Julia i Andrzej Przyłębscy: Oto najbardziej wpływowe małżeństwo z Poznania
Ona - sędzia od ubezpieczeń, on - filozof, który uważa Jarosława Kaczyńskiego za najwybitniejszego żyjącego polityka w Europie. Za rządów PiS Julia i Andrzej Przyłębscy stali się jedną z najważniejszych par Poznania.
Oboje w ciągu kilku miesięcy stali się twarzami „dobrej zmiany”, nowych porządków zaprowadzanych przez PiS. Julia Przyłębska, wybrana rok temu głosami PiS na sędzię Trybunału Konstytucyjnego, to jedna z ikon sporu o skład i funkcjonowanie tej instytucji. Do tej pory zasłynęła ze zdań odrębnych do wyroków TK, bojkotowania posiedzeń i zarzucania innym sędziom łamania prawa.
Źródło: Sejm
Jej mąż Andrzej Przyłębski, jako ambasador w Niemczech, strzeże rządowej polityki wobec państw Unii. Niektórzy znajomi pary przyznają, że Przyłębscy stanęli „po drugiej stronie barykady”.
- Bezpośrednio nie spotkaliśmy się z negatywnymi opiniami, ale domyślamy się, że tak jest
- mówi Julia Przyłębska o reakcjach otoczenia. - Tak, jesteśmy kojarzeni z PiS. Chociaż bardziej mąż, bo ja - jako sędzia - nigdy nie angażowałam się politycznie.
Poznańska sędzia opowiada nam anegdotę o niemieckim profesorze, który bardzo ceni jej męża i pewnego dnia zapytał: „Wy, tacy wykształceni, kilka języków, Europejczycy, rozmowa z wami to przyjemność. Dlaczego PiS?”. - A mój mąż na to odpowiedział: „Właśnie dlatego” - wspomina Przyłębska. - Mąż ma wielu przyjaciół w tym środowisku politycznym, ludzi wybitnych. A Jarosława Kaczyńskiego uważa za najwybitniejszego żyjącego europejskiego polityka.
„Jej poglądy chyba się zmieniły”
Osoby pracujące w polskich placówkach dyplomatycznych w Niemczech pamiętają Julię Przyłębską jako „żonę swojego męża”. Takie było pierwsze wrażenie. Jej mąż w latach 90. zaczynał pracę w dyplomacji jako radca ds. nauki i kultury.
- Na Julię zwrócił uwagę zmarły w katastrofie smoleńskiej dyplomata Andrzej Kremer. Gdy dowiedział się, że jest sędzią, uznał, że warto, by trafiła do korpusu konsularnego. Prawnik zawsze się tam przyda - opowiada nam jeden z dyplomatów.
Prezydent odebrał ślubowanie od Julii Przyłębskiej:
Źródło: TVN24
Julia Przyłębska, żeby rozpocząć pracę w dyplomacji, musiała zrzec się urzędu sędziego. Tak wspomina lata 90.: - Przeglądając gazetę codzienną, natrafiłam na ogłoszenie konkursu na stanowisko dyrektora Instytutu Polskiego w Berlinie. Wymagania były wysokie, ale wszystkie spełniał mój mąż. Zapytałam go wtedy, ile osób może w Polsce te wymagania spełniać. Spróbował, nie udało się. Ale zauważono jego klasę w ministerstwie i pojawiła się propozycja wyjazdu do ambasady - wówczas w Kolonii - na stanowisko dyplomaty ds. naukowych. Postanowiliśmy pojechać razem. Zabraliśmy dzieci. Ja zdałam egzamin konsularny i zostałam konsulem. Sprawdziłam się. Czerpałam wiele satysfakcji z pomocy zwykłym Polakom, których spotkało nieszczęście za granicą. Myślę, że byłam dobrym konsulem. Dzięki sędziowskiej praktyce miałam łatwość podejmowania decyzji i merytorycznego uzasadniania.
Kiedy skończył się kontrakt, postanowiliśmy wrócić do swoich zawodów. I do Poznania, bo lubimy nasze miasto
- zaznacza Julia Przyłębska.
W Niemczech małżeństwo pracowało „pod” innym poznaniakiem - dwukrotnym ambasadorem Andrzejem Byrtem, byłym prezesem, a dziś doradcą zarządu MTP. Choć z Byrtem nie udało się nam dłużej porozmawiać, stwierdził, że Przyłębscy dobrze wywiązywali się z obowiązków. - Ale poglądy polityczne pani Julii dziś chyba się zmieniły. Wcześniej takich nie przejawiała - dodaje Andrzej Byrt.
