Jerzy Stuhr: to są rozmowy bez titititi i bez dziubdziania

Czytaj dalej
Fot. Adam Wojnar
Katarzyna Kojzar

Jerzy Stuhr: to są rozmowy bez titititi i bez dziubdziania

Katarzyna Kojzar

Znany aktor spotyka się z małymi pacjentami w ośrodku Unicorn. Czyta bajki, rozmawia. Nam opowiada, jak nauczył się przywracać dzieciom nadzieję i odrywać je od myśli o chorobie.

Rozmawiałam z rodzicami, którzy przyjechali z dziećmido Unicornu. Mówili, że to siedem dni w zupełnie innym świecie.

Siłą jest różnorodność pomocy, którą niesie taki turnus. Ten tydzień, który spędzają w Krakowie, mam wrażenie, przydaje się bardziej rodzicom niż dzieciom. To oni czerpią z doradztwa psychoonkologicznego, dietetycznego, fizjoterapeutycznego. Na przykład jedzenie. Lekarz o diecie ci nic nie powie, coś w szpitalu może o tym wspomni, ale koniec końców i tak każdy pacjent dostaje parówkę na śniadanie. Gdzie tam dieta. A tutaj rodzice się dowiadują, jak swojemu dziecku ułatwić chorowanie - także przez to, co te maluchy jedzą.

Skąd Pan wie jak rozmawiać z chorymi dziećmi?

Ja to sobie wypracowałem, jestem samoukiem psychoterapeutycznym. Ale wiem, jak niezwykle ważne jest podanie pacjentowi zastrzyku energii - szczególnie dziecku , które ma większą wyobraźnię niż dorosły. Utrata energii jest najbardziej bolesną stroną tej choroby. Traci się wted motywację, ochotę do walki. U dorosłego przekazanie dobrej energii jest bardzo trudne, bo ma w sobie wiele dodatkowych obciążeń. Dzieci są od tego wolne. Zawsze w tych naszych spotkaniach próbuję dać im nadzieję, wyłuskać ich z choroby, sprawić, żeby się śmiały. Ostatnio zadaję im zagadki. Na spotkaniu w Unicornie stało się tak, że chciałem już skończyć część z zagadkami i przeczytać im bajkę. A na to te dzieciaki zaczęły krzyczeć, że się nie zgadzają, bo teraz one będą zadawać zagadki! Pomyślałem sobie: acha, wzbudziłem w nich inicjatywę. Nagle im się coś chce, nagle się wyróżniają, są z siebie dumni, bo coś tam zgadli. I tak działam, nikt mi nie pomaga, sam sobie to wymyśliłem. Przypadkiem. Tak, jak wtedy, kiedy piętnastoletniej dziewczynie w szpitalu powiedziałem: wyzdrowiejesz. I wyzdrowiała. Nie wiem, dlaczego to powiedziałem.

Czyli dla tych dzieci „mówienie Osłem ze Shreka” nie jest po prostu zabawą.

To jest znacznie więcej. Widzę, jak ich buzie się po tych naszych spotkaniach zmieniają. Ale wie pani, Shrek Shrekiem. Na ostatnim spotkaniu, dzieci, aż mi było miło, przyniosły audiobooki z baśniami Andersena, barci Grimm, z Mikołajkiem do podpisania. Oni to znają na pamięć, a ich rodzice mówią, że dzięki mnie podróż Warszawa-Kraków przebiegła spokojnie, bo dziecko mojego nagrania „Mikołajka” słuchało całą drogę. Poza tym, ja wiem, że takie spotkanie się pamięta. Że ktoś ze świata innego przyszedł do mnie.

Czytaj więcej:

  • dzieci, które lubią, gdy mówi się do nich jak do dorosłych, 
  • "Czasem tę grę przegrywam, nie wiem, co zrobić. Widzę piętnastoletnią dziewczynę z rakiem, w ciąży, i nie umiem jej pomóc." 
  • śmiech dziecka, który jest ważniejszy od bólu. 
Pozostało jeszcze 63% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Katarzyna Kojzar

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.