Kargowa: Uwierzyliśmy w ludzi
- Liczyliśmy już tylko na Boga. I stał się cud. Na naszej drodze postawił On dobrych ludzi - mówi Tania Zinchenko z Ukrainy.
- Spora ta nasza rodzinka, spora. Ja, mąż i sześcioro dzieci. Mieszkamy może skromnie, ale szczęśliwie. Bo dach nad głową jest. A był taki czas, że i podziać się nie było gdzie. I strach w oczy zaglądał, co to z nami będzie. Ale Bóg czuwał i na naszej drodze ludzi o dobrych sercach postawił. Gdyby nie ci ludzie, kto wie, co by było, kto wie... - zastanawia się Tania Zinchenko, która - jak sama mówi - w Kargowej razem z całą swoją rodziną rozpoczęła nowe życie. Życie wolne od stresu i poniżenia, którego rodzina zaznawała na Wschodzie.
Cała rodzina Zinchenko to Tania, Władysław i sześcioro dzieci. Kamila i Anita chodzą do gimnazjum, Ewa i Margarita do podstawówki. Czteroletnią Alisą i niemal półtorarocznym Władkiem opiekuje się mama. - A niedawno dowiedziałam się, że w drodze kolejne maleństwo. Urodzi się w lecie. I będzie nas tu jeszcze więcej - mówi Tania. Nie martwi się jednak, bo wie, że wokół są ludzie, którzy na pewno pomogą i nie zostawią rodziny w potrzebie. Podobnie, jak wcześniej.
Rodzina Zinchenko mieszkała w Kijowie. Gdy na Majdanie zaczęły się rozruchy, a później na wschodzie państwa rozgorzała regularna wojna, do wojska zaczęto werbować mężczyzn. - Najpierw, jak pytałam, czy ojca pięciorga dzieci nie wezmą do wojska, zapewniali, że nie. Ale okazało się inaczej. Ja chodziłam, błagałam, żeby Władka do wojska nie brali, bo ja sama z szóstką dzieci, bez pracy... nie poradzę sobie. Ale nic to nie dało - opowiada Tania i dodaje, że w Kijowie nie było co liczyć nawet na własne mieszkanie. Mimo licznych próśb w urzędzie, cały czas spotykali się tylko z odmową. I wtedy wspólnie z mężem postanowili, że jedynym wyjściem jest ucieczka.
- Wybraliśmy Polskę, bo raz miałam okazję zobaczyć, jak można tu mieszkać... Nie zastanawialiśmy się długo i ruszyliśmy w drogę. Do przejechania było strasznie dużo kilometrów. Bez żadnych znajomości, bez pewności, co z nami będzie. Ale podjęliśmy ryzyko. I muszę powiedzieć, że nie żałuję, bo to, co nas tu spotkało, jest niesamowite - mówi Tania, choć przyznaje, że początek ich przygody w Polsce do łatwych nie należał. Rodzina zamieszkała w Chwalimiu, w domu, który miał być w pełni wyposażony. Tak zapewniał właściciel. Na miejscu okazało się jednak, że nie ma nic. - Pralki, lodówki... pusto. O wszystko musieliśmy starać się sami. Na szczęście mąż znalazł pracę w Babimoście i była okazja, żeby przenieść się do Kargowej. I tam trafiliśmy na tych niezwykłych ludzi.
Rodzina mieszka w niewielkim domu udostępnionym przez jednego z mieszkańców. Płacą jedynie za media. Nowiutką lodówkę, pralkę, meble kuchenne załatwili inni. Bo rodzina w potrzebie, nie można było nie pomóc. Pojawili się też chętni do nauki czytania i pisania po polsku. Wkrótce też najstarsze dzieci trafiły do szkoły. A kiedy na rodzinę spadła groźba rozłąki, bo jedynie panu Władysławowi przedłużono wizę, burmistrz oraz dyrektorzy szkół wysłali pisma do Lubuskiego Urzędu Wojewódzkiego w sprawie państwa Zinchenko.
- Przyszli do mnie mieszkańcy z prośbą o pomoc rodzinie. Zadzwoniłem więc do wojewody, żeby dowiedzieć się, co można zrobić. Chodziło o zbyt niskie kryterium dochodowe. Trochę to trwało, ale udało się przedłużyć pobyt na rok. A za rok, jak będzie taka potrzeba, to będziemy walczyć znowu - mówi burmistrz Jerzy Fabiś i dodaje, że rodzina jest w mieście bardzo dobrze postrzegana, stąd tak duża chęć pomocy.
- Ja myślałam, że nas w życiu już nic dobrego nie spotka. A tu proszę. Tyle dobra od obcych ludzi. Aż słów mi brak na to wszystko... - przyznaje Tania.