Jerzy Bralczyk: Mieszkałem przez lata w Krakowie, do tej pory za nim tęsknię

Czytaj dalej
Fot. Bartek Syta
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Jerzy Bralczyk: Mieszkałem przez lata w Krakowie, do tej pory za nim tęsknię

Jolanta Tęcza-Ćwierz

W języku przejawia się nasz dobry smak i nie trzeba tu zbyt dużej ingerencji. Najgorzej, kiedy próbujemy ingerować i tworzymy nowe zasady, ograniczenia, mody. Jeśli ludzie mają własne określenia, to dobrze. Sam mówię „wyłączać”, ale jeśli słyszę słowo „wyłanczać”, to nie dyskredytuję od razu swojego rozmówcy - opowiada nam profesor Jerzy Bralczyk, wybitny językoznawca.

Barometr Bartusia - krakowska gastronomia walczy z pandemią i niemądrym prawem

Prof. Jerzy Bralczyk, znany i lubiany językoznawca, opowiedział nam o swoich ulubionych słowach oraz o tych, które nieco go drażnią. Wytłumaczył też, jaka jest różnica między pretekstem a powodem...

Pretekstem do naszej rozmowy jest najnowsza książka pana profesora pt. „Do domu!!!”...
Wolałbym, aby była powodem, a nie pretekstem. Powód jest wtedy, kiedy ważny jest sam problem, ten powód właśnie. Pretekst jest tylko środkiem do celu i to nie zawsze jawnym. Pretekst jest wtedy, gdy chcemy coś od kogoś osiągnąć, coś zrobić. Wtedy inaczej się tłumaczymy. Na przykład pod pretekstem ładnej pogody można coś zrobić, chociaż ona wcale na to nie wpływa. Z pewnością znajdzie pani wiele podobnych przykładów pretekstów, czyli powodów nie do końca oczywistych, prawdziwych i rzetelnych. Słowem, pretekst to taki trochę gorszy powód.

Jak się mają słowa, którymi pan profesor zajmuje się w książce? Czy wciąż są używane, a może zostały już - z językoznawczej perspektywy - wyautowane?
Słowa nigdy nie giną z języka, chociaż czasami giną z naszego mówienia. One w języku zawsze zostaną, możemy po nie sięgnąć, kiedy będziemy chcieli, ale ponieważ zmienia się rzeczywistość i nasze o niej myślenie, to z czasem niektóre słowa wymierają - jeśli chodzi o mowę, ale nie jeśli chodzi o język. Pozostaną w słownikach. Mamy różne przestrzenie, w których mieszkamy. Niektórym się wydaje, że jest coraz wspanialej, inni żałują tego, co było. Dziś małokiedy używa się słów: alkierz, alkowa czy etażerka. Czasami słowa przez pewien czas są używane rzadziej, a potem wracają, jak antresola.

Kilka z przybliżonych przez pana profesora w książce słów zmieniło znaczenie. Na przykład dziś mówiąc „izba”, mamy raczej skojarzenia polityczne, a nie przytulno-domowe.
To prawda. Jest też izba handlowa, lekarska, skarbowa. Gdybyśmy jednak zastosowali zdrobnienie: izdebka, to już wiadomo by było, że chodzi o pomieszczenie. Częściej zajmuję się tymi znaczeniami, które kiedyś wiązały się z mieszkaniem. Izba to pojęcie ekonomiczne, polityczne i prawne. Może dlatego, że znaczenia abstrakcyjne powstawały pod wpływem konkretnych. Najpierw była jakaś metafora, a od konkretu przechodziliśmy… O właśnie: przechodziliśmy! Dlaczego używamy słowa „przechodzić”? Nikt nawet na to nie zwraca uwagi, a to też jest metafora. I tak przechodziliśmy do innych spraw, bo przecież nie „chodziliśmy”. W tym wypadku także konkretna izba zmieniła się w cokolwiek abstrakcyjne stowarzyszenie czy instytucję. Tak samo wyrazistym przykładem jest komórka, która kiedyś była częścią mieszkania czy domu i służyła do przechowywania różnych rzeczy. A dziś komórka to urządzenie, za pośrednictwem którego z panią rozmawiam.

I o dziwo jej pierwotna funkcja - czyli umożliwienie rozmowy - została zepchnięta na dalszy plan. Smartofon służy dziś do różnych rzeczy…
Dla mnie nadal przede wszystkim do rozmowy, ale smartfony rzeczywiście mają mnóstwo funkcji. W książce nie umieściłem, sam nie wiem dlaczego, komputera. Brakuje mi go tutaj, ale to może dlatego, że kiedyś w ogóle go nie było, a ja, pisząc tę książkę, patrzyłem trochę za siebie. I kiedy pisałem o parkiecie, to też nie myślałem o giełdzie, ale raczej o określeniu posadzki.