W 2001 roku, po powrocie z Niemiec, środowisko sędziowskie nie przywitało Przyłębskiej z otwartymi ramionami. - Zainteresujcie się opinią, jaką wystawiła jej sędzia wizytator Anna Rusek. Była druzgocąca i dlatego tym bardziej dziwi, że teraz jest sędzią TK - mówi nam pewien poznański sędzia.
Kolorowy ptaszek i wróbelki
Wystąpiliśmy do poznańskiego Sądu Okręgowego o udostępnienie tej opinii sprzed lat. Na razie nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Wiemy jednak, że dokument był elementem procedury związanej ze staraniami sędzi Przyłębskiej o powrót do sądu. Krytyczna opinia, oparta na sprawach prowadzonych wcześniej przez Przyłębską, trafiła na obrady Zgromadzenia Ogólnego Sędziów. Ono, bazując na stwierdzeniach wizytatora, zablokowało powrót Przyłębskiej. Wydawało się, że to koniec jej krótkiej kariery w sądzie.
- Julia bardzo to przeżyła. Została niesprawiedliwie oceniona. Była takim kolorowym ptaszkiem, który wrócił z Niemiec, a poznańskie wróbelki ją zadziobały. Moim zdaniem zwyciężyła ludzka zawiść wobec osoby, która zrobiła karierę w dyplomacji. Ja jej kibicowałem. Przecież pracowała w Niemczech dla państwa polskiego. Nie powinno być tak, że blokowano jej powrót do orzekania - ocenia poznański prawnik, znajomy Przyłębskiej.
Jak to się stało, że mimo negatywnej opinii wizytatora i Zgromadzenia Ogólnego, jednak wróciła do pracy? - Zmieniły się przepisy o ustroju sądów powszechnych - ciągnie opowieść jej znajomy. - Nie da się ukryć, że ta zmiana była pod Julię. Przepisy zmieniły się tak, że mogła wrócić „z automatu”. Bez konieczności zasięgania opinii innych, w tym wizytatora. Mnie ucieszył jej powrót.
Julia Przyłębska, pytana przez nas o tamte kłopoty, odpowiada: - Nie chcę tego wspominać. Rzeczywiście zmieniono, doprecyzowano przepis i mogłam wrócić do pracy sędziego, którą bardzo lubiłam i traktowałam poważnie, nie instrumentalnie. Tak jak w pracy konsula widziałam zawsze człowieka, tak i w sądzeniu miałam wiele umiaru. Po powrocie pracowałam w Wydziale VII Ubezpieczeń Społecznych. Ówczesny przewodniczący szczerze mi powiedział, że nie jest zadowolony, iż będę pracować w jego wydziale. Kiedy po ponad roku pracy wracałam do dyplomacji i go żegnałam, przeprosił mnie za swoją ocenę i podziękował, bo w ciągu roku byłam w czołówce wydziału.
Fryzjer z Wildy nie jest jej fanem
W 2007 roku zakończył się jej kolejny kontrakt w dyplomacji i wróciła do sądu. Nominację wręczał jej prezydent Lech Kaczyński. - Jego słowa skierowane do nas, sędziów, brzmiały mi zawsze w głowie, kiedy orzekałam. To był apel o refleksję, skromność i poczucie odpowiedzialności w sprawowaniu urzędu - wspomina.
W takim duchu, wskazując, że do sądu przychodzi się po sprawiedliwość, Przyłębska ogłaszała wyrok w głośnej sprawie fryzjera z poznańskiej Wildy, któremu w 2008 r. ZUS zarzucił zaleganie ze składkami na kwotę 32 tys. zł. W końcu przedstawiciel ZUS wyznał w sądzie, że żadnych zaległości jednak nie było.
- Mimo to, sprawa trwała ponad dwa lata, zajęto mi samochód, hipotekę, żyłem w ogromnym stresie i straciłem zdrowie - mówi nam dziś fryzjer Zygmunt Borowski. - Jednak wcale nie wspominam dobrze pani sędzi. Choć miała przed sobą starszego człowieka, poniżała mnie. Kiedyś powiedziała mi, że pewnie chodziłem do szkoły, więc powinienem zachowywać się jak uczeń wobec nauczyciela i odpowiadać na jej pytania.
„To pierwszy taki przypadek”
Wśród poznańskich prawników także dzisiaj słyszymy wiele negatywnych opinii na temat sędzi Przyłębskiej. Większość źle ocenia jej postawę w Trybunale Konstytucyjnym.
