Paweł Kotwica

Karol Bielecki - kariera i życie, które są gotowym scenariuszem filmu

Karol Bielecki - kariera i życie, które są gotowym scenariuszem filmu
Paweł Kotwica

Jeśli facet bez jednego oka zostaje królem strzelców olimpijskiego turnieju w piłce ręcznej, to wykracza to poza ramy sportu, jest złamaniem bariery. Kariera Karola Bieleckiego to gotowy scenariusz filmowy.

W ubiegły piątek Karol Bielecki, piłkarz ręczny Vive Tauronu Kielce i reprezentacji Polski, wygrał 65. Plebiscyt Sportowy Świętokrzyskie Gwiazdy Sportu. To, że na wygraną zasłużył, było równie oczywiste jak to, że Vive Tauron Kielce zostało Drużyną Roku.
Zaraz po zejściu ze sceny w Targach Kielce, Karol zadzwonił do swojej żony, Aleksandry.

Telefon do żony: Kochanie, wygrałem plebiscyt!

- Kochanie, wygrałem plebiscyt! - powiedział. - Ola bardzo mnie wspiera. Rok olimpijski był dla mnie bardzo ciężki, bez wsparcia żony byłoby mi niezwykle trudno - mówił.
Bielecki wygrał nasz plebiscyt po kilkunastoletniej przerwie. Był zwycięzcą plebiscytów „Echa Dnia” i „Słowa Ludu” za 2003 rok. Miał wtedy 22 lata i niewiele sukcesów w sportowym CV - w zasadzie tylko młodzieżowe mistrzostwo Europy w 2002 roku oraz mistrzostwo i Puchar Polski rok później.
- Byłem młody i nieopierzony jako zawodnik, mało znany. Ale moje dobre relacje z kibicami trwają już wiele lat. Zawsze miło tu było wracać, kiedy przez osiem lat grałem w Niemczech. Dziękuję kibicom, że doceniają moją grę i moją dyscyplinę. Cieszę się, że głosowali na mnie ludzie z Kielc, Sandomierza i całego województwa - mówi szczypiornista pochodzący z Sandomierza.

Wszystko co najlepsze, zdarzyło się w Kielcach
- Wszystko, co najlepsze w moim życiu wydarzyło się w Kielcach. Ostatnio urodziła się tu moja córka Hania, tu poznałem moją żonę. Tutaj są ludzie związani z piłką ręczną od lat, którzy mnie wspierają, Marek Adamczak, Bertus Servaas i inni. Dzięki nim mamy klub, który reprezentuje najwyższy europejski poziom, a w zeszłym roku wygrał Ligę Mistrzów. W ten sposób Bertus spełnił marzenia kibiców, jak również nasze - mówił popularny „Kola”.
Rok niesamowitych sukcesów i bolesnych upadków

2016 rok był dla niego taki, jak cała jego kariera - były niesamowite sukcesy, ale i bolesne rozczarowania. Zaczęło się od rozgrywanych w Polsce mistrzostw Europy, w których liczyliśmy na wiele, na medal, optymiści widzieli nawet złote krążki na torsach naszych gladiatorów. Nie udało się, siódme miejsce przyjęto jako totalną porażkę. Dla Karola, podobnie jak dla innego zawodnika kieleckiego klubu, Michała Jureckiego, ten turniej nie był do końca nieudany, obaj zaprezentowali się z bardzo dobrej strony, byli pierwszymi dwoma końmi w polskim zaprzęgu.
W marcu zdarzyło się coś bardzo szczególnego w życiu prywatnym naszego bohatera - urodziło mu się pierwsze dziecko, córka Hania. Takie wydarzenia zawsze przewartościowują świat, tak było również w przypadku Bieleckiego.

