Jesteśmy jak szczury w wannie wypełnionej wodą, którym nikt nie chce wrzucić małego patyka
Starsi, młodsi, biedniejsi, bogatsi. Dzieli ich wiele, łączy jedno: coraz większa bezradność. I coraz częściej ta wyuczona, o której istnieniu alarmują psycholodzy. Próbujemy, staramy się, ale coraz częściej tylko do czasu. A potem już tylko bezradnie rozkładamy ręce...
Wyłączyli mi prąd - alarmuje starsza kobieta w Biurze Miejskiego Rzecznika Konsumentów w Łodzi. Pracownicy proszą o dokumenty z zakładu energetycznego, łodzianka nimi nie dysponuje. Proszą więc o podanie imienia, nazwiska i adresu. Gdy miła pani z infolinii tłumaczy, że nikt nie odcinał prądu pod tym adresem i temu klientowi, zapada konsternacja. Starsza pani obstaje przy swoim: prąd mi wyłączyli. Infolinia też jest pewna: nikt prądu nie wyłączał. Otwarte pozostaje pytanie, jak długo trwałby pat, gdyby miejski rzecznik praw konsumentów nie zadał jednego pytania: - A jak pani sobie radzi bez lodówki w taki upał (kobieta po interwencję zgłosiła się w lipcu).
- Ale w lodówce to ja mam światełko - odpowiada niezrażona kobieta.
Wreszcie po kilku minutach niezbędnych do zapanowania nad coraz większym zdumieniem udaje się rozwikłać zagadkę: w mieszkaniu przepaliła się żarówka. Dla 80-letniej kobiety oznaczało to jedno: wyłączyli prąd.
- Tak wygląda bezradność - podsumowuje Zbigniew Kwaśniewski, miejski rzecznik konsumentów w Łodzi.
Po pomoc do telewizji zamiast do specjalisty
Ale bezradność może wyglądać też tak...
76-letnia łodzianka w tym roku pisze alarmujący list do jednego z programów interwencyjnych w komercyjnej telewizji. Do znanego jej z ekranu prezentera wysyła nakaz zapłaty z sądu elektronicznego w Lublinie i list, w którym prosi o pomoc. Po miesiącu dostaje odpowiedź: nie zajmiemy się tą sprawą. A ta sprawa to reperkusje kredytu, który w 2002 roku kobieta zaciągnęła na kupno mebli. Pożyczyła tysiąc złotych, mała spłacić w dziewięciu ratach.
- Wszystkie spłaciłam - zarzeka się kobieta. - Płaciłam je w swoim banku, tam gdzie miałam konto. Okazało się jednak, że był problem z ratą numer cztery. Początkowo bank odbiorcy twierdził, że jej nie dostał, ale to wyjaśniłam i wszystko było wyprostowane.
Tak przynajmniej myśli łodzianka. Mija kilka lat i nagle okazuje się, że nic nie jest wyprostowane. Windykator chce, by kobieta zapłaciła ratę wraz z odsetkami. Łodzianka znów wyjaśnia sprawę, ale na wszelki wypadek płaci jeszcze raz tę ratę. Liczy się święty spokój.
Ale ten spokój znów jest do czasu. Po 14 latach od zakupu mebli do kobiety dociera nakaz zapłaty z e-sądu. Z raty w wysokości niewiele ponad 100 zł robi się ponad 400 zł. I to właśnie ten nakaz zapłaty trafia do telewizji. Dopiero, gdy telewizja uzna, że taka sprawa dla telewizji to żadna sprawa, łodzianka trafi do rzecznika praw konsumentów. Sama by zresztą na to nie wpadła, podpowiada jej to dopiero sąsiadka. Po interwencji rzecznika sprawa wygląda na taką, która wydaje się być na dobrej drodze.
- W styczniu zmarł mój syn, a w kwietniu zaczęli wołać ode mnie tych pieniędzy - mówi pani Joanna. - Jestem cały czas podenerwowana, rozżalona, jest mi bardzo ciężko. Nie umiem myśleć, a oni od 2002 roku to tylko odkładają i wyciągają, odkładają i wyciągają, tak jak jest im wygodnie. I nie umiem sobie z tym poradzić, żadną miarą.
