Karolina Gruszka odnalazła życiową i artystyczną drogę dzięki mężowi
Mogła robić karierę w USA, ale wybrała Rosję. Moskwa okazała się dla niej jednak za mało przyjaznym miejscem. W końcu osiadła z rodziną w Polsce.
Kiedy kilka lat temu przeprowadziła się z mężem z Rosji do Warszawy, oficjalnie mówiła, że to dla córki – żeby wychowywała się w mieście mniej zanieczyszczonym niż Moskwa. Tak naprawdę jednak chodziło o to, że jej mąż naraził się putinowskiej administracji buntowniczymi spektaklami. Iwan Wyrypajew mógł nad Wisłą w pełni rozwijać swój dramatyczny talent, a przy tym jasno deklarować sprzeciw wobec kolejnych posunięć władz Rosji. Żona od początku go wspiera – prywatnie i publicznie.
- Moja córka jest w wyjątkowej sytuacji, ponieważ jest z rodziny polsko-rosyjskiej, więc to jest trudny temat. My mieszkamy w Polsce od dawna, ona dobrze wie, że tata jest Rosjaninem, ale jest też opozycjonistą i od lat wypowiada się przeciwko Putinowi, bierze udział w różnego rodzaju demonstracjach. Więc tutaj nie ma wątpliwości, natomiast rozmawiamy z nią o tym po to, żeby też była gotowa na to, jak pójdzie do szkoły i będzie rozmawiała z dziećmi na ten temat – tłumaczy w „Co za tydzień”
Od małego przejawiała zainteresowania do publicznych występów. Najpierw popisywała się deklamacją wierszy przed szkolnymi kolegami i koleżankami, potem trafiła do dziecięcego zespołu wokalno-tanecznego, aż w końcu wypatrzył ją Jacek Cygan i zaprosił do występów w swym popularnym programie „Dyskoteka pana Jacka”. Dzięki niemu pokazała się w telewizji, a także zjeździła całą Polskę od morza do Tatr.
- Jako nastolatka miałam mnóstwo obowiązków. Ojciec zawsze powtarzał, że muszę być samodzielna i odważna i nie powinnam być zdana na łaskę i niełaskę mężczyzn. Dzięki temu świetnie radzę sobie z szeregiem spraw i czynności pozornie zarezerwowanych dla mężczyzn: wymianą opony w samochodzie i kontaktów w ścianie, montażem mebli i wypełnianiem zeznań podatkowych – podkreśla w „Gali”.
Ponieważ chodziła do niepublicznej szkoły, trafiła na wyjątkowego nauczyciela języka polskiego – poetę Jarosława Klejnockiego. To on sprawił, że rozkochała się w konkursach recytatorskich. Stąd był już tylko krok do aktorstwa: jeszcze przed maturą pojechała do Rosji, żeby zagrać w filmie „Córka kapitana”. Tam zachwyciła się tym krajem. A po powrocie do Polski, za pierwszym podejściem dostała się do szkoły aktorskiej.
- Na studiach miałam moment, że strasznie przeklinałam. Nie chciałam być obsadzana wyłącznie w rolach amantek. Zależało mi, żeby pokazać siebie od ostrej strony. Sporo też wtedy paliłam. Na szczęście to już zamknięty etap – śmieje się w „Twoim Stylu”.
W 2003 roku przyjechał do Łodzi na wystawę swych fotografii słynny amerykański reżyser David Lynch. Tak mu się spodobały pofabryczne przestrzenie w mieście, że postanowił nakręcić w nich zdjęcia do przyszłego filmu. Ponieważ nie było czasu na casting, jego polscy współpracownicy polecili mu Krzysztofa Majchrzaka i Karolinę Gruszkę. Dzięki temu młoda aktorka zagrała w „Inland Empire” u twórcy „Twin Peaks”.
