Jeśli nie wiesz, co zrobić z dorosłym dzieckiem, oni ci pomogą
W Polsce są tylko cztery takie domy. Jeden z nich jest we Wrocławiu. Żyją w nich osoby z niepełnosprawnością intelektualną i ich asystenci. L’Arche, czyli Arka. Tak, skojarzenia biblijne są na miejscu.
Co robią ludzie, którzy psują wszystkim humor i sprawiają, że inni czują się zagrożeni? To pytanie pewnie zadawało sobie wielu z nas, ale we Wrocławiu na ulicy Jutrosińskiej można znaleźć na nie odpowiedź.
„Robić wszystko na przekór. Być agreswnym. Nieliczyć się z całą grupą. Kłamanie, zmyślanie, kutnie. Szataż. Obgadwa-nie. Wyłączyć telewizor w środku filmu. Ignorowanie innych. Zamknoć kase i wyjechać na urlop. Nie podejmowanie kontaktów. Nie doczymywanie słowa. Lekcewnażenie. Zbywanie. Groźby. Brak pracy nad sobobą - obietnice - brak działania” - na dużej płachcie papieru wiszącej na ścianie obok windy każdy wchodzący może przeczytać swoisty spis grzechów i zalet mieszkańców domu Przystań Nadziei w Centrum Dydaktyczno-Opiekuńczym. I jakby na to nie patrzeć, swobodne podejście do ortografii nie osłabia znaczenia tego szczególnego dekalogu.
Dominika Chylińska o krótko ściętych, lekko kręconych rudych włosach do Wspólnoty L’Arche trafiła niewiele ponad rok temu. Z ogłoszenia. Arka szukała kogoś od szukania pieniędzy na projekty dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. A ona od dziesięciu lat zdobywała pieniądze dla różnych organizacji pozarządowych.
- Wspólnota zakorzeniona jest w chrześcijaństwie. Ja nie jestem wierząca, ale odnalazłam miejsce, w którym otwarcie się na drugiego człowieka nie jest pustym sloganem. To co widzę tutaj, w czym uczestniczę, jest dla mnie głęboko humanistyczne i humanitarne. Kiedy wprowadzano mnie tutaj do pracy, dostałam książeczkę wydaną w ramach jednego z projektów. Spisano w niej standardy postępowania dla asystentów i dla mieszkańców. Standardy stworzone przy ich współudziale. Wtedy zrozumiałam, że tutaj osoby z niepełno-sprawnością intelektualną są podmiotem, a nie przedmiotem.
Na drzwiach wzdłuż korytarza poprzyczepiane są zdjęcia i kartki z imionami. Paweł. Artur. Ania. Karolina. Artur ma 48 lat i pochodzi z Wałbrzycha. W domu Wspólnoty jest od 4 lat, a mieszkanie chronione dostał dzięki skierowaniu z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Za drzwiami jego mieszkanka jest pokój, jasna kuchnia i łazienka.
Artur prowadzi do swojego królestwa, mówiąc, że pracuje w hurtowni. Rozlewa płyny. Takie do szpitali. I rozlał ich już ponad 124 tysiące litrów. - Pracuję od 8 do 11 - tłumaczy, dumny z komputera, który stoi na stoliku przy tapczanie (komputer jest z dotacji), i ze sprzętu AGD, który kupił za własne pieniądze. - Kabinę w łazience będę wymieniał. I pranie muszę zrobić - mówi, jakby przepraszał, że na drzwiach tej kabiny wiszą spodnie. Pewnie te do wyprania.
Kiedy czekam, aż kolega fotoreporter zrobi Arturowi zdjęcia, z mieszkania na końcu korytarza wychodzi Karolina Borowiec. Ma 34 lata. W tygodniu pracuje w wegańskiej restauracji w sercu miasta - w Ahimsie przy ul. św. Antoniego. Tę pracę znalazł jej trener. - Przygotowuję półprodukty. Pierwszego dnia, jak zaczęłam pracę, to robiłam falafele. Tutaj nikt nie wie co to jest - wysoka brunetka mówi pewnie, szybko i zdecydowanie. We Wspólnocie jest od czterech lat. Idzie już piąty rok i bardzo jest z tego mieszkania na drugim piętrze zadowolona, bo sąsiedzi są fajni i wszyscy się lubią.
