Janusz Niedźwiedź, trener Stali Rzeszów: Narzeczona bywa surowym recenzentem

Czytaj dalej
Fot. Wacław Nowacki
Miłosz Bieniaszewski

Janusz Niedźwiedź, trener Stali Rzeszów: Narzeczona bywa surowym recenzentem

Miłosz Bieniaszewski

Jak to się stało, że pomagał Czesławowi Michniewiczowi? Jak dobrze wyniki typuje jego narzeczona? Jak było na stażu w Fiorentinie? Kiedy podjął decyzję o byciu trenerem? O tym i o wielu innych tematach porozmawialiśmy z Januszem Niedźwiedziem, trenerem Stali Rzeszów. Zapraszamy...

Rozmawiam z najlepszym trenerem w historii Jaroty Jarocin?
(chwila ciszy) Nie...

A wie pan w ogóle dlaczego tak zacząłem?
Nie...

Sprawdzałem, czy czyta pan artykuły na swój temat. Kiedy odchodził pan z tego klubu, w jednym z nich było napisane, że był pan jednym z najlepszych trenerów w historii tego klubu...
Wyniki osiągane przez Jarotę, a prowadziłem ją dwukrotnie, były najlepsze w historii tego klubu. W 2012 roku zajęliśmy w 2 lidze 4. miejsce, a w późniejszych latach, gdy wróciłem do tego klubu już w 3 lidze, pomimo jednego z najskromniejszych budżetów, zajmowaliśmy 5. i 4. miejsce. Patrząc na wyniki byłem najlepszym trenerem, natomiast był kiedyś plebiscyt i wybrany został ktoś inny (uśmiech).

Po odejściu z Jaroty trafił pan do Podhala Nowy Targ i tym sposobem wylądował na południu Polski. Jak się tu czuje człowiek z północy naszego kraju?
Dla mnie znaczenie ma jakich ludzi mam do dyspozycji i w jakich warunkach będę pracować. Jakie cele stawia sobie klub i jakie ma możliwości. W Podhalu mogłem połączyć pracę z życiem rodzinnym, a to rzadko się zdarza w naszej profesji. Odszedłem z Nowego Targu by móc pracować w Stali i jestem teraz 250 km od narzeczonej i kilkumiesięcznego synka. Ale zrobiłem dobry krok, choć wcześniej zarzekałem się, że po Podhalu nie pójdę już więcej do innego klubu w 3 lidze i w grę wchodzi tylko wyższa liga. Dostałem propozycję z drugiej ligi i zapytanie z pierwszej, ale uznałem, że propozycja Stali była na tyle konkretna i projekt tak dobry, że dam sobie jeszcze czas, oby najkrótszy z możliwych, aby zdobyć to czego chcę, a nie to dostać.

A gdyby w styczniu zadzwonił - powiedzmy - GKS Katowice?
Nie ma szans (uśmiech). Po pierwsze mam kontrakt ze Stalą i jestem zadowolony z pracy i z perspektyw jakie daje praca tutaj, a po drugie mocno wierzę, że za jakiś czas możemy być w tym samym miejscu co GKS Katowice.

Rzeszów udało się trochę poznać?
Najwięcej zwiedzam stadion i boisko, każdą kępkę znam na wylot (śmiech). Udało mi się zobaczyć choćby pomnik.

Jego akurat nie da się nie zobaczyć...
No tak (uśmiech). Głównie jednak skupiam się na pracy. Oczywiście, czasem wychodzę z biura, żeby zjeść obiad czy zrobić zakupy (śmiech) i wtedy mogę coś zobaczyć w Rzeszowie.

Kiedy trafi się już wolna chwila i włączy pan telewizor, to automatycznie przełącza pan na kanały sportowe?
Jeśli jestem sam to wygrywa piłka nożna i transmisje meczów. Tak było całkiem niedawno, kiedy oglądałem trzy mecze w jednym czasie, skacząc z kanału na kanał: Chrobry Głogów – Legia Warszawa w Pucharze Polski, Manchester United z Arsenalem i o 22 Barcelonę z Villareal. Kiedy jednak jestem z rodziną to tylko jak narzeczona na chwilę wyjdzie (śmiech), to przełączam na kilka minut na jakiś mecz. Z tym nie da się wygrać, ale staram się mimo wszystko od czasu do czasu obejrzeć coś innego, aby spędzić czas w inny sposób, żeby głowa była świeższa.