Zmieniło się też znaczenie słowa „pulpit”, które kojarzy się z komputerem.
Znaczenia słów się zmieniają, co może u niektórych wywoływać żal. Może się jednak okazać, że to jest pożyteczne, ponieważ porównujemy to, co dzisiaj do tego, co było kiedyś. Przypominam sobie z młodości, że na samochód mówiło się „wóz”. I ten kto mówił, że ktoś zajechał eleganckim wozem, nie miał na myśli czterokołowego pojazdu zaprzęgowego.

W książce przybliżył pan 122 słowa, które kojarzą się z domem: od abażuru, przez dywan, fotel i kredens, po prysznic i żyrandol. Jak powstawała ta lista?
To trzecia część trylogii. Pierwsza nosiła tytuł „Jeść!!!” i zawierała w większości nazwy apetycznie brzmiących potraw, pozostałe określenia służą jedzeniu lub się z nim kojarzą. Druga książka to „W drogę!!!”, w której przedmiotem rozważań były słowa związane z podróżowaniem, drogą, wędrowaniem. I przyszedł czas na „Do domu!!!”.

Jest pan domatorem?
Trudno powiedzieć. Kiedyś zresztą słowo domator znaczyło coś mniej dobrego. To był człowiek leniwy, prowincjusz, który nigdzie nosa nie wystawiał. A dzisiaj domator to ktoś, kto z wyboru woli w domu różne dobre rzeczy robić. W tej chwili jestem domatorem z konieczności wywołanej przez pandemię. Lubię dom. Ciekawi mnie również świat, zwłaszcza w aspekcie tego, co widzę dookoła. Skąd się wzięła nazwa? Co nam daje? Jakie ma inne zastosowania? Ciekaw jestem, skąd się biorą słowa. Bardzo często są to oczywistości, ale czasami słowa potoczne są źródłem różnego rodzaju skojarzeń, porównań i przenośni.

Które słowo najbardziej kojarzy się panu z domem?
Oczywiście „dom”. To słowo najbardziej domowe i udomowione. Pełne nie tylko najrozmaitszych możliwości, metafor, ale też wywołujące bardzo dobre skojarzenia. Domownicy i domatorzy, ci którzy do domu wracają, i w domu pozostają, ludzie, którzy są nam bliscy. Dom daje poczucie bezpieczeństwa, a przynajmniej powinien.

Moim skojarzeniem jest słowo: „domowe”, robione w domu - smaczniejsze i zdrowsze.
Możemy też mówić o domowych zwyczajach, tradycjach, czyli o rzeczach trochę bardziej abstrakcyjnych. Albo o domowych sprzętach, zwierzętach, meblach. Wiele rzeczy jest domowych. Słowo „dom” może być odniesione do czegoś większego, jak wtedy, gdy Czesław Miłosz pisze o Niemnie: „domowa rzeko”.

Jakie są pana ulubione słowa?
Na którekolwiek spojrzę, wydaje mi się w pewien sposób przyjemne, zwłaszcza jeśli chodzi o te książki. Kiedy pisałem o nazwach potraw, bardzo często miałem na coś ochotę. Kiedy pisałem o drodze, to też raczej mi się kojarzyło dobrze, może z wyjątkiem paru słów, które wywołują smutne skojarzenia. Tutaj jest podobnie. Meble i pomieszczenia, których używamy, mają dla nas bliskie nazwy. Mogą być czasem wątpliwości co do przyzwoitości niektórych słów, a przecież kilka ich jest: ubikacja, ustęp, toaleta, łazienka, nocnik, sedes. To jednak potrzebne rzeczy i miejsca. Zdarza się, że myślimy o nich intensywnie, zwłaszcza kiedy potrzebujemy skorzystać. Inne są może nieco bardziej ponure, jak piwnica czy suterena. To nie są słowa, które wywołują uśmiech, w przeciwieństwie do piwniczki, zwłaszcza dobrze zaopatrzonej. Jeżeli natomiast patrzymy na słowo rynna, to myślimy sobie, że to może być bardzo mokre. Są też słowa nadużywane, modne, co może trochę razić. Jak„salon”. Skądinąd bardzo przyjemne, łączące się w przenośnym znaczeniu z elegancją. Ale gdy widzę napis: „salon paznokcia”, to już można się trochę zdenerwować. Patrzę na słowo „stołek”. Jest to coś bardzo miłego, ale w gruncie rzeczy może to być ten stołek, na którym siedzi dygnitarz i nie chce go zmienić. Albo nawet siedzi na dwóch stołkach, a wtedy jest już bardzo niesympatycznie.