Trzydzieści lat było dobrze, a teraz...
Uczucie bezradności ze szczegółami może opisać 83-letnia pani Helena z Łodzi, która przez całe swoje życia nie pierwszy raz czuje się zdezorientowana. Ale aż tak mocno jak teraz, to właśnie po raz pierwszy. Emerytka niemal nie widzi, ze słuchem też ma problemy. Można to podsumować kolokwialnym: zdrowie jej szwankuje. I to mocno. Kobieta mieszka sama, poza centrum Łodzi. Jej kontakt ze światem w dużej mierze zapewnia telefon. Wszystko jednak do czasu. A konkretnie do momentu, gdy skontaktuje się z nią przedstawiciel alternatywnego operatora telefonicznego. Jak zwykle w takich przypadkach bywa: ma być taniej. Może by i było, gdyby schorowana kobieta mogła korzystać z telefonu. A nie może, gdyż aparat ma tak małe przyciski, że emerytka ich nie widzi. A skoro nie widzi, to nie może dzwonić. Tyle starsza pani. Ale operator: skoro ma telefon, to ma płacić abonament, a do dzwonienia nikt nikogo nie zmusza (ani go nie zakazuje).
- Umowę podpisałam, bo miałam mieć lepiej - tłumaczy starsza kobieta. - Podpisałam tam, gdzie mi pokazano, i tyle. Nie byłam w stanie przeczytać tej umowy, takie małe literki na niej były. Skąd mogłam wiedzieć, że tak się to skończy?
Z poprzednim operatorem pani Helena była związana przez 30 lat. Firma zadbała o to, by aparat miał duże przyciski i wyraźne oznakowane. Nowa podarowała urządzenie bardziej nowoczesne, czyli znacznie mniejsze. I tak pani Helena przestała dzwonić. Chciała też przestać płacić. Odpowiedź na pismo, w którym o to poprosiła, była konkretna: może przestać płacić rachunki co miesiąc, ale ma zapłacić 607,50 zł. Jedno-razowej opłaty wyrównawczej.
- Najbardziej boli, że mam płacić, a nie korzystam, mam nawet problem, by wezwać lekarza - bezradnie podkreśla łodzianka.
Brat bratu pomóc nie może
O związku między operatorami telefonicznymi i bezradnością dużo mógłby też powiedzieć pewien łodzianin, którego brat został obciążony kwotą 880 zł. Brat leczy się psychiatrycznie, w szpitalu znika jego telefon. Być może zabiera go inny pacjent, urządzenia nie udaje się odzyskać. Brat chorego idzie na policję. Ta odmawia przyjęcia zgłoszenia, gdyż pan zgłasza się bez pełnomocnictwa od brata. Karę trzeba zapłacić i już. Brat bratu pomóc nie może. Na szczęście operatorowi mięknie serce po interwencji rzecznika konsumentów. I choć w piśmie przedstawiciel operatora zaznaczy, że formalnie to nie ma podstaw do anulowania kary, to jednak z dochodzenia tych pieniędzy rezygnuje.
- Tym razem się udało, ale chorzy w naszym społeczeństwie są pod wieloma względami wykluczeni - tak to widzi rzecznik. - W zasadzie nie mają możliwości dochodzenia swoich praw, mało kto w ogóle zechce ich wysłuchać.
Przecież to była taka miła pulchna dziewczyna...
A czy bezradnością nie jest to, co czuje cała grupa emerytów, na których drodze stanęła pewna pośredniczka kredytowa inkasująca słone prowizje za udzielenie kredytu konsolidacyjnego, który tak naprawdę żadną konsolidacją nie był, tylko kolejną pożyczką? Zamiast polepszyć, wręcz pogorszył sytuację finansową starszych osób.
