Patologia wymiaru sprawiedliwości III RP dotyka różnych dziedzin prawa. Chyba najbardziej dotkliwe dla obywateli są nieprawidłowości prawa karnego. Sprawa Romana Kluski to chyba najbardziej znany przypadek zniszczenia niewygodnego przedsiębiorcy przez sądy. Niestety, to nie był odosobniony przypadek. Mamy też historie zwykłych, szarych ludzi, jak niewinnie skazany Tomasz Komenda, których skrzywdzono dlatego, że najpierw ktoś chciał się wykazać, a później w ramach korporacyjnej solidarności był chroniony przez kolegów w togach. Dramat Mirosława Ciełuszeckiego to prawdopodobnie połączenie obu patologii. Zapewne początkiem sprawy było zlecone działanie w celu zniszczenia przedsiębiorcy, analogiczne do sprawy Kluski. Potem było wzajemne krycie funkcjonariuszy, tak jak w przypadku Komendy.
Mirosław Ciełuszecki, chłopak z okolic Puszczy Białowieskiej, przez lata pracował w USA, a potem rozpoczął tam własny biznes. Tęsknił jednak za Polską, a gdy Wałęsa zaczął namawiać polonijnych biznesmenów do powrotu, postanowił wrócić do kraju, by tu prowadzić działalność gospodarczą. Początkowo radził sobie bardzo dobrze, wręcz rewelacyjnie. Jednak w końcu zaczął narażać się różnym grupom interesu, nazywając rzeczy po imieniu - sitwom.
Nie był mile widziany przez elity Podlasia, które były wzburzone tym, że wyrasta na jednego z największych biznesmenów w regionie, a może i w kraju. Podpadł też rosyjskiej oligarchii, bo zaczął sprowadzać naturalne nawozy potasowe z Białorusi. Naraził się w jakimś sensie również rosyjskim interesom imperialnym, bo współpracując z dyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich Markiem Karpiem, zaczął wciągać Białoruś w gospodarczą orbitę Polski i Zachodu. W końcu stał się solą w oku także krajowej oligarchii gospodarczej. Miarka się przebrała, gdy o mały włos nie zakupił Azotów.
Bez możliwości obrony
Nie wiem, kto dał „zlecenie” na zniszczenie Ciełuszeckiego i jego firmy. Wiem, że zlecenie wykonali gangsterzy w togach z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku przy udziale innych prokuratorów i sędziów. Zaczęło się tradycyjnie od kontroli skarbowej w roku 2001. To były czasy niejasnych przepisów podatkowych i łatwo było coś znaleźć. Kontrolerzy stwierdzili, że wpisał w koszty opinie doradców, których nie powinien wpisać, przez co zaniżył dochód. Początkowo miał tylko zapłacić większy podatek i dostać niewielką karę administracyjną. Niestety, kontrolerzy wrócili do firmy, mówiąc, że dostali polecenie surowego ukarania przedsiębiorcy. Ostatecznie został skazany na grzywnę prawomocnym wyrokiem sądu, który nie został uchylony.
Działania te nie zniszczyły jednak firmy Mirosława Ciełuszeckiego. Oprawcy postanowili więc podjąć kolejne działania. Prokuratura wszczęła postępowanie, ale tym razem Mirosław Ciełuszecki stał się podejrzany. Potem oskarżono go i skazano za… spowodowanie straty (choć cały czas funkcjonował w obiegu prawnym sprzeczny z tym wyrok o zaniżenie zysku), działanie na szkodę swojej spółki i oszustwo (można powiedzieć - samego siebie).
Oskarżenie oparte było głównie na opiniach biegłych, z których jeden okazał się oszustem bez uprawnień, a kolejni, choć uprawnienia biegłych posiadali, byli jednak specjalistami w zupełnie innych dziedzinach. A gdy zaginął komputer z dokumentacją elektroniczną firmy, oskarżony stracił możliwość obrony przed fałszywymi oskarżeniami, skompromitowanymi biegłymi i szansę udowodnienia swojej niewinności.
Kłopoty doradcy
Co więcej, Sąd Najwyższy stwierdził ostatecznie, że przypisanie Ciełuszeckiemu przestępstwa może być oparte tylko na jego wiedzy i doświadczeniu, a nie na wiedzy i doświadczeniu biegłych. Kuriozalny był zarzut, że Ciełuszecki zapłacił za doradztwo Markowi Karpiowi z OSW, bo szczególnie w tamtym okresie nie było innych kompetentnych instytucji zdolnych fachowo doradzać polskim inwestorom na Wschodzie.
Marek Karp był określany mianem ostatniego obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego. Był wielkim fanem współczesnej wersji idei jagiellońskiej i wizji federalistycznych międzymorza marszałka Józefa Piłsudskiego, choć uważał jednocześnie, że błędem Naczelnika był brak stworzenia ośrodka analitycznego zajmującego się Rosją czy szeroko rozumianym Wschodem. Karp taki ośrodek stworzył. Gdy w latach 90. odkryłem stronę internetową OSW, błyskawicznie stała się ona dla mnie głównym źródłem informacji na temat Wschodu. Strona OSW, gdy ośrodkiem kierował Marek Karp, była wyjątkiem. Zmieniła się na niekorzyść niedługo po jego odejściu.