Magiczna wiosna z Vive Tauronem
Potem była magiczna wiosna z klubową drużyną. Puchar Polski, mistrzostwo Polski, to zdobycze niejako z urzędu. Ale to, co się wydarzyło w ostatni majowy weekend w niemieckiej Kolonii, przejdzie nie tylko do historii klubu i świętokrzyskiego sportu. Zwycięstwo w Lidze Mistrzów to największy sukces klubowej piłki ręcznej w Polsce, a finałowy mecz z węgierskim MKB Veszprem, w którym kielczanie podnieśli się jak feniks z popiołów, w kilkanaście minut odrobili dziewięć bramek straty, doprowadzili do dogrywki i karnych, które wygrali, będzie wspominany latami przez kibiców na całym świecie.
- Wygranie Ligi Mistrzów to sukces na miarę światową, to było coś wspaniałego. Jeśli ktoś mi daje szansę, to staram się ją wykorzystać, a taka szansa została tu nam w Kielcach stworzona, przez sponsorów, działaczy, miasto i kibiców. Zrobiliśmy to wspólnie - mówi Karol.
Po mistrzostwach Europy reprezentację przejął klubowy trener Karola, Talant Dujszebajew. Szkoleniowiec, który tak jak wcześniej w kadrze Michael Biegler, w Vive Tauronie dał Bieleckiemu kolejną szansę, trochę go odkurzył, postanowił wykorzystać od nowa jego potencjał. Na turnieju w Gdańsku biało-czerwoni wywalczyli olimpijską kwalifikację. Dla Karola to miały być drugie igrzyska, po Pekinie w 2008 roku. Wtedy nie udało się spełnić marzenia zdobycia medalu, drużyna Bogdana Wenty skończyła turniej na piątym miejscu. Przed Rio specjalnie nie liczono na medal, choć przed drużyną Dujszebajewa postawiono zadanie zajęcia miejsca między pierwszym a szóstym.

Wielkie wyróżnienie i honor - chorąży reprezentacji
A potem zdarzyło się coś, co też nie miało precedensu w historii świętokrzyskiego sportu, ani polskiego handballu - Bielecki został wybrany na chorążego polskiej ekipy olimpijskiej. Od razu zaczęło się mówić o „klątwie chorążego” - od 1992 roku żaden polski sportowiec będący chorążym ekipy, nie zdobył olimpijskiego medalu.
- Zostałem chorążym naszej reprezentacji, to było docenienie i ukoronowanie mojej reprezentacyjnej kariery. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy i wdzięczny. A w przesądy nie wierzę - mówi. Na stadion Maracana, podczas otwarcia igrzysk, wyszedł na czele naszej ekipy z wysoko trzymaną biało-czerwoną flagą, widać było, że jest bardzo dumny i szczęśliwy.
I tak najważniejszy był ćwierćfinał

W Rio de Janeiro nasza drużyna piłkarzy ręcznych, można powiedzieć, przeczołgała się przez eliminacje. Nie były zachwycające ani wyniki, ani styl gry. Nie dotyczyło to Bieleckiego, który rozgrywał bardzo dobry turniej. Znów zdobywał bramki, jak na zawołanie. Jak to kiedyś określił jego były kolega z drużyny Vive i reprezentacji, Grzegorz Tkaczyk: „Są dni, kiedy Karol trafiałby do bramki rzucając piłką z szatni”. I tak było w kilku meczach w Brazylii.
Jak to na turniejach olimpijskich, najważniejszy jest ćwierćfinał. Polacy zajęli w grupie czwarte miejsce, ostatnie, które dawało awans do dalszych gier i w ćwierćfinale trafili na Chorwatów, którzy przecież pogromili nas na styczniowych mistrzostwach starego Kontynentu różnicą aż czternastu bramek.
Nasza drużyna zagrała fantastyczny mecz, swój zdecydowanie najlepszy w turnieju i wygrała 30:27. Bielecki rzucił aż 12 bramek. Polacy znaleźli się w strefie marzeń, byli bliscy wyrównania albo poprawienia najlepszego olimpijskiego wyniku w historii polskiego szczypiorniaka, czyli brązowego medalu, który ekipa trenerów Janusza Czerwińskiego i Stanisława Majorka zdobyła w 1976 roku w Montrealu.
W półfinale biało-czerwoni stoczyli epicki bój z Danią, późniejszym mistrzem olimpijskim. Przegrali po dogrywce 28:29. Duńczycy mieli z Polakami więcej problemów, niż potem w finale z wielką Francją. Dramatyczne okoliczności półfinałowej porażki odbiły się na grze i morale naszego zespołu w spotkaniu o trzecie miejsce. Przegraliśmy dość gładko, 25:31.
Na policzkach zawodników, tych, którzy nie zdążyli ukryć twarzy w ręcznikach, widać było potoki łez. Większość z nich nie będzie już miała szansy zdobyć olimpijskiego medalu. - Dlatego nie czuję się sportowcem do końca spełnionym. Zabrakło właśnie tej kropki nad „i” w postaci medalu igrzysk - mówi Karol, który po meczu z Niemcami płakał tak samo, jak inni twardziele z naszej drużyny.