Jest tak: emeryci spłacają po dwie, skrajnie nawet trzy pożyczki. Raty dokuczają coraz bardziej, koniec spłaty za kilkanaście miesięcy. I nagle pojawia się ona - panaceum na finansowe kłopoty, a tak naprawdę pośredniczka kredytowa, która za swoją pomoc każe sobie słono płacić. Ale o tym jeszcze emeryci nie wiedzą. Zaczyna się od telefonu, a później pośredniczka zdrowszych klientów zaprasza do siedziby biura, tych schorowanych odwiedza w domach. Ma być tak: zamiast kilku pożyczek lub kredytów jeden - konsolidacyjny. Niższa rata, nieco dłuższy czas spłaty, finansowy oddech.
- Taka pulchna miła dziewczyna, tak ładnie do mnie mówiła, takie podejście miała - starsze osoby są zgodne co do wrażenia, które kobieta na nich wywarła. Pierwszego wrażenia. Bo to ostatnie skrajnie się różni.
Później już nie będą jej tak dobrze wspominać. Później, czyli jak okaże się, że zamiast kredytu konsolidacyjnego jest kolejna pożyczka, a kilka lub kilkanaście tysięcy złotych, które dodatkowo inkasuje pośredniczka, to nie jest żadne ubezpieczenie, tylko tak naprawdę nie wiadomo co. Prawdopodobnie prowizja, ale dokładnie za co i do kogo trafia, nie wiadomo. I nie wystawia za to żadnego pokwitowania, wyjątkiem jest pani Wanda, która obstaje przy swoim i po wielu bojach dostaje pokwitowanie, że przekazała 6 tys. zł. Co prawda nie bardzo zaznaczono za co, ale przynajmniej jakiś dowód jest. I tylko dzięki temu pani Wanda jako jedyna z pośredniczką kredytową spotka się w sądzie. Pozostali emeryci z prokuratury otrzymują pismo o tej samej treści: odmowa wszczęcia postępowania. Bo tak naprawdę jest to sytuacja: słowo przeciwko słowu.
Emeryt: pieniądze przekazałem; pośredniczka: nic takiego nie miało miejsca. I w 99 procentach przypadków to wystarcza. Starsze osoby przeważnie nie wiedzą, że od decyzji prokuratury można się odwołać. Nie robią tego w wyznaczonym terminie. Potem będą jeszcze myśleć o pozwie zbiorowym, o wspólnej walce. Ale nawet tego nie będą w stanie przeprowadzić. Ze swoim żalem trafią w końcu na salę sądową, ale już tylko jako publiczność w procesie pani Wandy. I nikt ich tam wysłuchać nie będzie chciał. Od tego jest publiczność, by słuchała i oglądała, a nie przemawiała...
Oburzenie wyrażają więc na sądowym korytarzu. Tam można usłyszeć głośne żale: przez tę oszustkę żona musi nocami w kiosku pracować, bo z emerytury na spłatę kolejnego kredytu nam nie starcza. Nie starcza tym, którzy przekazali 15 tys. zł pośredniczce i tym, którzy wręczyli jej trzy razy mniej. I nic z tym zrobić nie mogą, a do bezradności dochodzi jeszcze wstyd. Przed rodziną, sąsiadami, znajomymi. Wstyd, że tak łatwo dali się podejść, że zabrakło czujności. I bezradność, że nic już nie da się z tym zrobić, że trzeba płacić i cierpieć...
Bezradność może być wyuczona
Anna Miżowska, łódzka psycholog i terapeuta, mówi, że bezradność miewa różne oblicza i wbrew pozorom nie jest tylko domeną osób starszych. Są osoby chronicznie bezradne, bezradne społecznie, także o niskim poziomie ambicji, aspiracji. To od nich często się słyszy, że nie ma dla nich pracy w tym kraju. To grono uzupełniają rodzice bezradni w obliczu ciężkiej, śmiertelnej choroby dziecka lub innych bliskich. To także dzieci, które nie radzą sobie z alkoholizmem lub agresją rodziców.
