Jadąc pod prąd autostradą A1, zderzył się z autem, powodując śmierć pasażerki i obrażenia kierowcy. 53-latek miał 3,34 promila alkoholu i przyznaje, że spowodował wypadek, ale śledczy potraktowali go jak zabójcę, więc w procesie, , który rozpoczął się w poniedziałek, 30.09.2019, grozić mu może nawet dożywocie.
- Syn przyszedł do mnie do szpitala drugiego czy trzeciego dnia i powiedział: tata miałeś wypadek i pani nie żyje. Próbowałem sobie cokolwiek z tego przypomnieć, ale nie pamiętam. Nie pamiętam nawet koloru tego auta - mówił przed sądem o sytuacji sprzed pół roku Andrzej S.
Jego wyjaśnienia poprzedziło odczytanie aktu oskarżenia przez prokuratora Tomasza Wilińskiego z Prokuratury Rejonowej w Tczewie. Według ustaleń śledztwa mężczyzna 21 lutego po godzinie 13, jadąc z prędkością co najmniej 70 km/h bez świateł mijania czy pozycyjnych, a jedynie na awaryjnych, pasem przeznaczonym do szybkiego ruchu pod prąd, zderzył się czołowo z mercedesem sprinterem, powodując śmierć pasażerki tego auta i obrażenia u kierowcy. Sytuację tę oskarżenie potraktowało jak zabójstwo i usiłowanie zabójstwa.
53-latek na ławę oskarżonych trafił w kajdankach. Jak mówił, przed wypadkiem i aresztowaniem pracował w Norwegii jako konserwator. Noc poprzedzającą tragedię spędzić miał w Płocku, pijąc z kolegami, a za kierownicę wsiąść po krótkim 1-2-godzinnym śnie, kiedy rano zaskoczony dowiedział się, że tego dnia musi lecieć z Gdańska z powrotem do Skandynawii.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień