Jarosław Wałęsa: Mam wizję Gdańska. Chcę być tutaj prezydentem
Na szczęście większość Polaków ma szacunek do mojego ojca za to, co zrobił, nawet jeśli nie wszyscy go lubią. Zresztą on jest ciężki do lubienia - mówi Jarosław Wałęsa.
Co się słyszy, kiedy się ucho w Brukseli na Polskę nastawi?
Ostatnio odbyłem interesującą, kuluarową rozmowę z kolegami z Francji i Czech. I usłyszałem, że my Polacy jesteśmy tacy fajni, ale czasami tacy głupi. Dotyczyło to tego, co się dzieje wokół mojego ojca.
A o Donaldzie Tusku co się mówi?
Nie tyle się mówi, co się nie dowierza tym wszystkim sygnałom, wysyłanym z Polski przez PiS. Kolegom z innych krajów trudno zrozumieć to, że polski rząd zamiast popierać polskiego kandydata na tak wysokie stanowisko, próbuje go politycznie „zabić”. Oczywiście można powiedzieć, że Donald Tusk na początku kadencji rozkręcał się wolno, że był mało widoczny. Ale przecież teraz zbiera bardzo dobre oceny. I zdobył sobie szacunek we wszystkich krajach Unii.
Dopuszcza Pan jednak taką możliwość, że reelekcji Donalda Tuska nie będzie?
Nie dopuszczam. Moim zdaniem, Donald Tusk popełnił jeden, karygodny błąd. Uznał, że pewnych polityków w naszym kraju da się ucywilizować. Myślę tu głównie o Jarosławie Kaczyńskim. Donald Tusk sądził, że prezes Prawa i Sprawiedliwości będzie umiał funkcjonować w ramach demokracji. Że potrafi szukać kompromisu, rozumieć racje i poglądy innych ludzi. Ale pomylił się. I teraz za to płacimy.
Ostatnio jednak notowania Platformy poszły w górę.
Nasza ciężka praca przynosi wreszcie efekty. Bo przez ostatnie miesiące zbieraliśmy tylko krytykę. A my przyjęliśmy strategię długiego marszu. I teraz pierwsze kroki są już widoczne. Oczywiście do tego doszło jeszcze na początku roku potknięcie lidera Nowoczesnej.
Grzegorz Schetyna nie popełnia błędów?
Każdy popełnia, ale trzeba unikać błędów tak oczywistych jak „operacja Madera”.
Ale Nowoczesna ma już swojego kandydata na prezydenta Gdańska, a Platforma jeszcze duma... Chociaż Pan, jak widzę, do prezydenckiej kampanii jest już przygotowany. Siedzimy w Pana biurze na tle tapety przedstawiającej Długie Pobrzeże.
Tak, jestem przygotowany. Ja się bardzo dobrze czuję w Gdańsku. To moje miasto.
Deklaruje Pan, że kocha Gdańsk i chciałby wystartować w prezydenckich wyborach. Nie wiadomo tylko, czy byłaby to miłość odwzajemniona. Czy Gdańsk Pana kocha?
(Śmiech). Do tej pory w każdych wyborach gdańszczanie udowadniali, że mogę liczyć na ich duże poparcie. I bardzo się z tego cieszę i dziękuję za to. Na razie spekulacje toczą się wokół kilku nazwisk. I żadne z nich nie jest pewne, dopóki nie zostanie publicznie potwierdzone. Ja też nie zamierzam gdybać na ten temat. Oczywiście deklaruję, że chcę kandydować. I deklarację podtrzymuję. Ale nie wiem, ilu chętnych do prezydenckiego fotela znajduje się w Platformie?
I jeszcze zależy od tego, jak będzie wyglądać ordynacja wyborcza. Czy PiS wprowadzi dwukadencyjność z możliwością działania wstecz. Pana zdaniem dwukadencyjność to dobre rozwiązanie?
Uważam, że ograniczenie liczby kadencji nie jest złym pomysłem, pod warunkiem, że prawo nie działa wstecz. Ale nawet najwspanialszemu prezydentowi, burmistrzowi i wójtowi trudno po wielu latach rządzenia ustrzec się nepotyzmu, sieci powiązań, wzajemnej adoracji oraz innych niezdrowych mechanizmów. Warto takie układy przewietrzyć.
Jako mieszkaniec Gdańska chciałby Pan przewietrzyć gdański urząd?
Uważam, że dla Gdańska byłoby dobrze, gdyby pojawił się nowy prezydent z nowymi pomysłami.
Ale zdaje się, że prezydent Paweł Adamowicz próbuje coś wietrzyć. Aleksandra Dulkiewicz została nowym wiceprezydentem Gdańska.
Można tylko pogratulować.
Pojawiły się też spekulacje, że to może być kandydatka na prezydenta, namaszczona przez Pawła Adamowicza, jeśli ten nie wystartuje w kolejnych wyborach.
Jeśli to jest namaszczenie, to trochę późne. Ale wymiana kadr na pewnym etapie może być uzdrawiająca albo przynajmniej odświeżająca. Inna rzecz, na ile pani wiceprezydent będzie niezależna i czy będzie mogła realizować własne pomysły. Ale podoba mi się, że następuje wreszcie w gdańskim urzędzie wymiana pokoleniowa.
W kuluarach krąży informacja o pewnym uzgodnieniu między Grzegorzem Schetyną a Lechem Wałęsą. Były prezydent, a Pana ojciec, zgodził się podobno popierać Platformę pod warunkiem, że to Pan będzie kandydatem na prezydenta Gdańska.
Bzdura. Nie ma i nie było takiego uzgodnienia. Ale czy moje negowanie coś zmieni? Ci, którzy są przekonani o tym, że tak było, pewnie zdania nie zmienią. Mój ojciec ani mi nie przeszkadza w politycznej karierze, ani też nie pomaga.
A co mówi o Pana ewentualnym kandydowaniu na prezydenta Gdańska?
Z ojcem rzadko rozmawiamy telefonicznie. Jeżeli już chcemy porozmawiać poważnie, to wolimy to robić w cztery oczy. Ale z tym też jest problem. Bo ojciec to nadal bardzo zajęty człowiek, ciągle podróżuje. A ja głównie przebywam w Brukseli. Nie mamy więc czasu na rozmowy. W tym roku widzieliśmy się tylko dwa razy i to, niestety, przy okazji dla nas bardzo smutnej i niezwykle trudnej. Nie mieliśmy nawet głowy do tego, żeby rozmawiać o polityce.
Od tematu „Lech Wałęsa” nie udaje się Panu uciec?
Ale nawet nie zamierzam uciekać.
Teraz znowu wrócił pomysł, żeby wymazać imię Lecha Wałęsy z nazwy portu lotniczego w Gdańsku. To Pana boli?
A czy sprawa sondażu na ten temat w Radiu Gdańsk została już wyjaśniona?
Nie wiem, o czym Pan mówi.
O tym, że na kilka minut przed północą, na sondażowe pytanie: czy port lotniczy w Gdańsku powinien zmienić patrona, 80 procent głosów było za tym, żeby imię Lecha Wałęsy zostało. A następnego dnia rano, w tym samym sondażu, 90 procent było zdania, że nazwę jednak trzeba zmienić. Chciałbym wiedzieć, jak to się stało? Ale ta sytuacja pokazuje, jak wokół mojego ojca niezdrowe są emocje.
A teraz jeszcze ma być wygumkowany z lekcji historii w szkole.
Abstrahuję od tego, czy ktoś wierzy w to czy nie, że mój ojciec był tajnym współpracownikiem Bolkiem, to patrząc na bilans jego wieloletniej pracy, na jego sukcesy w walce z komuną i na to, że to pod jego przywództwem uzyskaliśmy wolną Polskę, tak nie powinno się poniżać człowieka. To zachowanie i eskalowanie złych emocji jest bardzo okrutne.
Może Lech Wałęsa nie powinien się już wdawać w te pyskówki. Może powinien przejść na polityczną emeryturę. A on chce walczyć. A jak walczy, to niektórych rozjusza.
Ojciec jest taki, jaki jest i się nie zmieni. Sam mu nieraz powtarzałem, żeby to już zostawił. Dał sobie spokój. Że ci, którzy w niego nie wierzą, nie zmienią zdania. Ciągle mu powtarzam, żeby pomyślał o swoim zdrowiu. Ale to człowiek akcji. Na szczęście większość Polaków ma szacunek do niego za to, co zrobił, nawet jeśli nie wszyscy go lubią. Zresztą mój ojciec jest ciężki do lubienia.
I mówi to syn.
Proszę nie zapominać, że ja przez trzy lata byłem jego bardzo bliskim współpracownikiem. I to w tych właśnie okolicznościach poznałem ojca najlepiej. Wiem, że ma trudny charakter, ale nie można mu odbierać tego, co osiągnął.
Ale Lech Wałęsa sam lubi wsadzać kij w mrowisko. Teraz tym kijem jest zdjęcie, jakie zamieścił na swoim portalu, na którym siedzi obok Zbigniewa Stonogi, człowieka, którego uznano za współautora afery taśmowej.
Kiedyś spytałem: ojcze, dlaczego zamieszczać wszystkie zdjęcia, jak leci? Bez podpisów i z każdym, kto chce się z tobą sfotografować? Z jednej strony widzę twoje foty z wielkimi tego świata, a z drugiej z turystami, którzy weszli do twojego biura tylko po to, żeby się z tobą sfotografować. O co chodzi, pytałem? I usłyszałem: o to chodzi, że ja wszystkich traktuję równo. I tak samo ważny jest prezydent, który do mnie przyjechał, jak i turysta, który specjalnie przyszedł po wspólne ze mną zdjęcie.
Czego Pan nauczył się o polityce, patrząc na życie ojca z boku?
Ta najważniejsza lekcja jest taka, żeby nigdy nie stracić kontaktu z rodziną. Tak jak to było w przypadku mojego ojca. Przez to wyjechałem kiedyś do Stanów Zjednoczonych. Chciałem się tam odseparować od tego wszystkiego, od polityki. Ale jednak po latach polityka wciągnęła mnie. Ale nie chcę poświęcić rodziny. Spędzam więcej czasu z żoną i synkiem. I cały czas pilnuję, żeby równowaga między życiem rodzinnym i życiem politycznym była zachowana.
Zastanawiam się, po co Panu prezydentura w Gdańsku? Mógłby Pan spokojnie nadal być europosłem. Praca lekka, łatwa i przyjemna, a także dobrze płatna. A fotel prezydenta czasami parzy. Co Pana w tej prezydenturze pociąga?
Jeśli ktoś podchodzi poważnie do swoich obowiązków, to proszę mi wierzyć, że praca w Parlamencie Europejskim jest bardzo wymagająca. Decyzje, które podejmuje prezydent miasta, wpływają bezpośrednio na losy mieszkańców. Widać je gołym okiem, jeśli nie nazajutrz, to za rok albo za dziesięć lat. Mam wizję tego miasta.
A europoseł nie wpływa na życie ludzi?
Jestem bardzo zadowolony z pracy, którą wykonuję. Ale ona jest chwilami dość abstrakcyjna. Robi się rzeczy, których nie widać. Na spotkaniach z wyborcami często słyszę: - a co wy tak naprawdę robicie w tej Brukseli? I można to opisać słowami, można powiedzieć, nad jakimi projektami się pracuje. W przypadku prezydentury ma się możliwość realnego zmieniania swojego miasta na lepsze.
Na razie głównie wysiaduje Pan w Brukseli i Strasburgu. Trudno się z Panem w Gdańsku umówić na spotkanie. A europosła Ryszarda Czarneckiego ciągle w Polsce widać. Jak on to robi?
Europosła powinno się spotykać w swoim mieście od piątku do niedzieli. Poza tym jest jeszcze siedem dodatkowych tygodni w roku na pracę pozaparlamentarną. Nasz zakład pracy, jeśli tak można powiedzieć, znajduje się w Brukseli. I jeśli europoseł w ciągu tygodnia jest widziany w polskich mediach, to ja chciałbym go zapytać: za co bierzesz w Brukseli pieniądze? Ale prawdę mówiąc, w tej sprawie mam mieszane uczucia. Z jednej strony wiem, że w Brukseli jest nas tylko 51 europosłów i każdy głos się liczy. Ale z drugiej strony cieszę się, że głosy parlamentarzystów PiS są w Brukseli mniej słyszalne i tym samym mniej szkodliwe.
Jest coś, czego Pan zazdrości Jarosławowi Kaczyńskiemu? Takiej nieograniczonej władzy?
Jarosławowi Kaczyńskiemu niczego nie zazdroszczę, bo on tak naprawdę niczego nie ma. To człowiek bardzo samotny, ogarnięty trawiącą go żałobą, która może popychać go nawet w stronę jakiegoś szaleństwa. Jeżeli ktoś zabrałby mu partię i te pionki, którymi bawi się na tej swojej politycznej szachownicy, to nic mu nie zostanie.
A PiS-owi nie zazdrości Pan tego, że jest takim monolitem?
Ale to monolit bez żadnej refleksji. Bez analizy tego, czy to, co naprawdę robią, jest dobre czy złe. Nie odbieram im prawa do rządzenia. Ale nie mogę patrzeć na to jak wprowadzają swoje pomysły naprędce i bez dyskusji. Czy pamięta pani, ile trwały konsultacje w przypadku poprzedniej reformy oświaty? Dwa lata. A teraz PiS pracuje tak szybko, że mamy jeden wielki chaos. Obawiam się, że trzeba będzie po nich długo sprzątać.
Platforma mówi ostro, że to jest rząd szkodników. A Pana zdaniem, kto jest tym największym szkodnikiem?
To prawda. Rząd Prawa i Sprawiedliwości wspólnie ze swoimi posłami „modeluje” nam Polskę od nowa. Wywraca wszystko. Nieważne, czy coś dobrze funkcjonowało, czy też źle. Widzimy, jak te zmiany są przeprowadzane, szybko, chaotycznie bez głębszej refleksji nad konsekwencjami. Trybunał Konstytucyjny rozmontowany, służba zdrowia w trakcie, szkolnictwo w trakcie, sądownictwo, lasy, BOR… i tak długo można by wymieniać. Wyborcy dali Prawu i Sprawiedliwości mandat do sprawowania władzy, ale nie dali mandatu do rozbioru Polski.
Jarosław Wałęsa (ur. 1976) Najmłodszy z czterech synów Lecha Wałęsy (po nim urodziły się jeszcze cztery córki). W latach 90. wyjechał na studia do USA, gdzie uzyskał bakalaureat z politologii. Po powrocie do Polski w 2002 został doradcą i kierownikiem biura swego ojca. Od 2005 związany z Platformą Obywatelską, z której list dostał się do Sejmu V kadencji, a dwa lata później VI kadencji. Od 2009 jest europosłem.