Jeśli podczas pielgrzymki na stopach dziewczyny nie ma pęcherzy zostanie zakonnicą

Czytaj dalej
Fot. fot. archiwum
Majka Lisińska-Kozioł

Jeśli podczas pielgrzymki na stopach dziewczyny nie ma pęcherzy zostanie zakonnicą

Majka Lisińska-Kozioł

W drodze na Jasną Górę nie myślę, że idę na spotkanie z Matką Boską - mówi Aleksandra. - Idę do Mamy, kochającej i czułej. Czekam na spotkanie z nią, nawet jak jest mi ciężko. I wiem, że Ona czeka właśnie na mnie. Że przytuli mnie do serca i da mi siłę. Ola pokonała drogę z Krakowa do Częstochowy dziesięć razy. Jej siostra Kinga sześć.

Każdy dzień wędrówki prostuje życiowe ścieżki. I nie wiedzieć kiedy pielgrzymowanie staje się potrzebą. A tygodniowe rekolekcje w marszu przyciągają jak magnes, dodają energii, nadziei i wiary w bliźniego i w Boga. To jest czas dla wędrowca. To okazja, by zadać sobie kilka ważnych pytań, przyjrzeć się sobie. W codziennym zabieganiu nie ma ku temu zbyt wielu okazji.

Na pierwszą pielgrzymkę zawiodła Olę ciekawość. Chciała sprawdzić, jak to jest, gdy maszeruje się przez tydzień. Od zawsze była blisko kościoła Dominikanów, więc ruszyła w drogę zaraz po maturze, razem z przyjaciółmi z „Beczki”, czyli dominikańskiego duszpasterstwa akademickiego.

- Z czasem odkryłam, że po prostu potrzebuję tej wspólnej modlitwy żeby się w mojej wierze umocnić. Bo widzi pani, gdy człowiek idzie noga za nogą, łatwiej mu zajrzeć w głąb swojej duszy. Ma czas, żeby poszukać odpowiedzi na pytanie, jak mocno wierzy w Boga i czy mu ufa. Stale szukałam tej odpowiedzi. Dlatego nie mogłam po prostu przestać chodzić do Częstochowy. W ciągu roku dzielącego jedną pielgrzymkę od drugiej niejeden raz czułam, że się w życiu pogubiłam, zwłaszcza gdy osaczały mnie kłopoty, przydarzały się zmartwienia. Na co dzień różnie nam się przecież układa z kolegami, z rodziną. Bliscy też pędzą to tu, to tam. A pielgrzymi, którzy szli obok mnie, też mieli czas i byli otwarci na drugiego człowieka. Korzystałam z tego - tłumaczy Ola.

Pielgrzymi mówią, że gdy człowiek jest spocony, zmęczony, oblepiony kurzem, gdy przed nim jest jeszcze wiele kilometrów i wiele wyrzeczeń, przychodzi moment wewnętrznego oczyszczenia. W takich okolicznościach łatwiej dostrzec swoje prawdziwe ja. Jednak najważniejszym celem pielgrzymki jest umocnienie relacji z Bogiem. Niemal każdy niesie ze sobą intencję. Często błaga o zdrowie dla kogoś z bliskich, dziewczyny proszą o dobrego męża, mężczyźni o siłę, by wyjść z nałogu.

Wędrówka do sanktuarium jest więc czasem modlitwy. Ona zmienia człowieka. Nadaje jego życiu nową jakość i nową godność. Pielgrzymka to także doświadczanie wspólnoty. Żyjemy w świecie wirtualnym. Zamiast się spotykać, posługujemy się telefonem, internetem. I mimo że możliwość wzajemnego kontaktu jest teraz dużo łatwiejsza niż kiedyś, coraz więcej ludzi narzeka na samotność.

***

- Pierwsza pielgrzymka jest niewiadomą - uśmiecha się Ola. Tak naprawdę człowiek nie wie, czego się może po sobie spodziewać podczas ekstremalnego wysiłku. Nie wiadomo, jak będą wyglądały noclegi, jakich ludzi spotka się po drodze. - Bałam się, czy sobie poradzę - nie kryje. - Czy spakuję to, co trzeba. W ciągu dnia pielgrzym przecież głównie idzie i się modli. Dopiero w miejscu noclegu okazuje się, czego w plecaku brakuje. A w tedy nie ma szans wyskoczyć do sklepu na zakupy. Tymczasem spotkała mnie niespodzianka. Jeśli czegoś było mi trzeba, zaraz ktoś ofiarowywał mi pomoc. Materialnie, ale też duchowo.

