Mirosława Stojak jest autorką wielu opracowań dotyczących historii włocławskich Żydów. Ta społeczność zapisała ważną kartę w historii naszego miasta. Co o niej wiemy?
Idę ulicą Królewiecką i spoglądam na dom, w miejscu którego, kiedyś wznosiła się synagoga. Wchodzę w ulicę Żabią i widzę dom, gdzie kiedyś także stała synagoga. Ta na Żabiej była stara, tu modlili się Żydzi ortodoksyjni. Wiem, że przed wojną żyło we Włocławku wielu Żydów. W roku 1939 na ogólną liczbę mieszkańców miasta Włocławka, żyło ich 14 tysięcy, co stanowiło 20,9 proc. ludności miasta.
Na ulicy Królewieckiej 35 znajdował się klub sportowy „Makabi”, o zasługach którego można przeczytać w książkach. Osiągnięcia sportowe członków tego klubu rozsławiły miasto na całą Polskę. Na tej samej ulicy, gdzie klub miał swoją siedzibę, lecz nieco dalej, stoi inny dom, w którym znajdowała się mykwa. Ten dom jest w opłakanym stanie, dawno o nim zapomniano.
Szkoda, bo widok tych budynków i miejsc, nie napawa optymizmem, przeciwnie jest mi przykro, że nie pomyślał nikt, aby te miejsca upamiętnić dla pokoleń. Są one przecież ważną i nieodłączną częścią historii naszego miasta.
Lublin, na przykład, ma swój żydowski szlak historyczny, Toruń organizuje Dni Kultury Żydowskiej, w Lubrańcu w ocalałej synagodze znajduje się miejsko-gminny ośrodek kultury.
A może są, żyją swoim życiem, cichutko, nie ujawniając się? Bo i po co, kiedy na murach dobrze prosperujących banków namalowane są szubienice z gwiazdami Dawida i nikomu to nie przeszkadza...
We Włocławku nie robi się wiele, by tę sytuację zmienić. I znowu jest mi żal, bo Ziomkostwo włocławskich Żydów z Izraela jest chętne do współpracy. Z wielką ochotą i radością tu przyjeżdżają Ci, którzy przeżyli czas wojny, a potem wygonił ich stąd antysemityzm. Dziś odwiedzają swoje miasto oni, ich rodziny i potomkowie.
Zniszczone, zaniedbane, jakby je czas i ludzie opuścili. A wcale tak nie jest.
Dorośli krzątają się, dzieci bawią w piaskownicy. I choć piasek mokry, szary, one pozostawione bez opieki lepią w nim babki. Młodzi mężczyźni piją piwo. Słychać ich głośny śmiech.
Zaglądam na podwórze pod numerem 69.Tu w 1939 roku Niemcy zagonili Żydów modlących się w budynku pod numerem 79. Liczna grupa trafiła do więzienia przy ul. Karnkowskiego. Pozostałym hitlerowcy kazali wykopać dół. Strzałem w głowę uśmiercali ludzi. Wśród zamordowanych byli: Izrael Dyszel, Hersz Głowiński, Hugger Głowiński, Chaim Dembiński, Jakub Berenholz, Motek Dyszel. Niektórzy z nich prawdopodobnie jeszcze żyli, gdy ich zakopywano...
Zaglądam w bramę pod numerem 79, gdzie w czasie wojny odbywały się modły w domu Gutowskiego. Nie mam odwagi pójść dalej, powstrzymuje mnie napis: „raus” i widziany wcześniej rysunek zawisłej gwiazdy na szubienicy.
Schodzę nad Wisłę, udaję się w kierunku ulicy Tumskiej. Pod numerem 3 mieszkał Jakub Bukowski z rodziną, pisarz Zyjący obecnie w Danii. Uczęszczał do Szkoły Podstawowej Nr 9, mieszczącej się przy ulicy Łęgskiej 54, do której to uczęszczała biedota żydowska. I ten stary dom, nie różni się niczym od pozostałych.
