Jarosław i muchy [komentarz]
Czy się to komuś podoba, czy nie, Trybunał Konstytucyjny interesuje niewielki odsetek narodu. Natomiast zdecydowaną większość interesują pieniądze.
O ile te wymiecione z Otwartych Funduszy Emerytalnych trudno sobie przełożyć na skalę własnego portfela, to pieniądze, o które toczy się (a ściślej - toczył) proces Jarosława P., wiceministra zdrowia, są już konkretne. Wiceminister nie przyjął co prawda - jak pisze „Newsweek” - dowodów wdzięczności w gotówce, ale w piórach wiecznych (koszt jednego to średnia krajowa), gdyż artykuły piśmiennicze to jego pasja. P. jednak sądzony nie będzie - prokurator wycofał z sądu (2. instancji) akt oskarżenia przeciwko niemu. Taka dobra zmiana, taki dobry prokurator.
O ile pomysły programowe PiS są różnej jakości, to polityka kadrowa kwalifikuje się do kategorii „głęboka studzienka”, przy czym nawiązanie do twórczości ludowej nie jest tu przypadkowe. Koszenie równo z trawą i obstawianie wszelkich przyczółków swoimi to polityka, która partyjnemu interesowi robi dobrze, ale tylko na krótko. Tak to się bowiem jakoś zwykle układa, że w partyjnym czubie nasycenie ludźmi ideologicznie oddanymi sprawie jest duże. Im dalej w tył, tym przekonanie, że nie samą ideą żyje człowiek, jest silniejsze. Z czasem coraz więcej będzie zatem podejrzanych materiałów papierniczych i coraz bardziej heroiczne będą musiały być próby obrony partyjnych beneficjentów. Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego nakazałbym zatem rozwieszenie we wszystkich zdobycznych gabinetach portretów Sławomira Nowaka (z zegarkiem, ma się rozumieć). Korzyść podwójna: nie tylko wypłoszy złe myśli, ale jednocześnie - cytując Haszka - muchy będą go obsrywać.
A propos playboyów polityki. Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie finansowe Nowoczesnej za złe księgowanie. Będzie bolało, bo bez pieniędzy politykę robi się trudno. I niech mnie teraz ktoś przekona, że Ryszard Petru, specjalista od transferów finansowych, nie jest Jasiem Fasolą polskiej polityki.