- Nie zawsze było tak fajnie. Ale osób, z którymi było trochę problemów, już tutaj nie ma. Wyprowadziły się gdzie indziej - po chwili Karolina zaprasza do siebie. Z dumą chwali się obrazem, jaki zrobili jej kuzyni z Niemiec. Ze zdjęć, które zrobili, kiedy u nich była. Obraz wisi nad łóżkiem Karoliny, która na razie w dwupokojowym mieszkaniu jest sama. Kiedy zaglądamy do kuchni, w oczy rzucają się kartki A4 wiszące na ścianie: „Jak masz w mieszkaniu, tak masz w głowie”, „Moja kuchnia, moja głowa”, „Nie będę robiła całego dzbana kawy stara kawa jest niezdrowa”.
Karolina ze śmiechem przyznaje, że te kartki nie są przypadkowe i rzeczywiście mają jej przypominać o takich drobiazgach jak sprzątanie. Ale na razie to zastanawia się co, ugotować dla wszystkich, bo w Wielką Środę przypada jej dyżur.
- Gotujemy wspólnie. I myślałam, że zrobię zupę, ale dzisiaj była. Więc muszę coś innego wymyśleć - przyznaje z westchnieniem, ale widać, że nie gotowanie jej w głowie. I nic dziwnego, bo za chwilę zaczną się zajęcia z emisji głosu. Poprowadzi je Piotr Bublewicz, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej.
W pokoju, który jest wspólnym salonem dla wszystkich mieszkańców mieszkań chronionych powoli rośnie grupa. Młody mężczyzna wita się z każdym. A to poda rękę, a to przybije piątkę. Porozmawiamy dzień po zajęciach, kiedy będzie w swoim domu gotował makaron do zupy pomidorowej.
- To nie jest moje pierwsze doświadczenie pracy z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie. Grałem w Teatrze Arka, kilka razy uczestniczyłem w warsztatach i byłem dwa razy w Krakowie na Albertianie, festiwalu, na którym mogłem zobaczyć przedstawienia teatrów podobnych do Arki, z całej Polski. Ale teraz jest inaczej. Jestem gościem w czyimś domu. Wchodzę w konkretną społeczność. I to wejście nauczyło mnie z jednej strony indywidualnego podejścia do każdego z uczestników zajęć, ale z drugiej bardzo mocno pokazało mi, jak wiele mam i jak niewiele potrzeba, by móc cieszyć się życiem, głęboko i prawdziwie.
Piotr Bublewicz do Wspólnoty trafił, bo Jacek Olechowski zadzwonił do jednej z wykładowczyń wrocławskiej Szkoły Teatralnej szukając kogoś, kto poprowadziłby w domu przy Jutrosińskiej zajęcia. Jacek jest jednym z asystentów, który pracuje na piętrze z mieszkaniami chronionymi. Teolog, matematyk, trafił do Wspólnoty L’Arche z seminarium duchownego.
- Potrzebowałem czasu na rozeznanie. Chciałem znaleźć się we wspólnocie życia, w miejscu, gdzie ludzie razem żyją, pracują, poznają się, wspierają. Wierzę, że to Bóg kieruje naszym losem i że to on stawia na naszej drodze ludzi, czy zdarzenia, które wpływają na nasze życie - tłumaczy sympatyczny 30-latek w żółtej, sportowej bluzie z kapturem.
Kiedy Jacek Olechowski mówi o swoich motywacjach i wyborach, uważne spojrzenie co jakiś czas omija słuchacza i kieruje się w stronę kolejnych osób wchodzących na zajęcia do pokoju, w którym czeka na nie Piotr Bublewicz. Bo może się okazać, że od rozmowy o tym, że trzeba pomagać sobie nawzajem i się wspierać, ważniejsza będzie realna pomoc. Jak wtedy, gdy ktoś zaaferowany poleceniem nie zauważy, że zrzucił z hukiem z półki biblioteczki książki.