- To był reżyser, którego bardzo ceniłam, byłam wychowana na jego filmach. Był dla mnie mistrzem. Cieszyłam się więc bardzo, że mogę z nim współpracować. Tylko w tej współpracy można się było trochę pogubić. No ale taki to był film, zresztą ostatni pełny metraż w jego dorobku. Nie mieliśmy scenariusza, była pełna improwizacja. Potrzebne było więc zaufanie, wejście w świat wielkiego artysty – opowiada w „Gazecie Krakowskiej”.
Kiedy Karolina poleciała do Los Angeles, by dokończyć zdjęcia, Lynch zaprowadził ją do bardzo dobrego agenta. Ten powiedział, że jej pomoże, pod warunkiem, że przeprowadzi się do Hollywood i będzie chodziła na castingi. Odmówiła – bo jaka sama później powiedziała, ewidentnie czuła, że „Ameryka to nie jej świat”. Kiedy wróciła do Polski, czekało już na wiele ciekawych propozycji.
Jedną z nich był występ w filmie „Kochankowie z Marony”, który zakwalifikował się na festiwal w Kijowie. Karolina pojechała tam z reżyserką Izabelą Cywińską, aby go promować i poznała innego gościa imprezy – rosyjskiego reżysera Iwana Wyrypajewa. Zaprosiła go na projekcję swojego filmu, a on zachwycony jej osobowością (i zapewne urodą), zabrał ją do Moskwy na swój spektakl.
Wyrypajew był w Rosji kontrowersyjną postacią. Pochodził z dalekiej Syberii, ciążył na nim wyrok za rozbój, niewykluczone, że gdyby nie teatr, to zszedłby na złą drogę. Kobiety się w nim kochały na zabój. Był dwukrotnie żonaty, dorobił się dwójki dzieci – ale wszystko to rzucił dla polskiej aktorki. Karolina ożeniła się z nim i przeprowadziła do Moskwy. Tam zaczęła grać w spektaklach męża w Teatrze Praktika.
- Moskwa to miejsce dużo mniej przyjazne niż Warszawa. Tam życie toczy się 24 godziny na dobę i to bardzo intensywnie: pije się od rana, a odwiedza też do rana, wizyty o 2 w nocy nie są niczym dziwnym. To jest życie podszyte alkoholem, kokainowym rytmem. Energia, która mobilizuje do pracy, sprawia, że masz sto pomysłów na minutę, ale na dłuższą metę jest męcząca – wspomina w „Gali”.
Kiedy na świat przyszła córka pary Magdalena, a Wyrypajew coraz częściej zaczął popadać w konflikty z rosyjskimi władzami, Karolina i Iwan postanowili przeprowadzić się do Polski. Gdy pojawili się w Warszawie, aktorka została wręcz zasypana filmowymi propozycjami. Skorzystała z wielu z nich – ale nie zrezygnowała ze współpracy z mężem. Wyrypajew założył własną firmę producencką i zaczął realizować spektakle nad Wisłą.
- Miałam 27 lat, kiedy go poznałam, na koncie kilkanaście ról filmowych i teatralnych oraz silne przeczucie, że czegoś potrzebuję, ale nie wiedziałam czego. Dzięki Wani zobaczyłam swoją drogę – w życiu i w teatrze. Spotkałam nareszcie osobę, z którą mogłam w tę drogę wyruszyć. Wspólnie przeszliśmy długi i głęboki proces poszukiwań. To niebywale scala związek. Jak się szuka we dwoje, ma się kogoś, kto cię czasem wspiera, to łatwiej przezwyciężyć kryzysy, łatwiej wytrwać – tłumaczy w „Vivie”.
Niedawno media obiegła zaskakująca wiadomość: Karolina wyznała, że od pewnego czasu choruje na stwardnienie rozsiane. Dodała jednak, że choroba jest opanowana – przyjmuje dwa razy w roku odpowiednie leki i jej postępy są zahamowane. „Właściwie nie myślę o sobie w kategoriach osoby chorej” – podsumowała.