Kapelusz grozi odlotem, a od morza ciągnie, czyli Scena Letnia w Orłowie
To miejsce jest szczególne, nawet jeśli pogoda wejdzie aktorom w paradę. Bywa, że widzowie muszą im odstąpić parasole. Scena Letnia w Orłowie zaczyna XXII sezon.
To teatr pod gołym niebem, więc aktorzy grają, gdy nie pada. Dlatego każdy dyrektor Teatru Miejskiego w Gdyni latem dzień zaczyna od prognozy pogody.
Teatr na plaży zainicjowała w 1996 roku ówczesna dyrektor Julia Wernio. Scena i zaplecze techniczne (garderoby, magazyn dekoracji) zlokalizowane były obok mola w gdyńskiej dzielnicy Orłowo. Pierwszym przedstawieniem była „Awantura w Chioggi” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza.
Po pas w wodzie
- Kiedy ruszaliśmy ze Sceną Letnią w Orłowie, lato było szare jak w piosence, a temperatura powietrza wynosiła zaledwie 12, 13 stopni - wspomina aktorka Beata Buczek-Żarnecka. - Pamiętam, jak budowano dekoracje i jeden z montażystów sceny wchodził w głąb morza, żeby wstawić tam maszt. Fale szare, niebo grafitowe, a on brodzi po pas w wodzie.
Aktorzy siedzieli w namiocie, bo deszcz się rozpadał na dobre.
- Julia Wernio z powodu wyjątkowego chłodu pozwoliła do herbaty w termosie wlewać jakiś alkohol, żebyśmy mogli się rozgrzać, bo kostiumy, niestety, też nie były zbyt ciepłe, a my chodziliśmy przeważnie boso.
- Pomimo tych niewygód bardzo lubię Scenę Letnią - dodaje Beata Buczek-Żarnecka. - Pewnie, że się marznie, ale za każdym razem, kiedy tam jestem, odkrywam piękno i cudowność tego miejsca. Nigdy żaden wieczór się nie powtórzył, nigdy nie było tak samo, a kiedy jeszcze przychodzą widzowie, którzy mimo niepogody chcą być z nami, robi się magicznie.
- Kiedyś graliśmy sztukę „I pieśni z muzyką Jana Kantego, wieczór kabaretowy, czyli songi”, do końca spektaklu zostało z 10 minut i nagle się rozpadało. Publiczność była pod dachem z plandeki, ale nas nic nie chroniło, wtedy widzowie podzielili się z nami parasolami, żebyśmy mogli dokończyć przedstawienie. Cudownie jest, gdy tworzy się więź między widzami a aktorami - zapewnia. - To miejsce jest szczególne, nawet jeśli pogoda wejdzie nam w paradę i człowiek trochę popsioczy.
Bikini wykluczone
- Mam, nomen omen, morze wspomnień związanych ze Sceną Letnią. Chodziłam oglądać spektakle, jeszcze kiedy nie pracowałam w gdyńskim teatrze - mówi Sabina Czupryńska, sekretarz literacki Teatru Miejskiego w Gdyni i kostiumograf. - Oczywiście, pamiętam burzę, która się zerwała na premierze „Burzy”, podział widowni na żeńską i męską na spektaklu „Życie snem”, psa, który wbiegł na scenę i oglądał świat w romantycznej scenie razem z aktorem oraz wiele innych zabawnych i mniej zabawnych wydarzeń.
Robiąc kostiumy, nie mogę zapominać, że sierpniowe wieczory są znacznie chłodniejsze niż lipcowe, a od morza ciągnie taki chłód, że ubieranie aktorki w kostium bikini jest aktem nieludzkim (śmiech). Rękawy powinny być długie, materiały oddychające, buty wygodne i stabilne, bo posadzka podczas wilgoci może się „oblodzić”. Rozkloszowana suknia żyje swoim życiem i faluje zrywana wiatrem, czasem tak, że zasłania twarz aktorki, a kapelusze grożą odlotem.
Lok się kręci albo prostuje, biżuteria dzwoni do mikroportów, a mimo to praca na Scenie Letniej w Orłowie to cudowne wyzwanie, nawet kiedy buty grzęzną w piasku.
Cudowna Bidula w bereciku
Na Scenie Letniej przez te wszystkie lata powstały piękne spektakle, a aktorzy Teatru Miejskiego stworzyli wiele wybitnych kreacji.
Nieżyjący już Stefan Iżyłowski w „Procesie” Kafki rewelacyjnie zagrał Józefa K. Dorota Lulka zachwycała m.in. jako Jesienna Dziewczyna czy Bidula w przedstawieniu „Niespodziewany koniec lata” (na motywach Kabaretu Starszych Panów). Na scenie królowały wówczas wdzięk i dowcip, z nutką nostalgii.
Podczas premiery muzyce towarzyszyły szum morza, wiatr i... mżawka. Pogoda nie odstraszyła widzów. Schowani pod parasolami, okryci kocami, słuchali.
Gwiazdą wieczoru był Bohdan Łazuka, który zaśpiewał dwie piosenki. Schodząc ze sceny, zażartował: - Dobrze, że nie pada. Nie schronił się jednak pod parasolem.
Powiedział wtedy: - Podziwiam moich kolegów z Teatru Miejskiego w Gdyni nie tylko za znakomite wykonanie piosenek, ale też za heroizm. Bo tak trzeba nazwać śpiew i taniec w deszczu - podsumował aktor.