Mnie się podoba „buduar”.
Myślę, że każdej eleganckiej pani powinno się to słowo dobrze kojarzyć, choć dziś może brzmieć trochę staroświecko. Kiedyś był alkierz. I bardzo mi się podoba cytat, którego użyłem w książce, choć jest nieco dwuznaczny. Pochodzi z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego: „Żona stroi się w alkierzu, chce się wydać urodziwa” - tak mówi gospodarz o swojej żonie do Wernyhory. Cóż, jeżeli ta żona chce się „wydać” urodziwa, to znaczy, że ta cecha niekoniecznie jej przysługuje.

Czy język należałoby bardziej ujednolicać, czy pielęgnować to, co nas różni?
Językowi trzeba dać spokój, niech on sobie sam robi, co chce. Najgorzej, kiedy próbujemy ingerować i tworzymy zasady, ograniczenia, mody. W języku przejawia się nasz dobry smak i nie trzeba tu za dużej ingerencji. Być może czasami, kiedy media są nadmiernie rozpasane i zbyt często używają jakiegoś określenia, to dobrze by było trochę powściągnąć to hasanie po języku, ale jestem przeciwko normowaniu. Jeśli ludzie mają własne określenia związane z regionem to dobrze, ponieważ one łączą ich z mniejszymi ojczyznami. Lubię, kiedy coś zostaje zachowane. Mieszkałem przez lata w Krakowie, do tej pory za nim tęsknię i chciałbym móc bywać częściej. Czasem mi się zdarza wyjeżdżanie bez specjalnego powodu, ale pod pretekstem - by znowu użyć tego rozróżnienia. Krakowskie sformułowania: oglądnąć, pomadki, czy na pole - są mi bliskie.

Pan jest bardziej liberalny niż konserwatywny, jeśli chodzi o język?
Myślę, że nie tylko jeśli chodzi o język, ale ponieważ moja aktywność jest związana z językiem, to tam mój liberalizm jest szczególnie widoczny. Jestem liberalny, jestem tolerancyjny, ale czasem ta przyjemna cecha tolerancyjności czy tolerancji bierze się z nieprzyjemnych cech: z wygodnictwa, lenistwa i tchórzostwa. Na wszelki wypadek myślę: dopuśćmy do użycia wiele wariantów, może wtedy lepiej siebie wyrazimy. Sam również chciałbym być akceptowany w moim sposobie mówienia.

Czy dopuściłby pan słowo „wyłanczać”?
Może nie tyle bym dopuścił, bo trudno mi dopuszczać czy wyrzucać cokolwiek, ale nie oburzałbym się na nie, między innymi dlatego, że jest ono realizacją oboczności w języku. Tak jak mamy „wykończyć” i „wykańczać”. Nikogo to nie razi i nie mówi „wykończać”. W mowie „wyłączać” i „wyłanczać” są dosyć podobne. Powtarzam: w mowie. Z zapisem byłby problem, bo jednak zbitkę „an” z trudnością bym tolerował. Ale jeżeli ktoś tak powie? Tak samo gdy powie: „wziąść”, jak pisali Mickiewicz i Sienkiewicz, to też nie oburzam się za bardzo. Owszem, mówię: „wziąć”, „wyłączać”, ale jeżeli spotkam się z takim słowem, to nie dyskwalifikuję rozmówcy.

Czy jest coś, co pana razi w języku polskim?
Ciągle nie mogę się przyzwyczaić do „mi” zamiast „mnie”. Jeżeli słyszę: „mi się wydaje”, jest to dla mnie nacechowane. Jeżeli jestem z kimś bliżej, daję mu do zrozumienia, że wolałbym w tym miejscu „mnie”. Razi mnie również „półtorej miesiąca”, ponieważ lubię obie formy rodzajowe: „półtora miesiąca” i „półtorej” godziny”. To rozróżnienie wydaje mi się sympatyczne, trafne i potrzebne.

Interesuje pana to, co człowiek robi z językiem, ale również to, co język robi z człowiekiem i społeczeństwem?
To nade wszystko mnie interesuje. I niestety, tutaj można znaleźć wiele powodów do zmartwień.

Na przykład?
Kiedy nasze myślenie zaczynają kształtować stereotypy. Kiedy słowa początkowo niewinne stają się słowami, które niosą ze sobą agresję. Przez lata uważałem, że słowo „murzyn” jest do ocalenia. W tej chwili przestaję tak uważać. To słowo jest tak niedobrze przyjmowane przez wielu, i tak fatalnie używane po to, żeby dokuczyć i zrobić coś złego, że moje przywiązanie do niego już prawie znikło.