- Z sali rozpraw zapamiętałam ją jako przemiłą osobę, która stawała po stronie ludzi. Ale straciłam do niej sympatię w związku z jej działaniami w Trybunale. Obraża się, nie przychodzi na posiedzenia. Czytałam też jedno z jej zdań odrębnych. Było kiepskie pod względem argumentacji. Wpisała się w retorykę pisowskiej władzy - mówi anonimowo poznańska adwokat.
- Niczym się nie zasłużyła pod względem merytorycznym, by zasiadać w TK - to opinia kolejnego adwokata.
"Sędzia Przyłębska jest traktowana lepiej niż inni"
Źródło: TVN24
Pod nazwiskiem wypowiada się za to prof. Maciej Gutowski, adwokat i dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu.
- Osobiście nie miałem przyjemności poznać pani sędzi Przyłębskiej. Wedle mojej wiedzy cieszy się szacunkiem jako rzetelny i dobry sędzia oraz były przewodniczący wydziału ubezpieczeń społecznych. Czy jednak są to wystarczające kompetencje, by przewodzić pracom TK? Można mieć sporo wątpliwości, tym bardziej że dorobek pani sędzi nie jest znaczonym istotnymi publikacjami - podkreśla prof. Maciej Gutowski.
O ewenemencie mówi także Bartłomiej Przymusiński, poznański sędzia i rzecznik Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia. Wskazuje, że „powstrzymywanie się” Przyłębskiej od orzekania w TK wydaje się sprzeczne z wcześniejszymi orzeczeniami Trybunału i raczej uderza w autorytet instytucji. - To pierwszy przypadek powołania sędziego sądu okręgowego, do tego z wydziału ubezpieczeń społecznych, na tak wysoką funkcję sędziowską. Ten wybór był w środowisku prawniczym zaskoczeniem - komentuje sędzia Przymusiński.
- Ktoś podważa jej kompetencje? Proszę nie żartować - irytuje się z kolei kolega Przyłębskiej z sądu. - Na pewno nie jest gorsza od innych osób, które zasiadały w upolitycznionym TK. Wspomnę choćby tego mecenasa od Giertycha, czyli Marka Kotlinowskiego. Przyznaję jednak, że teraz czasami dziwnie się zachowuje. Ale może to efekt stresu, w jakim bez wątpienia żyje.
Julia Przyłębska, odpowiadając na zastrzeżenia o brak kompetencji, przekonuje, że sprawdziła się jak mało kto. Jako prawnik od ubezpieczeń społecznych musiała ogarniać wiele obszarów prawa. Podkreśla też swoje doświadczenie w różnorodnych, bardzo skomplikowanych sprawach.
Jest córką Wolfganga Żmudzińskiego, emerytowanego notariusza. Za pośrednictwem notariusza Tadeusza Paetza, obecnego prezesa poznańskiej Izby Notarialnej, chcieliśmy porozmawiać z rejentem Żmudzińskim. Tadeusz Paetz poprosił nas o telefon za pięć minut i po czym oznajmił:
- Pan Żmudziński nie zgadza się, bym podał jego numer telefonu. Prosi, żeby o sprawach jego córki rozmawiać z nią, a nie z nim.
Rejent Żmudziński, przez znajomych zwany Wolfem lub Wolfim, ma świetną opinię wśród prawników. Charakteryzują go jako eleganckiego, kulturalnego człowieka. Wskazują, że był szefem Państwowego Biura Notarialnego w Poznaniu i tworzył podwaliny prywatnego notariatu. Został pierwszym Prezesem Stowarzyszenia Notariuszy RP.
- Sądzę, że obecna sytuacja z córką nie jest dla niego łatwa. Jest człowiekiem epoki przełomu, jakoś pewnie związanym z PRL-em. Tworzył podwaliny pod prywatny notariat i instytucje wolnej Polski. A III RP jest kwestionowana przez PiS, z którym sympatyzuje jego córka. Sądzę, że może dlatego nie chce rozmawiać o bieżących sprawach - przypuszcza prawnik i znajomy Żmudzińskiego.
Przemiana Polski tylko dzięki PiS
Męża Julii, 58-letniego prof. Andrzeja Przyłębskiego kojarzą nie tylko osoby związane ze światem nauki i UAM, ale i środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości. Nie ukrywa swoich sympatii politycznych. I tego, że były jednym z kryteriów przy wyborze na ambasadora RP w Niemczech.
