Karciarz zadał cios, bo podejrzewał kradzież
Marian G. zaatakował kolegę scyzorykiem. Sąd prawomocnie skazał mężczyznę na 5 lat więzienia.
Prawdziwe życie hotelu robotniczego zwykle zaczynało się po godzinie 20. Do budynku na os. Złotej Jesieni w Nowej Hucie schodziła się wtedy zmęczona brać pracownicza. Budowlańcy, drogowcy, hydraulicy, trafił się i jeden elektryk.
Wszyscy przy wejściu byli uważnie lustrowani przez Barbarę G., portierkę, zwyczajowo zwaną panią Basią. Bezbłędnie potrafiła ocenić, który jest po jednym piwku, kto ma babkę na boku i czy płaci alimenty oraz czy dziś szykuje się awantura o dostęp do telewizyjnego pilota w świetlicy.
Panowie brali klucze i znikali w swoich pokojach. Tam powoli rozkładali na stołach wałówkę - konserwy, korniszony i pajdy chleba. Gdy jedzenie było przyszykowane, sięgali po szklanki, do których nalewali mocną herbatę „z prądem”. Jednak większość lokatorów od razu brała się za bardziej wyskokowe trunki, by zapić smutki dnia, pożalić się na niedobrego szefa i złośliwego majstra.
Hotelowy solista
O Zbigniewie M. jego koledzy mówili, że jest „solistą”. Nie z tego powodu, że świetnie grał na skrzypcach lub trąbce, ale dlatego, że zwykle żubrówkę lub wiśniówkę pił sam. Czasem sączył alkohol w toalecie, w sumie nie wiadomo po co, skoro mógł to robić normalnie, wśród ludzi, a nie jak jakiś lump.
Dwaj współlokatorzy mieli do niego pretensje, że pali w pokoju papierosy, ale wtedy przepraszał i wychodził na korytarz. Czasem, jak popił, to nie miał ochoty się myć, więc nieładny zapach, jaki wydzielał, też bywał przedmiotem zatargów, słownych uwag i pretensji. Ale ileż można gadać o tym, że ktoś śmierdzi? W końcu wszystkich w pokoju morzył sen.
Tak się zdarzyło, że Zdzisław M. zakumplował się z Marianem G., dość tęgim gościem z III piętra. Wiadomo o nim było, że jest monterem aut i utrzymuje się z 850 zł renty. Nie chwalił się publicznie, że jest po rozwodzie i że za znęcanie się nad żoną dostał rok odsiadki.
Zdzisław M. też nie podejmował tematów damsko-męskich, bo rozstał się z ukochaną. Odwiedzał ją rzadko, bez zapowiedzi i zwykle prosił o przechowanie gotówki, którą zarobił to tu, to tam. Była żona nie robiła mu problemów.
Grał z „Kucykiem”
Do Mariana G. bywalcy hotelu zwracali się „Kucyk”, bo tak fantazyjnie spinał z tyłu głowy swoje włosy. Ze Zbigniewem M. poznał się bliżej na papierosie, a potem kontynuowali znajomość grając w karty na pieniądze. Preferowali grę w „66”, stawki mieli godziwe i rozliczali się od razu.
W pewien weekend styczniowy dobrą passę miał „Kucyk” i wygrał od kolegi, jak sam oszacował, około 1000 zł. Tylko raz coś się nie zgadzało i wtedy Marian G. zarzucił kumplowi oszustwo na stosunkowo niewielką kwotę 20 zł. Sprawa była honorowa. Padły mocne i głośne słowa, aż do pokoju nr 64 musiała zajrzeć portierka pani Basia. Kazała otworzyć okno, by rozgonić dym papierosowy i by od zimnego powietrza opadły emocje podchmielonych panów. Gdy się stawiali, wzięła ich za fraki.
- Rozejść się i to już! - rozkazała niczym komendant garnizonu. Panowie od razu stali się potulni. „Kucyk” rzucił tylko do kolegi, że go, jak to określił, uszkodzi. Godzinę później portierka musiała jeszcze raz interweniować, tym razem w pokoju Zdzisława M., kiedy „Kucyk” chciał od gospodarza pieniędzy. Pani Basia wygoniła gościa.
Następnego dnia Marian G. żalił się kolegom, że jak usnął w pokoju, to został okradziony. Faktycznie, w pomieszczeniu panował nieład, a rzeczy były wybebeszone z szuflad. „Kucyk” mówił, że zniknęło 1300 zł i od razu wskazał winnego.
Groził mu „siostrą”
- To Zdzisław M. wiedział, gdzie w szafce chowam gotówkę. Mógł też zabrać klucz do mojego pokoju - spekulował Marian G. Odgrażał się publicznie, że „ożeni Zdzisławowi M. siostrę”, jak pieszczotliwie mówił o swoim scyzoryku, który nosił w kieszeni spodni.
- Nie zależy mi. Jak go dźgnę, to dostanę najwyżej dwa lata - przewidywał „Kucyk”.
Następnego dnia obaj karciarze spotkali się na korytarzu II piętra. Nagle rozległ się dźwięk pękającego szkła i gdy inni lokatorzy wystawili głowy z pokoi, zobaczyli, że Zdzisław M. leży na podłodze, a „Kucyk” się nad nim nachyla. Jeden z ciekawskich sprawdził puls leżącego i zaczął wzywać pomocy. Marian G. poprosił innego z kolegów o ogień, a jak ten się pochylił, to „Kucyk” dał mu scyzoryk.
Ktoś przyniósł ręcznik pod głowę leżącego Zdzisława M., portierka wezwała policję i pogotowie. Mężczyzna z raną kłutą klatki piersiowej trafił do szpitala, gdzie uratowano mu życie, mimo uszkodzenia serca.
Zatrzymany Marian G. miał we krwi 3 promile alkoholu. Najpierw przyznał się do winy, ale potem zaprzeczał, by próbował zabić kolegę.
Złagodzony wyrok
Sąd Okręgowy w Krakowie uznał, że oskarżony Marian G. chciał zabić Zdzisława M. z błahego powodu, bo podejrzewał kolegę o kradzież pieniędzy. Nie miał jednak pewnych dowodów na poparcie tej tezy.
Opinia biegłych wykluczyła, żeby podczas zajścia doszło do przypadkowego nadziania się na 7-centymetrowe ostrze.
Prokurator domagał się dla Mariana G. 10 lat więzienia, ale sąd skazał go na 8 i pół roku. Wyrok zaskarżyła obrona i przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie wywalczyła mniejszą karę. Sąd odwoławczy nie przyjął, że to była próba zabójstwa, a jedynie ciężki uszczerbek na zdrowiu Zdzisława M. i po zmianie kwalifikacji prawnej skazał oskarżonego na 5 lat więzienia.
Sąd apelacyjny dostrzegł, że „Kucyk” nie odgrażał się, że zabije kolegę, a jedynie, że go porani. Tamtego wieczoru zadał mu jeden cios i dalej nie kontynuował ataku. Wyrok jest prawomocny.
Na otarcie łez Zdzisław M. dostał 500 zł nawiązki od oskarżonego, choć za krzywdę domagał się od niego 20 tys. zł. Przyjął też przeprosiny od kolegi, który tak nieładnie potraktował go scyzorykiem.