która ocenia, że w przyszłości inicjatywy takie jak ta kartuska mogą doprowadzić nawet do stworzenia ogólnopolskiego zestawu dobrych standardów w zatrudnianiu obcokrajowców.
Czy kaszubska inicjatywa doprowadzi do stworzenia ogólnopolskiego certyfikatu jakości na miarę „Fairtrade” (oznaczającego firmy i produkty spełniające kryteria tzw. sprawiedliwego handlu)? Na razie trudno wyrokować, jednak w regionie projekt już się spotyka z zainteresowaniem.
Zielone światła
Poparcia dla inicjatywy nie ukrywa Mateusz Szulc, dyrektor Wydziału Strategii i Rozwoju w Starostwie Powiatowym w Kartuzach: - Chcemy być łącznikiem pomiędzy instytucjami i przedsiębiorcami. Cieszy nas każdy projekt, który może służyć poprawie relacji w naszej społeczności i przyczyniać się do lokalnego rozwoju. Będziemy aktywnie uczestniczyć w tych pracach - zapowiada.
- Nadzór na kwestiami dotyczącymi ubezpieczenia zdrowotnego cudzoziemców należy do Państwowej Inspekcji Pracy. Bardzo blisko z nimi współpracujemy - tłumaczy Katarzyna Żmudzińska, zastępca dyrektora Wojewódzkiego Urzędu Pracy, która zastrzega, że WUP „ma na uwadze potrzebę podnoszenia standardów pracy agencji zatrudnienia” i prowadzi cykl szkoleń dedykowanych agencjom, z których najbliższe odbędzie się 20 września. - Dodatkowe działania podejmiemy po otrzymaniu wyników badań, które już zleciliśmy. Badania, które zdiagnozują sytuację Ukraińców na pomorskim rynku pracy, będą gotowe pod koniec roku - zapowiada.
Na innym aspekcie problemu koncentruje się z kolei Paweł Orłowski, wicemarszałek województwa pomorskiego:
- Wstępne dane wskazują, iż od 2016 do połowy 2017 roku największe szpitale marszałkowskie poniosły dodatkowe koszty w wysokości 800 tysięcy złotych. Z tego prawie 200 tysięcy złotych dotyczyło nieubezpieczonych osób, które przyjeżdżają na Pomorze do pracy, w większości obywateli Ukrainy. Pieniądze te traktowane są jako straty szpitali. Nie można dalej tolerować sytuacji, w której szpital jest faktycznie karany finansowo za udzielanie świadczeń ratujących życie zgłaszającym się do niego osobom, ponieważ jest to zadanie, które powinno być finansowane z budżetu państwa. Problem dotyczy całego kraju i wymaga rozwiązań systemowych.
Zachęcajmy, by zostali
- Ludzie powinni docenić to, że imigranci ciężko pracują i wysyłają pieniądze do rodzin, a może marzą o tym, żeby tu zostać, i to nie powinien być duży kłopot - ocenia prezes Adam Julke.
I przekonuje dalej: - Niemcy otworzyli swego czasu granicę, mówią: „przyjeżdżajcie!”. Jak słyszę, w każdym urzędzie pracy jest tam stanowisko, które Polaka obsługuje po polsku, w urzędzie skarbowym oferują zwolnienia z podatku, zachęcając Polaków, by tam otwierać firmy. U nas problemy na każdym kroku, choćby zezwolenia na pracę na pół roku. A przecież pracownik, który się sprawdza, powinien zostać dłużej! Ustawiają się kolejki oczekujących na te zezwolenia. Powinniśmy zachęcać imigrantów, by zostali.
=