- Od lat uważałem, że głęboka pozytywna przemiana Polski jest możliwa tylko dzięki ugrupowaniu Jarosława Kaczyńskiego
- przyznaje Andrzej Przyłębski. - Brałem udział w kongresach „Polska - Wielki Projekt”, które wyłoniły wielu dzisiejszych ministrów, wiceministrów, ekspertów rządu i prezydenta.
Wśród swoich kompetencji wymienia znajomość Niemiec, szacunek, jakim cieszy się w tym kraju i doświadczenie w dyplomacji. Mieszkając 13 lat u naszego zachodniego sąsiada, poza wspomnianą już pięcioletnią pracą w ambasadzie, był m.in. profesorem jednego z uniwersytetów, stypendystą naukowej Fundacji Humboldta, wiceprezydentem Międzynarodowego Towarzystwa Heglowskiego, organizatorem konferencji naukowych i autorem kilku książek. Po powrocie z Berlina do Poznania pracował w Instytucie Filozofii UAM, a w 2011 r. przeszedł do Instytutu Kulturoznawstwa. W prawicowym środowisku znany jest także dzięki działalności w Akademickim Klubie Obywatelskim im. Lecha Kaczyńskiego, czyli zapleczu PiS.
- Pojawił się w AKO zaraz po jego założeniu, pięć lat temu. Ujął mnie żywą inteligencją i wrażliwością na sprawy społeczne - wspomina prof. Stanisław Mikołajczak, szef AKO, polonista, działacz Solidarności w latach 80. - Pokazał to jeszcze bardziej, gdy w 2015 r. stanął w obronie osób, które we Wrocławiu przerwały wykład Zygmunta Baumana (Przyłębski tłumaczył, że ich zachowanie nie było motywowane antysemityzmem, a sprzeciwem wobec stalinowskiej przeszłości Baumana - przyp. red.). Atakowano go za to, a on po prostu jest wyczulony na obecność prawdy w życiu społecznym.
Jako członek AKO Przyłębski w 2012 r. podpisał się także pod oświadczeniem w obronie Cezarego Gmyza, dziennikarza, który został zwolniony z „Rzeczypospolitej” po publikacji o rzekomych śladach materiałów wybuchowych we wraku tupolewa.
Niemiec ma zawężone horyzonty?
Do tematu Smoleńska Andrzej Przyłębski powrócił zresztą już jako ambasador, na którego powołano go w lipcu 2016 r. Wcześniej sejmowa komisja spraw zagranicznych jednogłośnie poparła jego kandydaturę.
- Profesora Przyłębskiego poznałem, zasiadając z nim przez cztery lata w radzie programowej Radia Merkury - wspomina Szymon Szynkowski vel Sęk, poseł PiS z Poznania i szef polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej. - Obaj podzielamy poglądy konserwatywne, więc mieliśmy podobne spojrzenie na wiele spraw. Nie spodziewaliśmy się, że nasze ścieżki zejdą się w pracy dyplomatyczno-politycznej. Ucieszyłem się, gdy został kandydatem na ambasadora, bo po pierwsze, ma szeroką wiedzę, po drugie, pochodzi z Poznania, a po trzecie, zależało mi na dobrym kontakcie z ambasadorem, co znajomość znacznie ułatwia - dodaje.
Ambasador Przyłębski już na samym początku wyraźnie pokazał obrany przez siebie kierunek dyplomacji. Pod koniec sierpnia udzielił wywiadu dla polskojęzycznej audycji Funkhaus Europa publicznego radia WDR. Ubolewał nad „pewnym zawężeniem horyzontów” Niemców, w tym i prezydenta Joachima Gaucka, jeśli chodzi o rządzoną przez PiS Polskę oraz ich niechęć do „pogłębionego zrozumienia procesów, jakie w naszym kraju zachodzą”. Narzekał na to, że sąsiada „strasznie niepokoi” pójście Polski własną, inną niż niemiecka, drogą. Skrytykował również dziennik „Süddeutsche Zeitung” za „antypolską fobię”. - Profesor wiele lat spędził za granicą, ale jest do głębi przesiąknięty polskością. Jestem pewien, że nie zatraci się w niemieckości. Polskie korzenie i tradycja zawsze będą na pierwszym miejscu - mówi nam prof. Stanisław Mikołajczak.
Kolejny tego dowód ambasador dał dwa miesiące później, pisząc krytyczny list do szefa niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego Andreasa Vosskuhle, który w mediach wyraził zaniepokojenie działaniami polskiego rządu wobec TK.