Agnieszka Karolak, dyrektorka wrocławskiej wspólnoty L’Arche, jednego z czterech oddziałów Fundacji L’Arche w Polsce, oparta o ścianę w korytarzu mówi: - U nas w domu osoby z niepełnosprawnością mieszkają samodzielnie, my je wspieramy, kiedy trzeba pomóc na przykład w kontakcie z bankiem czy urzędem. Teoretycznie ci, którzy mieszkają w mie-szkaniach chronionych mogliby żyć „na mieście”, ale ludzie z niepełnosprawnościami intelektualnymi bardzo często są narażeni na nieufność i izolację społeczną. Te mieszkania, jakie udało nam się zbudować, mają nie tylko wspomagać naszych podopiecznych w samodzielności, ale też w tworzeniu wspólnoty sąsiedzkiej, dzięki której nabierają umiejętności kontaktu z sąsiadami, proszenia o pomoc i dbania o części wspólne. Być może niektórzy z nich wyprowadzą się do mieszkań socjalnych, ale będą już umieli sobie lepiej radzić w przestrzeni, w której nie będą mieli takiego wsparcia jak tutaj.
Agnieszka Karolak, matematyk z wykształcenia, po studiach chciała coś zrobić ze swoim życiem. I wyjechała do Wielkiej Brytanii. Miał być rok. Została trzy lata. Mieszkała i pracowała we wspólnocie, w której razem, jak w rodzinie, żyją ze sobą obcy ludzie. W pełni sprawni i sprawni nie do końca. Z tej Anglii pojechała do Belgii. Też na trzy lata.
- Wspólnota zmieniła moje życie zupełnie. We Wspólnocie poznałam swojego męża. Dzięki niej przewartościowałam wiele spraw i zrozumiałam, co jest naprawdę dla mnie ważne. I sądzę, że nie tylko dla mnie. Bo Wspólnota pokazuje, że tak naprawdę jesteśmy szczęśliwi dzięki relacjom z innymi ludźmi. A osoby niepełnosprawne intelektualnie mogą nam bardzo wiele dać. I to od nas zależy, czy to weźmiemy - tłumaczy Agnieszka Karolak i po chwili wylicza: - Dostaniemy lojalność, stałość, wierność. I szczerość. Czasem może nam się wydawać, że słyszymy jaką opinię, jak to mówi młodzież, z kosmosu, ale kiedy się zastanowimy nad tym, co usłyszeliśmy, to tak jakby przyszło objawienie - nagle stajemy przed głęboką myślą pełnej fundamentalnej prawdy.
Krzyki, śmiechy, gwizdy i pohukiwania, czyli zajęcia z emisji głosu zostawiamy za sobą. Schodzimy piętro niżej. Tutaj wokół dużej ławy siedzi kilkanaście osób. W powietrzu czuć zapach pomarańczy i kawy. Uśmiech-nięta dziewczyna z gładko spiętymi włosami wyciąga rekę na powitanie. Krzywi się, kiedy usiłuję podać swoją dłoń.
- Trzeba przybić piątkę - uśmiecha się kobieta siedząca obok niej. Więc przybijam piątkę z 27-letnią Aliną, by po chwili porozmawiać z jej mamą Marią Paprocką.
- Córka jest we Wspólnocie od 4 lat. I bardzo się z tego obie cieszymy. Nie mogłam już jej sama zapewnić takiej opieki jak wcześniej. Zachorowałam na reumatoidalne zapalenie stawów. Z mężem nam się nie ułożyło. Rozstaliśmy się, więc w codziennej opiece nad córką, musiałam do choroby radzić sobie sama - tłumaczy pani Maria, dodając, że ma jeszcze dwóch synów i wszyscy odwiedzają Alinę. - Bardzo chciałam, żeby znaleźć dla córki miejsce, w którym będzie miała dom. Miejsce, w którym będą dobrzy, uważni ludzie, w którym będzie miała przyjaciół.
Alina, tak jak 60-letni Henryk Małkowski, wymagają stałej opieki. Tutaj asystent jest potrzebny cały czas. W dzień ot-warty jest nim Jakub Dykman, który Jacek Olechowski chciał być księdzem, ale zrozumiał, że jego powołaniem jest małżeństwo i rodzina.
- Ale najpierw Wspólnota. Jestem tu, bo tutaj mogę zobaczyć Boga. W Heniu, Alinie, w ich rodzicach - tłumaczy sympatyczny 25-latek.