- Bidula to moja ulubiona rola na Scenie Letniej, bardzo lubiłam ją grać - zapewnia Dorota Lulka - „Niespodziewany koniec lata” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza był tak uroczy, że chętnie wracam do niego wspomnieniami. To jedyny spektakl na Scenie Letniej, podczas którego w ogóle nie przebywałam w garderobie, cały czas na zewnątrz, żeby oglądać kolegów na scenie.
Ostatnio Piotr Salaber, który pisze aranże do naszej najnowszej premiery „Jesteśmy na wczasach”, wspominał: A pamiętasz, jak można było poszaleć muzycznie? Zmienić interpretację troszkę? To jeden z niewielu spektakli, którym nie szkodził czas...
Czy marzłam jako Bidula? Nie, bo miałam w tej sztuce sweterek, z którego byłam niesłychanie zadowolona, i berecik, więc byłam zaopatrzona należycie i nie narzekałam na zimno. Bardzo lubiłam też „Zorbę”, a zwłaszcza ostatnią scenę, w której umierałam. Nie dlatego że umierałam, ale dlatego że lubiłam czekać na tę scenę, leżąc w ciepłym łóżku i patrząc w czarne niebo. Ściemniało się, bo spektakl był długi, zbliżał się koniec przedstawienia, wsłuchiwałam się w szum morza i w pieśni kolegów na scenie - czekałam na ten moment i uwielbiałam go.
Pęknięta lina
Na Scenie Letniej bywały też chwile dramatyczne...
- Kiedy graliśmy „Życie jest snem” Calderona (rok 2003), po monologu Rafała Kowala, który grał w wieży obrotowej, zerwała się stalowa lina przytrzymująca platformę, na której staliśmy - wspomina Bogdan Smagacki. - Nie wiedzieliśmy, co robić. W ciągu kilku sekund razem z Mariuszem Żarneckim i Grzegorzem Wolfem podjęliśmy decyzję - gramy. Premiera się odbyła, choć wszystkie sytuacje się pozmieniały, musieliśmy improwizować.
Za dyrekcji Julii Wernio po pewnym spektaklu widzowie weszli na scenę, która się załamała pod naporem ludzi.
- Był niesamowity chrzęst, rumor, jak to wszystko pękało. Parę osób wpadło do wody, na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało - wspomina Bogdan Smagacki. - Pamiętam premierę „Burzy”. Graliśmy ją na plaży, jeszcze bez nagłośnienia. Nie było nas słychać, więc po trzeciej generalnej zawieszono nad sceną mikrofony na linkach, ale na niewiele to się zdało, bo wiatr był tak mocny, że my, aktorzy, stojąc półtora metra od siebie, nie słyszeliśmy własnych słów, graliśmy po omacku. Spektakl był ciężki, po ostatnim przedstawieniu wszedłem w kostiumie do wody, obiecałem sobie, że kiedy „Burza” zejdzie z afisza, zanurzę się w morzu.
Z piersióweczką w dłoni
- Na Scenie Letniej miałam dwie ulubione role - wspomina Beata Buczek-Żarnecka. - Jedna to Lucietta w spektaklu „Awantura w Chioggi” Carlo Goldoniego. Spektakl cudownie się wpisał w nadmorską scenerię i wiąże się z nim pewna anegdota. Kiedy wyszłyśmy z Ulą Kowalską do sceny wieszania prania... zaczął padać deszcz. Właściwie nie byłoby w tym nic niezwykłego, bo przyroda ciągle płatała nam figle, gdyby nie to, że widownia zaczęła się śmiać, ale... tylko panie. Panowie dopiero po chwili dołączyli.
- Drugą rolą, którą ciepło wspominam, była Masza w sztuce Czechowa. Z nią też wiąże się pewna anegdota. Moja bohaterka, jak wiadomo, zapijała życie z powodu nieszczęśliwej miłości. Pewnego razu, gdy czekałam na swoje wejście na scenę ubrana w czarny kostium, z małą piersióweczką w ręku, podszedł do mnie młody człowiek, około trzydziestki (był już „pod dobrą datą” ) i powiedział, że dobrze mnie rozumie, bo też ma takie problemy, że wczoraj widział spektakl i czuje, że mamy ze sobą dużo wspólnego. On wie, że czasem trzeba się napić alkoholu i czy ja bym nie zechciała z nim o tym porozmawiać. Był wyjątkowo wytrwały, bo podczas ukłonów wszedł na scenę z wielkimi różami i zaczął się dopytywać, czy ja jednak z nim na tę „herbatę” pójdę...
- Uwielbiam piękne kostiumy, jedyne, nad czym ubolewam, to to, że w ciągu tych 21 lat może w trzech spektaklach było mi na tej scenie ciepło. Większość kostiumów uszyta była albo z cienkiego jedwabiu, albo z wycięciami, bywało, że musiałam zdjąć kostium, jak w „Iwonie, Księżniczce Burgunda”. Wiecznie marzłam. Ciągle prosiłam scenografów, żeby wymyślili coś, co bym mogła na siebie narzucić.
Łabędzie na morzu
- Jedyna nieprzyjemna rzecz na Scenie Letniej to pogoda - dodaje Bogdan Smagacki.
- Wieje wiatr, pada deszcz. Pochmurne niebo nie odstrasza jednak widzów. Weterani Sceny Letniej w Orłowie przychodzą na przedstawienie doskonale przygotowani, z kocami, parasolami, ubrani w ciepłe kurtki. Miejsce jest tak urokliwe, że nawet jak ktoś się nudzi na przedstawieniu, to może sobie popatrzeć na łabędzie na morzu, przepływające statki, jak panowie latają na paralotniach - żartuje aktor.