Joanna Zabielska-Cieciuch: Nie każdy pacjent z COVID-19 wymaga wizyty u lekarza
Z Joanną Zabielską-Cieciuch, przedstawicielką Porozumienia Zielonogórskiego zrzeszającego lekarzy pietrwszego kontaktu.
Lekarze pierwszego kontaktu zostali zobowiązani do zbadania w ciągu 48 godzin wszystkich pacjentów po 60. roku życia, zakażonych koronawirusem… Skarżą się, że to dezorganizuje im pracę. Czy również Pani ma takie odczucia?
To jest to propozycja oparta na badaniu opinii publicznej, a nie na wskazaniach medycznych. My, lekarze rodzinni, w tej chwili stoimy tak jakby w rozkroku: bo z jednej strony mam przepis prawny, ale z drugiej strony mamy inny przepis prawny rangi ustawy, który mówi nam, że mamy leczyć pacjentów. Zgodnie z najnowszą aktualną wiedzą medyczną wiedzą medyczną w żaden sposób nie wskazuje na to, że senior 60 plus, który jest zaszczepiony trzema dawkami, który ma dodatni wynik testu – a zrobił go, bo drapało go w gardle i miał stan podgorączkowy, a tak poza tym czuje się świetnie, musi być natychmiast przebadany przez lekarza. Natomiast minister nakazuje mi taką osobę wzywać do przychodni i ją zbadać. A omikron naprawdę daje łagodniejszy przebieg. Oczywiście, jest dużo więcej zachorowań, ale one większości przebiegają w postaci infekcji kataralnych. A tam, gdzie są ciężkie przebiegi COVID-19, to zwykle mamy do czynienia z zapaleniem płuc albo zakrzepicą płuc, są też inne powikłania kardiologiczne, neurologiczne. Tych zmian ja nie wysłucham podczas badania fizykalnego ani nawet nie zobaczę na rentgenie. Aby je wykryć, trzeba zrobić tomografię albo inną dalszą diagnostykę.
No ale może podczas takich badań w gabinecie lekarze POZ są w stanie wykryć, u którego z pacjentów ta tomografia jest potrzebna?
Ministerstwo słuchając słuchając profesjonalistów, wprowadziło bardzo dobrą rzecz, czyli domową opiekę medyczną w postaci dostarczania pulsoksymetru wszystkim zakażonym powyżej 55. roku życia z instrukcją, jak tym się posługiwać i w jaki sposób mierzyć saturację. Dla mnie jako lekarza to jest najważniejsza sprawa w monitorowaniu pacjenta. Saturacja to w tym przypadku najważniejszy parametr, który należy monitorować – i to zarówno w przypadku 80-, jak i 40-latków. Jeśli spada saturacja, to te osoby wymagają jednakowego postępowania. Poza tym – w przypadku każdej osoby chorej na COVID-19, ważne jest, by na początku choroby lekarz wytłumaczył jej, jakie są objawy alarmowe, na co ma zwracać uwagę, kiedy wzywać pomoc. Wielu pacjentów jest w złym stanie psychicznym, potrzebują tej rozmowy z lekarzem – również telefonicznej, która daje im poczucie bezpieczeństwa, zaopiekowania.
Ale według ministra rozmowa telefoniczna nie wystarczy…
Ci pacjenci, którzy źle się czują, nie przyjdą do gabinetu – wymagają wizyty domowej. Staramy się wyłapać każdego takiego pacjenta, monitorujemy tych, którzy zlecają sobie testy sami, dzwonimy do wszystkich, którzy są w izolacji, żeby sprawdzić, jakiej pomocy potrzebują, czasem, żeby podtrzymać na duchu. Czasem wzywamy transport do szpitala. A ci, którzy są zakażeni i czują się dobrze, sami przyznają, że taka wizyta u lekarza to dla nich rozrywka podczas kwarantanny, możliwość legalnego wyjścia z domu, pospacerowania.
Na czym polega taka wizyta?
To jest kwestia osłuchania pacjenta, zmierzenia mu ciśnienia, pogadania… To bardzo sympatyczne spotkania, ale ja mam poczucie, że ten czas mogłabym poświęcić na coś innego. To nie jest tak, że my się nudzimy w pracy i pijemy przysłowiową kawkę. Przyjmujemy pacjentów. I monitorujemy ich poprzez teleporady, czasem jest ich nawet kilkadziesiąt dziennie Takie rozmowy trwają nawet po 20 minut, zwłaszcza jeśli pacjent ma dodatni wynik i jest to osoba z dużym poziomem lęku osoba. To tłumaczenie, jak ma posługiwać się pulsoksymetrem, co ma monitorować, to jest istotne, kiedy do nas się odzywać, na co zwrócić uwagę. Problemem organizacyjnym dla nas jest, jeśli pacjenci przychodzą nieumówieni z infekcją, bo się źle czują. Ale wpuszczamy przecież wszystkich.
A Wam, lekarzom rodzinnym, takie obowiązkowe wizyty pacjentów z COVID-19 dezorganizują pracę? Bo trzeba oddzielić pacjentów z potwierdzonym covidem od tych niezakażonych...
Przychodnie powinny być bezpieczne dla wszystkich. W tych większych można zorganizować oddzielne wejścia, oddzielne poczekalnie. Nasza przychodnia jest niewielka, więc dla pacjentów z COVID-19 wyznaczyliśmy przedział czasowy. Nakładamy maseczki, fartuchy jednorazowe, czasem przyłbice, włączamy oczyszczacze powietrza. I prosimy pacjentów, by przestrzegali tych zasad, bo inaczej nie będziemy mogli normalnie funkcjonować. A chcemy móc przyjąć pacjenta na przykład z bólem kręgosłupa. Nadal jeszcze szczepimy dzieci. To ważne.
I pacjenci stosują się do tych zasad?
Bywa nawet, że noszą maseczki na brodzie.
A później bieda… Bo okazuje się, że pacjent z maseczką na brodzie jest zakażony…
Tak, mieliśmy takie przypadki, że pacjenci nie stosowali się do zasad bezpieczeństwa, siedząc z innymi w poczekalni, a później okazywało się, że mają COVID. Ale trzeba pamiętać, że samo przejście zakażenia to często nie koniec problemów. My mamy dużo pracy też z pacjentami już po covidzie: są zwłóknienia, kołatania serca i mnóstwo innych powikłań, którymi trzeba się zająć. Dlatego też później potrzeba jest opieka, badania, musimy ich kierować, sprawdzać i prześwietlać, zaglądać w płuca. Trzeba wyłapać tych ludzi, którzy potrzebują dalszej pomocy, żeby nie było tak na przykład, żeby po 4 miesiącach przychodzi młody człowiek i mówi, że nie da rady na pierwsze piętro wejść.