I wyobrażam sobie, jak przed wojną młodzież wybierała się na majówkę.
Opowiadała mi o tym wszystkim Erna Birnbach, z domu Blauer, której rodzice posiadali skład futer przy ulicy 3 Maja 11. Dziś znajduje się tam apteka. Budynek jest zadbany, odrestaurowany, widocznie odzyskał go właściciel.
Dochodząc na Bulwary zmierzam w kierunku ulicy Piwnej i dreszcz przeszywa mnie boleśnie. Tu podczas okupacji hitlerowcy zamęczali Żydów na śmierć, zmuszając ich do pracy, ponad ludzkie siły. Żydzi musieli dźwigać bloki kamienne, kamienie i gruz. Byli bici, kopani, maltretowani i poniewierani. Wielu tu straciło życie. To nie mieści mi się w głowie, jest to dla mnie niewyobrażalne.
Teraz skręcam w lewo, kierując się w stronę ulicy Stodólnej. W roku 1930 Towarzystwo Wsparcia Biedoty Żydowskiej pobudowało Szpital Żydowski, który początkowo miał swoją siedzibę przy ulicy Przedmiejskiej 2.
Odbijam w lewo na ulicę Piekarską. Pod numerem trzy mieszkał Abramek Morgentaler, Erna Blauer. Natomiast dziadkowie Tami Czarnej mieli sklep w budynku pod numerem 13.
Na ulicę Piekarską, numer 2, poszliśmy z moimi znajomymi z Londynu, Alanem i Dot. Wchodząc na podwórze zauważa się ciekawą, często spotykaną we Włocławku strukturę budowlaną przedwojennych domów. Jest to ciąg piętrowych budynków, połączonych ze sobą, na piętro, których wchodzi się po drewnianych schodach, zabezpieczonych również drewnianą balustradą.
W budynku po prawo mieszka mężczyzna, około dziewięćdziesięcioletni, który mimo to ma doskonalą pamięć.
Gdy weszli do Włocławka Niemcy, pierwsze, co zrobili, to wypędzili Żydów ze swoich mieszkań. W lokalu, gdzie obecnie mieszka nasz starszy przewodnik, mieścił się Żydowski Cech Rzemiosł Różnych. Tu w pięknej, dużej sali z kominkiem, odbywały się wesela, a obok odprawiano modlitwy. Te pomieszczenia, jako pierwsze, zajęli hitlerowcy, wywalając z nich wszystko, co żydowskie. Oknami wyrzucali flagi i sztandary, leciały menory i inne eksponaty kultury mojżeszowej.
Żegnamy się z miłymi ludźmi. Gości prowadzę teraz, jak wszystkich Żydów, z którymi wędruję po mieście, gdzie stoi obelisk z tablicą ku czci pomordowanych Żydów.
Getto utworzono we Włocławku jesienią 1940 roku niedaleko cmentarza żydowskiego w rejonie Rakutówka. Przez gehennę w getcie przeszło 13 tysięcy Żydów z miasta i powiatu włocławskiego.
Do obozu koncentracyjnego w Chełmie nad Nerem wywieziono około 6 tysięcy osób i niemal wszystkich tam zamordowano. Ocaleli nieliczni.
Cieszę się, że władze naszego miasta, zrobiły, choć tyle, by ta tablica zaistniała. Jest to ważny krok na przód, ku poszanowaniu pamięci, ku lepszemu zrozumieniu i walce z antysemityzmem, albo po prostu z niewiedzą, nietolerancją i zwyczajnym wandalizmem.
W grudniu roku 1947 we Włocławku zamieszkiwało 727 Żydów, co stanowiło 2,2 proc. populacji przedwojennej. Dwa lata później liczba ta zmalała do 341.W roku 1966 było ich już tylko 57 osób.
Autor: Mirosława Stojak, opr. JM