Jedzie czarna wołga!
Kto sięga pamięcią lat 60. tamtego wieku, temu nie trzeba szczególnie przypominać, że wśród kursujących wtedy po kraju straszliwych plotek była i ta - najstraszniejsza ze strasznych, w której główną rolę niepodzielnie odgrywało auto produkcji radzieckiej marki Wołga, ale koniecznie w czarnym kolorze.
Czarne wołgi krążyły nieustannie po ulicach naszych polskich miast i miasteczek, porywając małe dzieci i podrostków. Sceptyczni dorośli z powątpiewaniem wzruszali ramionami, a mali obywatele żyli w stanie ciągłego zagrożenia. Sam doskonale pamiętam, jak leciałem Szosą Toruńską do domu, rycząc wniebogłosy z rozpaczy: „Czarna wołga jedzie!”.
Czarne wołgi były też autami, jakimi dostojnie i z gracją przemieszczał się cały ówczesny establishment partyjnej władzy. Nawet każdy powiatowy I sekretarz PZPR w takiej czarnej wołdze miał szczególne upodobanie.
Trzeba jednak stanowczo zaznaczyć, że między porywanymi dziećmi a I sekretarzami raczej nie było związku przyczynowo-skutkowego.
Teza, że sekretarze partii trudnili się również porywaniem dzieci mimo wszystko wydaje się być szalenie ryzykowna i mocno naciągana.
Autor: Piotr Strachanowski