Także w wywiadzie dla portalu „wPolityce” Przyłębski skrytykował Vosskuhle za to, że wtrąca się „do egzekwowania i tworzenia prawa, które pozostaje w gestii suwerennego narodu oraz wybranego przezeń parlamentu”. I nam ambasador tłumaczy, że choć relacje polsko-niemieckie są dobre, mogłyby być lepsze.
- Ich poprawa to m.in. moje zadanie - deklaruje. - Co trzeba zmienić? Mówiłem o tym już kilka razy. Trzeba otworzyć Niemców na nieco inny model życia, model bliski wielu Polakom, na znaczenie religii, rodziny, tradycji, historii, bezpieczeństwa.
Polityczna opozycja nie zostawia jednak na takim podejściu suchej nitki. Rafał Grupiński, poseł i szef PO w Wielkopolsce, uważa, że ambasador reprezentuje „kompromitująco niski poziom inteligencji”. - Kompromitowanie się od samego początku i pouczanie gospodarza kraju, w którym jest się na placówce dyplomatycznej, dowodzi, że pan Przyłębski nie powinien pracować w żadnej ambasadzie. Boże, chroń Polskę i kulturę śródziemnomorską od takich filozofów - mówi polityk PO. Murem za postawą ambasadora stają jednak przedstawiciele partii rządzącej. Zdaniem posła Szynkowskiego vel Sęka Andrzej Przyłębski wzorcowo prowadzi placówkę w Berlinie.
- Jego rolą nie jest siedzenie za biurkiem i uśmiechanie się, ale reprezentowanie polskich interesów
- uważa poseł PiS. - Nigdy w swej krytyce nie przekroczył granic. Choć to niełatwe, znajduje złoty środek pomiędzy interesem stanu a wymogami dyplomacji.
Nie o złotym środku, a dwóch stronach barykady mówi natomiast jeden ze znajomych Przyłębskiego ze środowiska naukowego. - Andrzej jest ambasadorem formacji prowadzącej politykę konfliktową, nie dziwi mnie więc, że sam taką uprawia. Politycznie całkowicie się różnimy, uważam PiS za przekleństwo Polski. Ale nie chcę sprowadzać naszych prywatnych relacji do różnic politycznych - mówi kolega ambasadora.
Gdy w radiu za mało mówiono o PiS
Obecnie jedną ze spraw, którymi zajmuje się ambasador RP w Berlinie, jest organizacja pokazu filmu „Smoleńsk” Antoniego Krauzego. Choć Andrzej Przyłębski tłumaczy, że tylko włączył się tu w działania Instytutu Polskiego, to z nim głównie kojarzą się - jak dotąd - nieudane próby wyświetlenia obrazu.
- Większość Niemców zna tylko pierwszą, rosyjską wersję katastrofy smoleńskiej
- tłumaczy swoje zaangażowanie Przyłębski. - Czas, by zetknęli się z wątpliwościami i pomyśleli o innych możliwych interpretacjach. Bo przecież wersja Anodiny jest kompletnie nie do przyjęcia. I dziwię się, że moi koledzy naukowcy udają, że tego nie dostrzegają.
Ambasador dodaje, że jest jeszcze drugi, ważny powód, by „Smoleńsk” zaistniał w Niemczech. Jego zdaniem, to „film o manipulacjach mediów, które sprzeniewierzają się etosowi swej profesji, czyli byciu agorą dla uczciwej debaty, dociekaniu prawdy, a nie szukaniu sensacji”.
- Słyszałem o zabiegach dotyczących filmu, ale to za mało, żebym wypowiedział się na temat pracy dyplomatycznej ambasadora - mówi Ryszard Sławiński, były samorządowiec i senator z SLD, który zasiada wspólnie z prof. Przyłębskim w radzie programowej Radia Merkury. - Podczas posiedzeń rady zawsze prezentował się jako osoba o skrystalizowanych, zdecydowanych poglądach politycznych. Jeśli coś mu się nie podobało, np. zbyt rzadka obecność PiS na radiowej antenie, mówił wprost. Cenię taką szczerą postawę, bez owijania w bawełnę.
I wszystko wskazuje na to, że jako ambasador Andrzej Przyłębski również z takiej postawy nie ma zamiaru rezygnować. Tak jak PiS z obsadzenia fotela prezesa TK. Kadencja obecnego, czyli prof. Rzeplińskiego, kończy się 19 grudnia. Jeśli w przyszłym tygodniu Sejm przyjmie nowe zasady wyboru prezesa, do czasu jego zaprzysiężenia pracami TK najprawdopodobniej pokieruje nie kto inny jak Julia Przyłębska.