Po pierwszej pielgrzymce Ola nie sądziła, że będą następne. Ale, gdy nadszedł kolejny sierpień, była gotowa, by znów ruszyć w drogę. - Po prostu chciałam iść. A potem jeszcze raz i kolejny. Minął okres studiów, a ona już nie wyobrażała sobie wakacji bez Częstochowy. - Jestem nauczycielem, więc i tak miałam wolne, ale moi znajomi poświęcali swój urlop na to, by ruszyć w drogę.

Z Krakowa do Częstochowy idzie się siedem dni i pokonuje 160 kilometrów. Przez ten czas człowiek odbywa spowiedź, przyjmuje komunię świętą. Oczyszcza się. Towarzyszą temu zupełnie inne emocje niż te podczas niedzielnej mszy w kościele.

Fizycznie też bywa trudno. Nie zawsze smakują serwowane w drodze kanapki na chrupkim pieczywie. No i każdy sam przekonuje się, ile ważą i jak uwierają przemoczone buty, jak mogą szczypać obtarte nogi, albo jak bolą stopy, gdy pojawiają się na nich bąble.

- Podobno jeśli podczas pielgrzymki pęcherzy na stopach dziewczyny nie ma, to zostanie zakonnicą - wtajemnicza Kinga. - Nam z siostrą nie było to pisane. Bąble nas pokochały. Także z tego powodu zdarzało się, że osaczał mnie kryzys. Albo gdy zmarzłam i zmokłam, gdy bolały mnie wszystkie mięśnie. Łzy ciekły mi wtedy po twarzy, ale tak jak inni opatrywałam rany na stopach, wkładałam buty i szłam dalej - opowiada. - I wtedy zawsze zdarzało się coś, co poprawiało nastrój. Albo pyszny obiad, albo czysta łazienka, albo dobre słowo od koleżanki, która maszerowała obok.

Pielgrzymowanie w tak ekstremalnych często warunkach sprawia, że niczego się nie udaje. Po prostu nie ma się siły na gierki i kamuflaże. Nawet przed sobą. Jeśli jest źle - to się płacze, jeśli radośnie, to się śmieje i śpiewa.

- Może dlatego na ogół podczas pielgrzymki okazuje się, że człowiek nie jest człowiekowi wilkiem - zastanawia się Kinga. - A ludzie, którzy wydają się na pierwszy rzut oka surowi, niedostępni, okazują się miłymi ciepłymi.

***

Ola sprawia wrażenie osoby zorganizowanej i silnej, a w dodatku gotowej by pomagać, jeśli taka pomoc jest potrzebna. I mocno wierzy w Boga. Ale gdy znajomy zapytał ją wprost: po co chodzisz na pielgrzymki, skoro jesteś taka święta? - była zdziwiona.

- Nie jestem święta - mówi. -Żaden człowiek nie jest. Ale dzięki pielgrzymkom staram się do tej świętości przybliżać. Jest mi łatwiej w drodze, bo zostawiam w domu telewizor, ograniczam rozmowy telefoniczne, izoluję się od zgiełku świata, w którym żyję na co dzień. Daję sobie czas, by przemyśleć miniony rok mojego życia. Skorygować system wartości. Już po kilku dniach wędrówka przypomina mi, że trzeba cenić małe rzeczy. Po powrocie do domu uszczęśliwia mnie ciepły prysznic, wygodny fotel, aromatyczna kawa, którą mogę wypić w dowolnej chwili. Z radością wyciągam się we własnym czystym łóżku. Spartańskie warunki w drodze do Częstochowy uświadamiają mi, że mam się z czego cieszyć.

***

Po paru pielgrzymkowych latach Ola zauważyła, że energetyczne maszerowanie w gronie znajomych, głośna modlitwa i śpiew już jej nie wystarczają: - Dojrzałam i przestałam pasować do tej radosnej młodzieży. Bardziej niż zgiełku potrzebowałam ciszy i rozmowy. Zdecydowałam, że dołączę do grupy, w której dominuje koncentracja i wsłuchiwanie się w siebie. Dziś wie, że to był krok w dobrą stronę. - Doceniłam ciszę. Zrozumiałam, że Pan Bóg właśnie wtedy mówi do nas najwyraźniej. Nawet jeśli nie uświadamiamy sobie, że ta czy inna myśl jest podrzucana nam przez niego.

