Karetek u nas na lekarstwo
Mieszkańcy regionu: To jakiś dramat. Czy zlikwidowano już pogotowie ratunkowe?
Mikołaj z Międzyrzecza, grając w piłkę, upadł i wbił sobie w brzuch własny łokieć. Przyszedł do domu z płaczem.
– Widziałem, że to nie jest zwykły ból, pojechaliśmy na SOR. Czekaliśmy na korytarzu, gdy wyszła pani doktor i nawet nie dotykając dziecka, stwierdziła, że nie pomogą, bo nie mają chirurgii dziecięcej, mam więc go zawieźć do Gorzowa. Syn przez całą drogę dosłownie wył z bólu – opowiada Artur Tomysek.
W gorzowskim szpitalu stwierdzono pęknięcie lewej nerki oraz dwa krwiaki. Lekarz był zdziwiony, że z takim urazem odesłano chłopca bez badań. Ojciec poszedł ze skargą do szpitala. Usłyszał, że faktycznie mogli wykonać USG, pobrać krew. Ordynator SOR stwierdził, że transport karetką nie był konieczny, a czekanie na nią kosztowałoby tylko czas.
Na własnych plecach
Zofia Walkowska z Lubska wezwała karetkę do chorego męża.
– Zadzwoniłam do żarskiego szpitala i opowiedziałam, co się dzieje. Dyspozytorka podała mi numer na podstację pogotowia w Lubsku – opowiada. Lekarz pojawił się po ok. 40 minutach. – Przebadał męża, wypisał skierowanie na chirurgię i pojechał, nawet nie zabrał męża do karetki.
Kobieta wezwała taksówkę, zniosła męża na plecach i zawiozła do szpitala „na wyspie”, bo tak ją poinformował lekarz pogotowia. Na miejscu okazało się, że skierowanie wypisane jest na chirurgię 105. szpitala. Na drugi dzień mężczyzna trafił na stół operacyjny.
Dlaczego pan Marek tak długo czekał? – Dyspozytorka skierowała żonę chorego na podstację pogotowia w Lubsku. Karetka z lekarzem przyjechała po 35 minutach, gdyż objawy, o których usłyszał dyspozytor, kwalifikowały się w ramach opieki świąteczno-nocnej. Doktor, który badał chorego, nie miał obowiązku zabrania go do szpitala, ponieważ przyjechał do niego w ramach wizyty lekarza rodzinnego – wyjaśnia Krystyna Gret-kierewicz, szefowa żarskiego pogotowia.
Radiowóz zamiast karetki
– To było w niedzielę, 16 lipca – opowiada pan Andrzej. – Tata poczuł się źle, w ciągu paru godzin próbowaliśmy mu dawać tabletki na zbicie ciśnienia, temperatury – nic nie pomogło. Zadzwoniliśmy po karetkę. Pani dyspozytor, zaczęła pytać, jakie tata ma leki. W tych nerwach nie wiedziałem, bo tata przyjmuje kilkanaście tabletek dziennie. Ojciec mi odpływał na rękach, miał gorączkę 40 stopni, nie mógł oddychać, miał wysoki puls. Pani dyspozytor podała mi jakiś numer i powiedziała, że mogę tam zadzwonić. Ale nikt na niego nie odpowiadał. Przyznaję, zdenerwowałem się i powiedziałem, że pani musi wysłać karetkę, bo jak nie, to przyjadę do niej osobiście. A pani powiedziała, że „proszę bardzo, proszę przyjechać”. Karetka nie została wysłana.
Wszystkie normy są zachowane: czasu dojazdu i liczby karetek na tysiąc mieszkańców
Tymczasem 68-letni ojciec naszego Czytelnika był – jego zdaniem – już bliski utraty przytomności. Pan Andrzej zdecydował się zawieźć chorego do szpitala własnym samochodem. W efekcie pojechał, w towarzystwie eskorty zielonogórskiej policji…
Dlaczego chorego nie zawiozła do szpitala karetka? – W szpitalu w Krośnie Odrz. nie ma systemu ratownictwa medycznego – odpowiada Zygmunt Baś, prezes Zachodniego Centrum Medycznego. – W razie potrzeby pomocy trzeba dzwonić pod numer 112.
O wyjaśnienie poprosiliśmy też Andrzeja Szmita, dyrektora Samodzielnej Publicznej Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gorzowie.
– Odsłuchałem taśmę i roz-mawiałem z dyspozytorem, który przyjął telefon. Rozmowa z panem z Krosna była spokojna i merytoryczna – tłumaczy. – To dzwoniący był agresywny i groził dyspozytorowi. Dyspozytor poinformował go, że nie ma karetek w okolicy. W trakcie roz-mowy, gdy zapytał, jakie leki przyjmuje chory, dowiedział się, że chodzi o nadciśnienie tętnicze. Ustalił stan zdrowia i przekazał numer telefonu do nocnej i świątecznej pomocy ambulatoryjnej w Krośnie. Dzwoniący potwierdził, że zapisał numer i się rozłączył.
Bo teren zbyt duży
Problem braku karetki, gdy jest akurat potrzebna, doskonale znają mieszkańcy 18-tysięcznego Kostrzyna. W tutejszym szpitalu stacjonuje jedna załoga. Druga karetka, która podlega pod ten sam szpital, jest w odległej o 22 km Witnicy. Efekt? Marzec 2015 r. 12-letni Kacper oblał się wrzątkiem. Zrozpaczona rodzina zadzwoniła po karetkę. Nie było jej na miejscu. Dyspozytor poradził, żeby owinąć chłopca w koce i samemu przywieźć do szpitala. Lipiec 2017 r. W mieszkaniu na oczach swojego przyjaciela zmarł 24-letni Darek. Karetki nie było, bo przewoziła pacjenta ze Słońska do Gorzowa. Na miejsce przyjechali strażacy, ale nie udało im się uratować młodego mężczyzny. Wrzesień 2016. Na ogródkach działkowych w czasie zabawy zasłabł mężczyzna. Karetki nie było ani w Kostrzynie, ani w Witnicy. Świadkowie zadzwonili po pomoc do strażaków, ale mężczyzny nie udało się uratować... W żadnym z tych przypadków nie stwierdzono, żeby naruszone zostały procedury. W oficjalnych statystyach czasy dojazdów do chorych na terenie Kostrzyna są w normie...
Jak wynika z tych przykładów wszystko jest w normie.