Na butelkach od alkoholu pojawią się informacje o liczbie kalorii? PiS myśli nad takim rozwiązaniem. Politycy chcieliby też ograniczenia w centrum Poznania liczby sklepów sprzedających alkohol.
Dokładna liczba kalorii danego alkoholu zapisana na etykiecie znajdującej się na butelce piwa, wódki czy wina – niedługo być może właśnie w taki sposób politycy PiS zniechęcą część osób od picia zbyt dużej ilości alkoholu. Posłowie PiS pracują nad nowelizacją ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Gdyby proponowane zmiany weszły w życie,
na wszystkich butelkach alkoholu musiałaby znajdować się informacja o liczbie kalorii, które zawiera dany trunek.
Kalorie odstraszą?
– Takie rozwiązanie mogłoby podziałać na osoby, które chcą dbać o swoją linię i sprawność fizyczną. Jeśli ktoś liczy i waży wszystkie kalorie, to zwracałby na to uwagę także w kwestii alkoholu. Tak może być np. w przypadku dziewczyn, które piją piwa smakowe. One w praktyce są bombą kaloryczną większą niż cola – nie ma wątpliwości Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Jednocześnie podkreśla jednak, że o wiele istotniejszym rozwiązaniem byłoby podawanie dokładnego składu danego alkoholu.
– Klientom należy się informacja, co znajduje się w konkretnym piwie czy winie.
Mówimy „alkohol”, ale tak naprawdę nie wiemy, co jest w danej butelce
– opowiada Krzysztof Brzózka.
Chociaż prace nad zmianą ustawy trwają już od długiego czasu, nadal nie wiadomo, kiedy mogą się zakończyć. Posłowie PiS podkreślają jednak, że podawanie informacji o kaloryczności alkoholu wcale nie jest przesądzone.
– Nie jest powiedziane, że to w ogóle znajdzie się w ustawie. Bierzemy to pod uwagę, ale pamiętajmy, że część browarów już teraz stosuje takie rozwiązanie – mówi Szymon Szynkowski vel Sęk, poseł PiS.
Z kolei Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu, uważa, że umieszczanie informacji o kaloriach na butelkach alkoholi jest bezcelowe.
– Ktoś, kto pije alkohol raczej nie przejmuje się tym, ile on ma kalorii i czy wino jest bardziej lub mniej kaloryczne od wódki – twierdzi.
Mniej alkoholu w centrum
Informacje o kaloryczności poszczególnych alkoholi to zaledwie wstęp do poważniejszych zmian, które miałaby przynieść zmiana prawa.
Głównym celem jest bowiem ograniczenie w centrach miast liczby sklepów, w których można kupić alkohol.
– Nie chodzi o to, by coś zabraniać. Alkohol jest dla ludzi i nikt nie chce nikomu niczego zakazywać. Chcemy jednak, by samorządy mogły zapanować nad koncentracją sprzedaży alkoholu w jednym miejscu – mówi Szymon Szynkowski vel Sęk.
I dodaje: – Do tej pory ani prezydent, ani rada miasta nie miały na to wpływu i nie mogły nic poradzić na to, że na jednej ulicy jest dużo sklepów, gdzie można kupić alkohol.
Gdyby zmiany weszły w życie, to właśnie prezydent i rada miasta mogłyby decydować o tym, ile sklepów z alkoholem otwiera się w konkretnym miejscu. Teraz nie mają na to większego wpływu. O konieczności takich rozwiązań mówi się m.in. w kontekście poznańskiego Starego Rynku. Pozytywnie takie zmiany oceniają również politycy PO.
– To krok w dobrym kierunku, choć oczywiście dopiero po jakimś czasie w praktyce przekonalibyśmy się, czy zadziała – mówi Grzegorz Jura, radny PO i członek komisji bezpieczeństwa i porządku publicznego.
Krytycznie do takiej możliwości podchodzi za to Maciej Ptaszyński z PIH.
–
Każde ograniczenie legalnej sprzedaży alkoholu jest ukłonem w stronę szarej strefy.
Jesteśmy przeciwko takim rozwiązaniom. To spowoduje też, że sklepy które sprzedają również produkty codziennego użytku w centrum będą upadały, a zamiast nich powstaną po prostu „shotownie”, gdzie bez problemu napijemy się alkoholu – tłumaczy.
Z kolei Szymon Szynkowski vel Sęk podkreśla, że obecnie na Starym Rynku mamy do czynienia z piciem alkoholu w bramach czy przy sklepach, hałasem i wybrykami chuligańskimi. A to, jak twierdzi, powinno się zmienić.
– Taka sytuacja nie pomaga też rozwijać centrum miasta. To, że coraz więcej ludzi spędza czas na Wildzie, Grunwaldzie czy Jeżycach jest dobre, ale wynika też z sytuacji w centrum - mówi poseł PiS.
Papierosy też pod lupą
Zmiany w prawie, które miałyby zniechęcić do częstego spożywania alkoholu nie są pierwszym tego typu rozwiązaniem. Od kilku miesięcy w Polsce obowiązuje unijna dyrektywa tytoniowa, która miała zniechęcać do palenia papierosów.Jednym ze sposobów miały być nie tylko informacje na opakowaniach papierosów o ich szkodliwości, ale także np. zdjęcia ukazujące jak wyglądają zniszczone płuca palacza.
Grafiki miały przemawiać do wyobraźni palaczy i spowodować, że zastanowią się zanim kupią kolejną paczkę.W praktyce jednak z tych rozwiązań niewiele wyszło.
Polska Izba Handlu informuje, że po wprowadzeniu dyrektywy tytoniowej jakiekolwiek zmiany w liczbie sprzedawanych papierosów w Polsce są niezauważalne.
A to oznacza, że Polacy palą nadal tak samo dużo jak jeszcze kilka miesięcy temu. Wpływ na taki stan rzeczy ma też fakt, że blisko 25 procent papierosów w Polsce pochodzi z przemytu. One dyrektywie tytoniowej nie podlegają.