Kinga była na swoich sześciu pielgrzymkach dzięki siostrze. - Sama bym się chyba nie odważyła. Jestem słabsza psychicznie. Dlatego łzy były nieodłącznymi towarzyszkami mojego wędrowania. Pewnie też dlatego, że każda pielgrzymka jest niewiadomą. - Nie wiemy, co będzie nam dane przeżyć, kogo spotkamy na swojej drodze, kto ofiaruje nam nocleg. Pewnego razu była to kobieta, która mieszkała z dwójką dzieci w skromnym, nieotynkowanym domu. Zrobiło się ciemno, a my byłyśmy potwornie zmęczone, zmarznięte i przemoczone. Gdy stanęłyśmy w drzwiach, ta pani zapytała, czego najbardziej nam potrzeba - ciepłej wody odparłyśmy chórem. Sądziłyśmy, że zaprowadzi nas pod prysznic. Nawet nam do głowy nie przyszło, że tam nie ma bieżącej ciepłej wody. A gospodyni, choć było późno, postawiła na piecu wielki gar i zagrzała nam tę wodę na kąpiel. Potem usmażyła rybę. Dała herbaty. Nie byłyśmy dla niej kłopotem, ale serdecznymi gośćmi i czułyśmy się u niej jak w domu. Ewa nie była bogata, ale tym, co miała, dzieliła się ze szczerego serca. Gdy ruszałyśmy w dalszą drogę - byłyśmy wzruszone. Obiecałyśmy, że pomodlimy się za nią na Jasnej Górze.

***

Dwa lata temu Ola była na swojej dziesiątej pielgrzymce. Kolejny raz poukładała sobie świat, zebrała myśli, powzięła postanowienia. Dwa tygodnie później jej brat Sławek miał wypadek. Całkowicie sparaliżowany trafił do szpitala. Energiczny młody mężczyzna tuż po trzydziestce, zawodowy tancerz usłyszał od lekarzy, że będzie leżał do końca życia. W jednej chwili stracił wszystkie marzenia. A jego plany legły w gruzach. - Czemu nas to spotkało? Przecież jesteśmy przy Panu Bogu? - pytała nie wiedzieć kogo Aleksandra. - Żaden z lekarzy nie dawał nadziei na to, że Sławek stanie na nogi. A dziś brat chodzi. Pewnie, że z pomocą kul, ale jednak. Prowadzi auto, robi postępy dzięki rehabilitacji. Nie poddał się. A ten wypadek nie tylko nie osłabił naszej wiary, ale ją wzmocnił.

Nawet Sławek, który na pielgrzymki nie chodzi, a do kwestii wiary nie podchodził aż tak gorliwie jak siostry, przyznał, że przeżył, bo zdarzył się cud. Nie uważa, że Pan Bóg odwrócił się od niego w dniu feralnego pobytu nad jeziorem. Przeciwnie. Był przy nim, uratował mu życie. - Na pielgrzymce przed wypadkiem - wspomina Ola - zapytałam koleżankę o Nowennę Pompejańską, którą odmawiała przez 54 dni. Dzięki tej modlitwie jej życie się poukładało. Kiedy zdarzył się wypadek Sławka, wiedziała już, dlaczego instrukcja z nowenną trafiła właśnie do niej. Dzięki tej modlitwie nie straciła nadziei.

- Życie nie zawsze jest kolorowe. Ale nawet wtedy nie wolno odwracać się od Boga. I od naszej Mamy - mówi Ola. - Bo w drodze na Jasną Górę nie myślę, że idę na spotkanie z Matką Boską - opowiada. - Idę do Mamy, kochającej i czułej. Czekam na spotkanie z nią, nawet jak jest mi ciężko. I wiem, że Ona czeka właśnie na mnie. Że przytuli mnie do serca i da mi siłę. W sanktuarium człowiek czuje, że jest blisko Boga. Tak blisko, że chyba bliżej już nie można. Dlatego chce doświadczać tego uczucia znowu i znowu. - Mówi się, że jeśli małżeństwo ma być dobre, trzeba się o nie starać. Nie wystarczy się zakochać. Potem trzeba tę miłość pielęgnować - opowiada Ola. - Tak samo jest z wiarą. Nie wystarczy uwierzyć. Trzeba codziennie zbliżać się do Pana Boga. I trzeba się o tę swoją wiarę starać. Bo im bardziej wierzysz, tym bardziej chcesz przy Nim być.

***

Możesz pomóc

Możesz pomóc Sławek Turski, brat naszych bohaterek, nadal walczy o odzyskanie sprawności. Codziennie przez kilka godzin ćwiczy pod okiem rehabilitantów. Można mu pomóc:

Fundacja Avalon - Bezpośrednia Pomoc Niepełnosprawnym

Numer konta: 62 1600 1286 0003 0031 8642 6001

W tytule: Turski, 4671

Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.