Na pokładzie były medykamenty i... skarb. Niemieckie Junkersy wylądowały pod Kołobrzegiem. Lądowanie było awaryjne. Maszyny leciały z meklemburskiego lotniska Tutthof do Gdańska.
Dwa niemieckie samoloty transportowe Ju-52 lądowały awaryjnie w 1945 roku niedaleko Kołobrzegu. Na pokładzie jednego z nich znajdowała się rzekomo Bursztynowa Komnata.
Lądowanie w Charzynie
Feralny lot Junkersa, który ostatecznie wylądował niedaleko Charzyna, rozpoczął na meklemburskim lotnisku Tutthof, 9 marca 1945 roku. Maszyna, na której pokładzie przewożono dwie tony paliwa oraz aparat rentgenowski, dotrzeć miała do trwającej w oblężeniu załogi Gdańska. Należała do 1. eskadry transportowej Luftwaffe (Transport-geschwader 1); pilotował ją sierżant Edmund Kloth. Wraz z nim na pokładzie znalazło się trzech innych członków załogi oraz, urodzona w Słupsku, 22-letnia członkini Związku Dziewcząt Niemieckich, Gertruda Horn.
W czasie przelotu nad linią frontu, która w tym czasie ustaliła się już na brzegach Odry, samolot został trafiony ogniem artylerii przeciwlotniczej. Uszkodzony zdołał dotrzeć w okolice Kołobrzegu. Tutaj, nie chcąc ryzykować katastrofy, niechybnie zakończonej eksplozją przewożonych zapasów benzyny, pilot zdecydował się na lądowanie awaryjne. Jako dogodne miejsce do posadzenia maszyny wybrał polanę w okolicach miejscowości Charzyno, jedenaście kilometrów na południe od ujścia Parsęty.
Dowódca robi zdjęcie
Po zmroku Junkers przeciął niebo nad stanowiskami stojącego w rejonie wsi polskiego 3. batalionu sanitarnego i, łamiąc podwozie, nienaruszony osiadł na ziemi. Jak w książce pod tytułem „Na drodze stał Kołobrzeg” wspominał uczestnik walk, Alojzy Sroga, niemal od razu w jego kierunku wyruszyli, kwaterujący w tym czasie w pobliskim Przećminie, żołnierze 9. Pułku Piechoty oraz samodzielnej kompanii rusznic przeciwpancernych. Podczas pościgu zginął jeden z niemieckich lotników, Gertruda Horn została pojmana i odprowadzona na tyły. Losy pozostałych członków załogi nie są znane, podobnie jak i dalsza historia wraku. Jak wynika z fotografii archiwalnych, stanowił on nie lada gratkę dla polskich zdobywców Kołobrzegu - pamiątkowe fotografie zrobił sobie przy nim nawet sam dowódca 4. Dywizji Piechoty im. Jana Kilińskiego, generał Bolesław Kieniewicz. Prawdopodobnie już wiosną samolot dostał się w ręce radzieckie i został odholowany na złomowisko.
Skarb w Jeziorze Resko
Zdecydowanie bardziej tajemnicza historia związana jest z drugim z kołobrzeskich Junkersów. W pierwszych dniach oblężenia Festung Kolberg na Jeziorze Resko Przymorskie w położonym pod Dźwirzynem Rogowie, wylądował, przybywający tym razem ze wschodu, wodnosamolot Ju-52.
Po uzupełnieniu paliwa maszyna poderwała się do lotu, trafiając jednak wprost pod ogień radzieckich dział. Uszkodzona, runęła do wody. Ku zaskoczeniu czerwonoarmistów, broniący rejonu lotniska żołnierze niemieccy podjęli desperacką, ostatecznie nieudaną próbę wydobycia wraku na brzeg.
Operacja z czołgami
O stopniowo pogrążającym się w mulistym dnie Reska Junkersie zapomniano do sierpnia 1946 roku. Wówczas operację jego wyciągnięcia, prawdopodobnie przy użyciu czołgów lub innych, ciężkich pojazdów, zorganizowali sami stacjonujący w Rogowie Rosjanie. I tym razem się nie udało - kadłub samolotu pękł, a z jego wnętrza, jeśli wierzyć relacjom naocznych świadków, wypłynąć miało ciało odziane w mundur generała Wehrmachtu. To właśnie wtedy narodziła się hipoteza o transportowaniu na jego pokładzie elementów słynnej Bursztynowej Komnaty - powstałego w pracowniach gdańskich mistrzów na początku XVIII wieku dzieła, które carowi Piotrowi I Wielkiemu podarował król Prus, Fryderyk Wilhelm I.
Fragmenty srebrnej zastawy
Zabytek ten, od 1942 roku. znajdował się na zamku w Królewcu, skąd teoretycznie wywieziono go w ostatnich tygodniach II wojny światowej (inna, bardziej prawdopodobna teoria mówi, że obiekt spłonął w trakcie oblężenia stolicy Prus Wschodnich). To, że część artefaktów mogła znajdować się w opisywanym Ju-52, poświadczyć mają przedmioty, wyłowione z przełamanego wraku pod koniec lat osiemdziesiątych; między innymi fragmenty srebrnej, zamkowej zastawy czy dokumenty oraz kartki żywnościowe wystawione właśnie w Królewcu.
Obecnie działania przy dnie niezbyt głębokiego Reska utrudnia jego duże zamulenie. Wiadomo jedynie, że przez ponad sześć dekad od katastrofy Ju-52, jego przedział ładunkowy zagrzebany został na tyle głęboko, iż jakiekolwiek próby przeszukania nie wchodzą w grę. Do chwili jego wydobycia zagadka skarbu pozostanie nierozwiązana.
Samolot
Ju-52 był jednym z najsłynniejszych samolotów transportowych II wojny światowej. „Ciotka Ju”, jak zwykli nazywać ją żołnierze niemieccy, oblatana została jesienią 1930 roku. Produkcja maszyny trwała do roku 1952, a jej debiut nastąpił podczas wojny domowej w Hiszpanii. Samolot, choć pochodził z fabryki Junkersa, napędzany był trzema gwiazdowymi silnikami BMW. Użytkowano go nie tylko do celów militarnych w ponad 30 państwach świata - pojedynczy egzemplarz obsługiwał też, w latach trzydziestych, linię pasażerską w ramach polskiego LOTu. Ostatnie egzemplarze wycofano z użytku w Europie pod koniec lat siedemdziesiątych.