Manipulacja językiem pana martwi?
Mam na ten temat poglądy dość wyraźne, ale trudne do wyrażenia w krótkich słowach. Możliwe są dwa stanowiska: pierwsze z perspektywy etycznej odrzuca wszystko to, co służy do manipulowania ludźmi w języku. Drugie stanowisko - manipulujemy zawsze. Każda wypowiedź zawiera element manipulacji. Uśmiech, który towarzyszy rozmowie, kiedy wcale nie kochamy rozmówcy, już jest pewnego rodzaju obłudną grą, czyli manipulacją. Namawianie kogoś do czegoś bez pokazywania przesłanek do tego namawiania - już jest manipulacją. Matka, która mówi do dziecka „zjemy zupkę”, manipuluje, bo przecież nie zjemy, tylko zjesz albo zjedz. Nawet „zjesz zupkę” jest manipulacją, bo tu jest użyty tryb orzekający zamiast rozkazującego.

Czasem wystarczy jedno słowo. Jak język wpływa na emocje?
Trudno mówić o języku, raczej myślimy o mówieniu. Język i mówienie to coś innego. W języku są wyrazy, a w mówieniu - słowa. Mówienie wpływa na ludzi, a zwłaszcza to, co jest trudne do opisania, czyli intonacja. Również tembr głosu, donośność, tempo mówienia. Nie zwracamy na to specjalnie uwagi, ale przecież możemy sobie wyobrazić zdanie identyczne pod względem językowym, ale wypowiedziane z inną intonacją, w zupełnie innym celu. Te wszystkie czynniki wpływają na nasze emocje w znaczniejszym stopniu niż sobie zdajemy sprawę.

Wyrazy również mogą wyzwalać emocje, na przykład w komunikacji internetowej.
Oczywiście. Nie zawsze intencja jest zgodna z odbiorem. Najczęściej jest tak, i w to chciałbym wierzyć, że ludzie sobie dobrze życzą. Nie mówią niczego przeciwko sobie wprost, a w internecie mamy dużo hejtu, który bierze się po części także stąd, że odbiorca jest mniej znany, a nadawca anonimowy. Dlatego tyle tam obrzydlistwa intencjonalnego po to, żeby komuś dokuczyć, żeby kogoś poniżyć. Internet jest wspaniałym wynalazkiem i błogosławieństwem ludzkości, ale każde błogosławieństwo ma swoją ciemną stronę. To że internet przyczynia się do różnych niedobrych rzeczy, mam mu za złe. Niektórzy tęsknią do sytuacji, w której nie tylko nie było internetu, ale i telefonu, a nawet pisma. Wtedy ludzie tylko rozmawiali ze sobą.

I też musieli uważać na to, co mówią, czyli na słowa właśnie.
Powinni. Bo słowo „musieli” - ma bardzo wiele znaczeń. Im bardziej musieli, tym bardziej nie chcieli.

Niektórzy mówią, że nasz język jest zbyt zaśmiecony przez obcojęzyczne słowa, inni - że polszczyzna się bogaci, ponieważ do słownika wchodzą nowe wyrazy.
I jedni, i drudzy mają trochę racji. Bardzo niechętnie przyjmuję nowe słowa, pożyczone najczęściej z angielskiego, jeśli uważam je za niepotrzebne. Jednak gdybyśmy wyrzucili wszystkie słowa obcego pochodzenia, nie moglibyśmy się porozumiewać.

Czy są polskie słowa, których zaniku pan żałuje?
Wszystkich żałuję. Dlatego powtarzam, że język jest urządzeniem. I cokolwiek zostało użyte, w języku zostaje. Z mowy słowa znikają, a w języku są, bo zostały w tekstach. I ktoś je może znowu przypomnieć.

CV: JERZY BRALCZYK

Urodził się w 1947 roku w Ciechanowie. Profesor nauk humanistycznych, językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów i reklamy. Od 1999 roku wykłada SWPS w Warszawie oraz na Uniwersytecie Warszawskim (w Instytucie Dziennikarstwa). Członek Rady Języka Polskiego od początku jej istnienia (czyli od 1996 roku), współodpowiedzialny za wszystkie uchwały ortograficzne. Jest też członkiem Komitetu Językoznawstwa PAN. Autor wielu publikacji naukowych i książek popularnych o języku.

[polecane]5425500, 20489883, 16628853, 16312769, 20491351,5418462[/polecane]

Jolanta Tęcza-Ćwierz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.