Pan Wiesław Małkowski ma 84 lata. U syna jest co tydzień, wystarczy, że wsiądzie w autobus i podjedzie kilka przystanków.
- Jakbym mógł nie przyjechać. Henio to moje największe szczęście, słońce moje jedyne. Kiedy zaczęto budować pierwszy dom wspólnoty, Tęczę, zapisałem syna i powiedziałem, że będę czekać na miejsce dla niego. I wyczekałem, bo nie pozwoliłbym, żeby Henio trafił gdzieś, gdzie będzie mu źle, gdzie byłby samotny. Żony już ze mną nie ma. Zmarła. Mnie też zabraknie, choć energii mi nie brakuje. Ale wiem, że Henia mogę spokojnie zostawić - tłumaczy energiczny 84-latek uśmiechając się całym sobą, jakby chciał rozmówcę zarazić serdecznością.
Wspólnota to dzieło Jeana Vanier’a, doktora filozofii, pisarza i założyciela dwóch organizacji - L’Arche oraz Wiary i Światła. W ich centrum są osoby z niepełnosprawnością intelektualną. W liczbach to 152 wspólnoty L’Arche w 37 państwach oraz 1600 Wiary i Światła w 80.
W Polsce L’Arche ma cztery Wspólnoty - w Śledziejowicach, Warszawie, Poznaniu i we Wrocławiu. Ta wrocławska ma dwa domy. W starszym o nazwie „Tęcza”, który powstał w 2003 roku i wygląda jak zwykła willa z dużym tarasem, wita nas Emilka Peciakowska, 23-latka, której brat pracuje w IBM i która nawet sekundy nie jest w stanie ustać w miejscu. Kiedy nie zamykają jej się usta, szczupłe palce drobnych dłoni skubią obrus na stole, łapią za rękaw, dotykają włosów, strzepują niewidoczny pyłek ze swetra. O takich ludziach, kiedy są dziećmi, mówi się, że to żywe srebro. Dorosłemu takim srebrem być trudno...
Odwrotnością Emilii jest Kasia Mierzwiak, uśmiechnięta brunetka o starannie ułożonych włosach, spod których widać kolczyki. Małomówna i cicha zaskoczyła wszystkich talentem - w kaplicy, która jest tuż przy drzwiach wejściowych do domu Tęcza, jest jej pieta z gliny. A jej obrazy można zobaczyć w pobliskim Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym, gdzie nawet zrobiono aukcję dzieł wykonanych przez mieszkańców Wspólnoty na warsztatach - zebrane pieniądze wsparły konto L’Arche.
Jest jeszcze Wiola Pawłowska, która denerwuje się, że jakiś nieznajomy człowiek dzwonił do niej na telefon.
I Artur Ślusarczyk, chłopak na wózku, który na widok aparatu fotograficznego odwraca głowę. Aż nie podejdzie do niego Emilia - wtedy zacznie się śmiać, a Dominika Chylińska zdradzi, że jest uparty, potrafi się świetnie bawić, a czasem zamienia się w pirata drogowego, kiedy szaleje na wózku w pobliskim parku, który jest tuż za oknami domu.
Kiedy Ania Szweblik, asystentka ze Wspólnoty, zacznie głaskać Emilię po głowie, żywe srebro na chwilę się uspokoi.
- Po moim nawróceniu, szukałam miejsca, w którym w pełni i prawdziwie będę mogła przeżyć to, co jest dla mnie ważne. Nie tylko o tym mówiąc, ale przede wszystkim działając. Tutaj jesteśmy prawdziwą rodziną, w której każdy jest człowiekiem, podmiotem. I to jest wielka wartość, myślę, że nie tylko dla mnie, ale także dla każdego, kto w ogóle zastanawia się nad sensem swojego istnienia. To miejsce zmienia hierarchię ważności i uczy. A to chyba chodzi w życiu - mówi Ania z uśmiechem, którego nie sposób odwzajemnić.
Przekaż 1 proc.
Jeśli ktoś chciałby wesprzeć wrocławską Wspólnotę L’Arche przekazując 1% wystarczy w zeznaniu podatkowym wpisać numer KRS: 0000054452 - z dopiskiem Wrocław