Jedna piłka, a tyle emocji [komentarz]
No i stało się, Polscy piłkarze w najlepszej ósemce Europy! To wydawało się nie do pomyślenia, gdy cztery lata temu kadra Franciszka Smudy w kiepskim stylu odpadała na etapie grupowym w polskim Euro.
W dzisiejszym świecie już niewiele rzeczy nas naprawdę porusza. Sport, przez swoją prostotę, stał się symbolem tęsknoty za czasami, gdy o ważności nie decydowała liczba lajków. Nie trzeba być fanem futbolu, żeby się cieszyć zwycięstwami, nie trzeba się znać na piłce, żeby poczuć tę ogromną radość po ostatnim rzucie karnym Krychowiaka i krzyczeć po nieudanym strzale Lewandowskiego słynne szpakowskie „ojezusmaria!”.
W sobotę o godz. 15.00 kraj zamarł. Według wstępnych danych, mecz ze Szwajcarią śledziło prawie 20 milionów rodaków. Żadna inna dziedzina życia nie jest w stanie zjednoczyć podzielonego tak głęboko na co dzień społeczeństwa. Badania socjologów już dawno wykazały, że nic innego nie jest w stanie napełnić nas taką dumą, jak wielki sukces sportowców.
Ale nie we wszystkim jesteśmy zjednoczeni. 20 mln widzów to przynajmniej 15 mln selekcjonerów. Wygraliśmy fartem - orzekło wielu kibiców. Nie zgadzam się. Jak zdefiniować rolę szczęścia sporcie, zwłaszcza w futbolu, gdzie za jedną piłką ugania się 22 facetów? Czy na to szczęście nie zapracował Łukasz Fabiański kilkoma genialnymi paradami w bramce? Czy nie po to właśnie pojechał do Francji? Czy o tym szczęściu nie decydowały stalowe nerwy Polaków w konkursie rzutów karnych?
W moich facebookowych dyskusjach z kibicami pojawiło się stwierdzenie, że zwycięzców się nie osądza. Z tym też się nie zgadzam, wymagania kibiców są nieodłącznym elementem sportu. Nie mogą być jednak jednoznaczne z malkontenctwem i szukaniem dziury tam, gdzie jej nie ma.
Także wymagajmy, ale cieszmy się i bądźmy dumni. Najlepiej aż do 10 lipca.