- Bezradność może być wyuczona, podejmowane są różne próby, gdy zawiodą, przestajemy się starać - dodaje Anna Miżowska i przywołuje przykład ze szczurem w wannie, czyli w sytuacji bez wyjścia.
A ze szczurem w wannie z wodą jest tak, że gdy wrzuca mu się kawałek drewna, to uruchamia on wszystkie siły, by działać i nie utonąć. Bez drewna zwierzę w pewnym momencie zaczyna się poddawać. Jeśli człowiekowi takiego drewna nikt nie rzuci, to w końcu ogarnie go bezradność, ta wyuczona. Bezradnością może się także skończyć wyścig szczurów. Dużą szansę na przegraną ma ten, kto chce być we wszystkim idealny. To idealny rodzic, sąsiad, kolega, przyjaciel, mąż, dziecko. W końcu organizm buntuje się przed kolejną wizytą w domu rodzinnym, kolejnym spotkaniem z przyjaciółmi, zadaniem w pracy, pomocą sąsiadowi. Psycholog: - Następuje przestymulowanie, zahamowanie ze strony organizmu zarówno fizyczne, jak i psychiczne. I, trochę nieświadomie, trochę na własne życzenie, stajemy się bezradni...
Różne wymiary jakości życia w kraju
Nie potrzeba nawet wielkich analiz, by dojść do wniosku, że nasze społeczeństwo jest podzielone pod względem poziomu jakości życia. Mamy na to jednak naukowe potwierdzenie. To „Diagnoza społeczna”, która opisuje warunki i jakość życia Polaków. A jednym z aspektów życia jest właśnie bezradność, dotykająca społeczeństwo w większym lub mniejszym stopniu.
- Nie ma dziś w Polsce jednego wymiaru jakości życia - czytamy w opasłym raporcie. - Ci, którym nie wiedzie się materialnie, nie są zbyt nowocześni i wykazują małą aktywność społeczną, mogą mimo to cieszyć się innymi względami losu: wolnością od patologii, doświadczeniem niewielkiego stresu i dużym wsparciem społecznym. Niewykluczone, że jedne segmenty społeczeństwa są jak Hiob dotknięte wszelkimi nieszczęściami, a inne cieszą się dobrym życiem pod każdym względem.
Eksperci zdiagnozowali także, komu się u nas żyje dobrze, komu się w ostatnich latach poprawiło, a komu pogorszyło. Miejsce mieszkańców województwa łódzkiego jest w tej drugiej grupie.
Zadowoleni są ludzie z wyższym wykształceniem, młodzi, przedsiębiorcy, mieszkańcy największych miast (np. Poznania i Krakowa), województw małopolskiego, pomorskiego, mazowieckiego i wielkopolskiego. Wskazane są także podregiony: warszawski zachodni, krakowski, tyski, gliwicki i trójmiejski. Zyskali prawnicy, lekarze, nauczyciele akademiccy. Powodów do narzekania nie mają także przedstawiciele władz i dyrektorzy, artyści i specjaliści.
- Zdecydowanie najmarniejsze życie wiodą renciści, osoby z wykształceniem podstawowym, wdowy i wdowcy, w podeszłym wieku - twórcy raportu nie mają litości.
Grono to uzupełniają mieszkający samotnie, rozwiedzeni i bezrobotni. Mowa jest wreszcie o konkretnych regionach kraju. To mieszkańcy województw świętokrzyskiego, łódzkiego, zachodniopomorskiego i lubuskiego. Mowa jest o mieszkańcach Kielc, Opola, Rudy Śląskiej, Radomia, Częstochowy. To również ci z regionu koszalińskiego, piotrkowskiego, ełckiego, warszawskiego wschodniego, a także sieradzkiego.
To przede wszystkim sprzątaczki, pomoce domowe, a także robotnicy, zwłaszcza ci, którzy pomagają w górnictwie i budownictwie. W tym gronie są zresztą także inni robotnicy, którzy wykonują proste prace, a także robotnicy z firm zajmujących się produkcją tekstylną. Grono to uzupełniają rolnicy, zwłaszcza ci mali, którzy produkują na własne potrzeby.