OSW to nie tylko ciekawe informacje na stronie, ale przede wszystkim podległa (w tamtym czasie) Ministerstwu Gospodarki instytucja badawcza zajmująca się dostarczaniem informacji (biały wywiad), analizą polityki wschodniej i kształtowaniem gospodarczych relacji z krajami byłego ZSRR. Takie działania wzbudzały niechęć, a nawet wrogość w Moskwie. Traktowano je jako próbę wyciągnięcia dawnych republik sowieckich w orbitę wpływów Zachodu.
Marek Karp, choć kierował warszawską instytucją, mieszkał w podlaskim Ludwinowie. Kupił tam stary dwór, miał gospodarstwo, hodował krowy. Tam też zaprzyjaźnił się z Mirosławem Ciełuszeckim, a wkrótce stał się jego doradcą. Ciełuszecki był wtedy właścicielem dużej firmy chemicznej Farm Agro Planta, która sprowadzała z Białorusi sól potasową. Działania firmy interesowały polski rząd, bo mogły pomóc zbliżyć Białoruś do polskiego rynku i przełamać rosyjski monopol w tamtejszej gospodarce. To mogło stać się źródłem kłopotów Ciełuszeckiego i Karpia, które obu zniszczyły życie.
Nagła śmierć
W 2002 roku Karp i Ciełuszecki zostali niesłusznie oskarżeni o działanie na szkodę firmy FAP. Ciełuszecki kilka miesięcy spędził w areszcie. Karp odpowiadał z wolnej stopy, ale prokurator zarzucał mu… fałszywe doradztwo. Wkrótce zafascynowany ideą prometejską, której celem było wsparcie narodów ciemiężonych przez rosyjskie imperium, najwybitniejszy do dzisiaj dyrektor OSW został zmuszony do rezygnacji i odejścia z instytucji, którą stworzył.
W 2004 roku samochód, którym jechał, miał czołowe zderzenie z tirem. Wypadek spowodował białoruski kierowca ciężarówki Sierhij Z. Policja go przesłuchała, zwolniła i zaraz potem ślad po kierowcy na zawsze zaginął. Były dyrektor OSW trafił w bardzo ciężkim stanie do szpitala. Nie dawano mu szans. A jednak nagle jego stan zaczął się poprawiać. Wypisano go ze szpitala. Umarł nagle, tego samego dnia.
Czy Ciełuszecki miał więcej szczęścia, bo wciąż żyje? Możliwe, że w jego przypadku nie chodziło o fizyczną likwidację, ale o zniszczenie firmy, ogłoszenie to światu i przekonanie tych wciąż nieprzekonanych, że nie należy wchodzić na rynek tam, gdzie karty są już dawno rozdane. Ciełuszecki żyje, ale zapłacił za swoją „nieroztropność” 20- letnią sądową gehenną.
Sprzeczne wyroki
W roku 2019 Sąd Apelacyjny wydał prawomocny wyrok, skazujący Mirosława Ciełuszeckiego na trzy lata więzienia. Sprawa wróciła częściowo do Sądu Okręgowego w Białymstoku (między innymi rzekome „oszustwo” związane z „fikcyjnym” wynagrodzeniem dla Marka Karpia) i została rozbita na dwa wątki. Wygląda to tak, że na Ciełuszeckim ciążą dwa sprzeczne ze sobą prawomocne wyroki, a w więzieniu miał oczekiwać na trzeci wyrok. Nie trafił do więzienia ze względu na ciężki stan zdrowia, ale wcześniej zdążył być dwa razy aresztowany. W areszcie pozbawiono go całkowicie kontaktu z firmą, a prokuratorzy udzielali mediom dyskredytujących go wywiadów. Wszystko to doprowadziło do upadku jego firmy.
W roku 2020 nastąpił zwrot w sprawie. Sąd Najwyższy uchylił wyrok Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, nie zostawiając na nim suchej nitki. Z wyroku Sądu Najwyższego wynikało, że w ciągu 19 lat postępowania niczego Mirkowi Ciełuszeckiemu nie udowodniono i dopuszczono się szeregu nieprawidłowości. W drugiej sprawie, która wróciła do Sądu Okręgowego w Białymstoku, zapadł wyrok uniewinniający. Z uzasadnienia dowiadujemy się, że obywatel Mirosław Ciełuszecki nie mógł jednak wprowadzić w błąd samego siebie - Mirosława Ciełuszeckiego, prezesa spółki Farm Agro Planta.
Wydawałoby się, że gehenna Mirka wkrótce się zakończy. Niestety, kasta togowa nie składa broni. Prokuratura, na której czele stoi niedoszły reformator Zbigniew Ziobro, złożyła apelację od wyroku uniewinniającego. Apelacja została uznana za bezzasadną i odrzucona przez sąd wyższej instancji. Prokuratura i tym razem nie dała za wygraną i złożyła kasację od prawomocnego wyroku uniewinniającego.
Sąd Apelacyjny, któremu Sąd Najwyższy przekazał sprawę do ponownego rozpoznania, odroczył sprawę na czas nieokreślony, rozważając, czy nie można skazać podsądnego jeszcze raz, tyle że z innego paragrafu. Sędziowie postanowili jeszcze raz przesłuchać biegłych. Kolejną rozprawę również odroczono, gdyż sąd nie znalazł jednej biegłej, bo ta jest obecnie zatrudniona na wysokim stanowisku w NIK.
Dramat Mirosława Ciełuszeckiego wciąż nie ma końca.