Król Karol jest tylko jeden. Ale król był rozczarowany
W pięciu z ośmiu meczów naszej drużyny rozgrywanych w Rio, Bielecki był najlepszym strzelcem biało-czerwonych. Z Niemcami rzucił 10, z Chorwacją 12. W sumie zgromadził 55 bramek i został królem strzelców turnieju, jako drugi polski piłkarz ręczny w historii - pierwszym był legendarny Jerzy Klempel w 1980 roku w Moskwie. Karolowi trochę dopisało szczęście, bo gdyby w finale Duńczyk Mikkel Hansen rzucił 9 bramek, to on byłby królem polowania. Hansen miał 8 trafień na ponad kwadrans przed zakończeniem finału, ale do końca spotkania nie trafił już ani raz.
Gdy Bielecki wrócił do Kielc, na markecie, w którym często robił zakupy, właściciel wywiesił wielki transparent „Gratulacje. Król Karol jest tylko jeden”.
Ale turniej olimpijski przyniósł przede wszystkim oczywiste rozczarowanie spowodowane brakiem medalu, mimo że czwarte miejsce było naszym najwyższym w grach od igrzysk w Barcelonie w 1992 roku, gdy srebrny medal zdobyli piłkarze nożni.
Rozdział „Kadra” nie jest jeszcze dla Bieleckiego zamknięty

Bielecki, który niedawno skończył 35 lat, ma minimalne szanse, aby zagrać na kolejnych igrzyskach w 2020 roku w Tokio. Po powrocie drużyny z Rio, coraz częściej mówiło się, że kilku starszych reprezentantów chce zrezygnować z gry w kadrze albo przynajmniej odpocząć. Tym bardziej po tak intensywnym roku, który mieli za sobą zawodnicy Vive Tauronu grający w reprezentacji. Bielecki, Sławomir Szmal i Krzysztof Lijewski zagrali jeszcze w jesiennych meczach eliminacji mistrzostw Europy, a potem ogłoszono, że na styczniowych mistrzostwach świata we Francji już nie zagrają. Bielecki nie mówi jednak, że w rozdziale pod tytułem „Reprezentacja” postawił już kropkę. - Dopóki gram, nic nie jest wykluczone - mówi.
A Karol już kilka razy udowadniał, że nic w jego karierze nie jest definitywnie zakończone. Najpierw wtedy, gdy po utracie oka w 2010 roku pierwszą jego myślą było, że będzie się musiał rozstać ze sportem i zająć się czymś innym. Po dwóch miesiącach już grał w sparingach swojej ówczesnej drużyny, niemieckich Rhein-Neckar Loewen, niedługo potem wrócił do gry Bundeslidze, a później do reprezentacji Polski. Potem dwukrotnie rezygnował z gry w kadrze i do niej wracał.

Ta historia pisze się już od dwudziestu lat
A wszystko zaczęło się niemal dokładnie 20 lat temu, gdy nauczyciel wychowania fizycznego i trener piłkarzy ręcznych Wisły Sandomierz Ryszard Kiliański zaczął namawiać rudowłosego, wysokiego, nieco wychudzonego, ale mającego dłonie jak bochny chleba chłopaczka , żeby zrezygnował z kopania piłki, a zajął się jej rzucaniem do nieco mniejszej bramki. I Karol zaczął rzucać, po 10, 12, 15 bramek w meczach juniorskich rozgrywek. Być może nie byłoby tej historii, gdyby trenerzy kwalifikujący do gdańskiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego uznali, że 15-letni wówczas Bielecki nadaje się do gry w piłkę ręczną. A oni uznali, że się nie nadaje, bo jest zbyt mizerny, blady i ma za słabe nogi. I nie byłoby jej, gdyby potem nie zaopiekował się nim i nie sprowadził do Kielc pochodzący z San-domierszczyzny kielecki działacz, sponsor piłki ręcznej i biznesmen, Marek Adam-czak.
- Zaczęło się coś najwspanialszego, co mogło się zdarzyć, czyli moja przygoda ze sportem - mówi dziś Karol. I tak zaczęła się ta historia, która gdyby Karol Bielecki był sportowcem amerykańskim, już dawno zostałaby sfilmowana…

Paweł Kotwica

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.