Joanna Rozkosz: - Toruń to dla mnie taki mały Kraków [rozmowa]
Z Joanną Rozkosz, aktorką, która wiosną dołączyła do zespołu Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu.
Jak to się stało, że trafiłaś do toruńskiego zespołu?
Był to trochę szczęśliwy traf. Brakowało jednej aktorki do obsady spektaklu „Roberto Zucco” i reżyserka, Lena Frankiewicz, zaproponowała mi rolę. Przy okazji okazało się, że w teatrze jest wolny etat. Poszukiwali młodej dziewczyny do zespołu. Zostałam przyjęta.
Wcześniej mieszkałaś w Krakowie. Jak odnajdujesz się w Toruniu?
Studiowałam w Krakowie, ale pochodzę z Warszawy. Mieszka mi się tutaj naprawdę dobrze. Toruń jest dla mnie jak taki mały Kraków. Na studiach mieszkałam w okolicy Plant, blisko szkoły teatralnej, toteż wszystko, czego potrzebowałam, było w obrębie niewielkiego obszaru. Kiedy przyjechałam do Torunia, sytuacja się powtórzyła. Najważniejsze dla mnie miejsca znajdują się w okolicy starówki, więc wystarcza mi ten mały kawałek przestrzeni. Poza tym tuż obok jest Wisła, to bardzo piękny rejon. Nie było mi trudno się zaaklimatyzować.
Przeprowadzasz się kolejno do coraz mniejszych miast. Jak było z tą Warszawą? Chciałaś uciec ze stolicy?
Nie, nie chciałam uciekać z Warszawy, było mi tam bardzo dobrze. Wyprowadziłam się ze względu na szkołę teatralną. Pewnie gdybym dostała się do jakiejś innej szkoły, to zamieszkałabym w innym mieście. Cieszę się, że Kraków był moją ostoją po Warszawie, bo dzięki temu mogłam stopniowo „pomniejszać” swoje miasta.
Masz jakieś plany na pobyt w Toruniu prócz gry w teatrze?
Jestem tu od niedawna, więc jeszcze nie do końca wiem, co to miasto oferuje. Natomiast interesuje mnie ruch w teatrze: wyrażanie się przez ciało czy taniec. W Toruniu poznałam kilka osób związanych z Kontaktem Improwizacją. Spotykają się w wynajętej sali i improwizują. Chciałabym bliżej się temu przyjrzeć. Ponadto udało mi się dostać na kurs choreografii eksperymentalnej w Warszawie, więc trochę będę wyjeżdżać.
W dzieciństwie też chciałaś zostać aktorką?
Nie, nie myślałam o tym. Rodzice trochę mnie popchnęli w tę stronę, nie myśląc jednak w kategoriach zawodowych. Jednak od dzieciństwa bardzo angażowałam się w przedszkolne przedstawienia, koła teatralne czy zajęcia z kreatywności. Chodziłam do Ogniska Teatralnego „U Machulskich”. Przez długi czas było to dla mnie tylko formą pobudzenia wyobraźni i twórczego, artystycznego spełnienia. Dość późno się zdecydowałam na aktorstwo - jakiś rok przed maturą. Co prawda już wcześniej kiełkowało mi to głowie, ale trochę nie chciałam się do tego przyznawać. Dopiero później poczułam, że chcę być aktorką i koniec, i że nic innego mnie nie interesuje.
To ciekawe, że właśnie rodzice popychali cię w tym kierunku. Zazwyczaj przy tego rodzaju wyborach rodzice mówią: dziecko, znajdź sobie normalny zawód, idź na prawo albo medycynę. Na przykład moi rodzice bardzo przeżywali, kiedy zrezygnowałam z prawa na rzecz literatury. Tłumaczyli, że mogę przecież czytać książki po pracy.
No właśnie nie można spychać swojej pasji na czas „po pracy”. Moi rodzice na początku po prostu chcieli, bym rozwijała swoją kreatywność. Widzieli w tym duży potencjał, szansę systemowego rozwoju dziecka. Szybko też odkryli, że jestem takim dzieciakiem-włóczęgą, lubię organizować zabawę innym dzieciom, robić lalki ze szmatek. Jednak ostateczną decyzję podjęłam samodzielnie, a rodzice mnie w tym wspierali. Kiedy pierwszy raz nie zdałam egzaminu na studia, mocno to przeżyłam. Za rok spróbowałam ponownie i gdy nie dostałam się w Warszawie, to stwierdziłam, że nie jadę na kolejny egzamin do Krakowa. Jednak mama wręcz nakazała mi tam pojechać. I wtedy właśnie się dostałam.
Próbowałaś już swoich sił w teatrze i w filmie. Które z tych mediów bardziej Cię pociąga?
Oba te media mnie interesują, jednak miałam mniej styczności z kamerą niż ze sceną. Natomiast bardzo lubię próby. Otwierają mi się wtedy różne przestrzenie w głowie, można mieć swoje kryzysy, wzlatywać i opadać. Wręcz uwielbiam ten długotrwały proces - jest to dobry czas na pogłębienie myśli.
Co dziwnego przydarzyło Ci się ostatnio w związku z teatrem?
Na premierze „Roberto Zucco” w Toruniu miałam taką sytuację, że w pewnym miejscu miał leżeć mikrofon, ale go tam nie było, więc przez jedną trzecią spektaklu chodziłam na czworaka pod podestami i go szukałam. Ostatecznie ktoś podrzucił mi mikrofon, ale dla mnie to było trochę przerażające.
Grałaś w kilku spektaklach rosyjskich klasyków, Czechowa czy Gogola. Czy jest jakiś szczególny obszar tematyczny, który Cię pociąga?
Lubię otwierać się na nowe treści, a przy tym interesują mnie tematy, które są przestrogami i wyraźnie pokazują jakiś problem. I choć nie lubię gotowych rozwiązań, to chciałabym mówić o tym, że warto być dobrym człowiekiem.