Do granicy 29-latka ze złamanym kręgosłupem wiezie jeden ambulans, a tam przejmują go ukraińscy lekarze. Wszystko przez brak ubezpieczenia NFZ
Nie tak miały wyglądać te święta dla Igora i jego rodziny. 700 kilometrów w polskiej karetce i kolejne 700 km w ukraińskiej - co najmniej kilkanaście godzin jechał będzie do szpitala w rodzimym obwodzie czerkaskim 29-letni Ukrainiec, który we wciąż badanych przez śledczych okolicznościach otarł się o śmierć. Wszystko dlatego, że mężczyzna, który prawdopodobnie już nigdy w życiu nie będzie chodził, nie ma polskiego ubezpieczenia NFZ.
- Lekarze powiedzieli, że każdy dzień w polskim szpitalu będzie kosztował tysiąc złotych, a za dotychczasowe leczenie powinniśmy zapłacić jeszcze 40 tysięcy. Nie mamy tyle pieniędzy, dlatego cieszę się, że zgodzili się przynajmniej przewieźć mojego syna do kraju - mówi pani Natalia.
W ubiegłym tygodniu opisaliśmy zagadkową historię jej syna, który w piątek wieczorem - w momencie oddawania do druku tego wydania, powinien w karetce opuszczać Uniwersyteckie Centrum Kliniczne.
10 marca rano Igora znaleziono w centrum gdańskiego Wrzeszcza. Świadek - robotnik budowlany twierdzi, że 29-latek usiłował popełnić samobójstwo skacząc z wysokości ok. 2 metrów do płytkiego strumyka Strzyża. Według relacji matki, 29-latek twierdzi, że napadło go 2 mężczyzn, którzy uderzyli go w głowę i „ciągnęli po ziemi”. Mężczyzna miał być w jednym bucie, a drugi podobnie jak jego paszport odnaleziony został ok. 2 kilometrów stamtąd - przy pętli Kliniczna w rozbitym samochodzie. Dodatkowo Igor miał wcześniej otrzymywać groźby od Ukraińców, z którymi przyjechał miesiąc wcześniej. W branży budowlanej pracował na czarno. Sprawę bada prokuratura.
Pytania o koszt leczenia i każdego kolejnego dnia, jaki Igor miałby spędzić w szpitalu, koszt jego przewozu karetką (a nie na przykład samolotem), a także o to, jak często zdarza się, że obcokrajowcy przez brak ubezpieczenia NFZ są wywożeni z UCK zadaliśmy dyrekcji placówki. - Sednem problemu nie są odpowiedzi na te pytania, ale fakt, że UCK jest paradoksalnie w pewnym sensie „poszkodowanym” w tej sytuacji. Jako lekarze ratujący ludzkie życie musieliśmy zająć się tym pacjentem niezależnie od tego, że wiedzieliśmy, że nie jest ubezpieczony i prawdopodobnie nigdy nie odzyskamy ani złotówki zainwestowanej w jego leczenie - zastrzega dr Adam Sudoł, wicedyrektor UCK ds. logistyki medycznej.
Podawane przez panią Natalię koszty wydają się realne, bowiem pobyt na neurochirurgii to koszt ok. 1000 zł dziennie (na intensywnej terapii, gdzie początkowo trafił Igor - nawet ok. 1,6 tys. zł), a do tego dochodzą jeszcze np. koszty leków.
- Jeśli byłby to ubezpieczony obywatel Polski lub Unii Europejskiej zostałby skierowany do innego szpitala, gdzie dochodziłby do siebie, jednak nieubezpieczonego nie mamy dokąd wysłać - tłumaczy dyrektor Adam Sudoł. - Matka przekazała nam informację, że w Gdańsku nie ma dokąd zabrać syna, więc jako gest dobrej woli wskazaliśmy, że jeśli znajdzie możliwość przekazania Igora służbom ukraińskim, to my przetransportujemy go do nich. Jeśli pani Natalia zaproponowałaby lotnisko, zapewne przewieźlibyśmy jej syna drogą lotniczą, bowiem dziś „zabiera” on bardzo kosztowne łóżko na neurochirurgii innym pacjentom. W mojej opinii zrobiliśmy, co się dało pod względem humanitarnym i ludzkim w ramach obowiązujących przepisów. Są pewne państwa - jak choćby Federacja Rosyjska, z którymi mamy umowy umożliwiające nam otrzymanie zwrotu kosztów leczenia, jeśli wykażemy poniesione wydatki, ale, niestety, Ukraina nie należy do tych krajów.
Wicedyrektor UCK podkreśla jednak, że transportowanie nieubezpieczonych pacjentów do krajów ojczystych zdarza się rzadko, a podobne sytuacje wymagają rozwiązań systemowych w oparciu o umowy międzynarodowe.