Naszą ekstraklasę też pan chętnie ogląda?
Ekstraklasę oglądam rzadko, tylko aby być na bieżąco z tym co się w niej dzieje.

Dlaczego?
W wielu zespołach naszej ligi nie widzę powtarzalności zachowań. Potrzebuję inspiracji oglądając mecz, bo patrzę na spotkanie jak trener, zwracając uwagę na szczegóły taktyczne.

W zasadzie o każdej z polskich lig mówimy, że w niej każdy wynik jest możliwy. To świadczy – mimo wszystko – o słabości naszej piłki?
Moim zdaniem wyniki są różne, bo nie ma w grze powtarzalności, choćby w przyjęciu piłki czy ustawianiu się na boisku. I nie piję tutaj do polskich trenerów, bo problem jest o wiele głębszy. Dotyczy szkolenia. Jak nie poprawimy wszyscy wspólnie szkolenia dzieci i młodzieży to my trenerzy w dorosłej piłce będziemy dostawać materiał delikatnie skaleczony. Będąc w Fiorentinie na stażu rozmawialiśmy ze Stefano Pioli i zapytaliśmy, w jaki sposób by trenował, gdyby miał zawodnika, który nie umie dobrze przyjąć piłki kierunkowo czy nie kontroluje przestrzeni. Powiedział, że nie wyobraża sobie takiej sytuacji, bo on dostaje gotowy materiał i zawodnik musi mieć to opanowane.

Często można odnieść wrażenie, że jak się włączy którąś z lig zagranicznych, to jakby się oglądało inną dyscyplinę...
Różnice są duże w wyszkoleniu indywidualnym, sprawności i po prostu jakości. Podczas spotkania z Bartkiem Drągowskim w Fiorentinie, mówił o tym, że w Polsce szkolą odwrotnie, niż we Włoszech. W Polsce uczą przyjęcia piłki od zawodnika, a tam na zawodnika. Krótko mówiąc - u nas przyjmuje się tak, aby chronić piłkę, a nie żeby przyjąć i mieć możliwości rozwijania gry. Różnic jest jednak więcej.

Jak daleko sięgają marzenia Janusza Niedźwiedzia?
Nie chcę rzucać górnolotnych stwierdzeń. Przede wszystkim skupiam się na codziennej pracy, aby doskonalić swój warsztat. Im głębiej “wchodzę” w futbol tym więcej widzę szczegółów, na które muszę zwrócić uwagę. Teraz skupiam się na pracy w Stali i doskonaleniu naszej gry. Wierzę w siebie i swoją pracę, i w przyszłości, jeśli wszystko ułoży się po mojej myśli, dojdę do miejsca gdy będę spełniony jako trener.

Rozumiem, że może pan liczyć na wsparcie narzeczonej?
Trafiłem najlepiej jak mogłem. Gdyby nie ona nie byłoby mnie w tym miejscu w którym jestem teraz. Mogę liczyć na ogromne wsparcie i zrozumienie.

A wyrozumiałość?
Ogromną wyrozumiałość, bo jednak nie jestem “łatwy” w prowadzeniu (śmiech). Będąc ze mną trzeba polubić piłkę, ponieważ ona jest ciągle wokół mnie. Plusem jest to, że narzeczona też ma swoją pasję, mnóstwo zajęć i nie jest tak, że tylko siedzi w domu i czeka aż wrócę z treningu czy meczu.

Jest surowym recenzentem?
Po meczu zawsze wyraża swoje zdanie i bywa surowym recenzentem. Czasem mówi, że np. w pierwszej połowie słabiej graliśmy, a ja wtedy mówię, że z taktycznego punktu widzenia było dobrze. Wtedy słyszę: ja nie znam się na taktyce, ja przedstawiam swoje wizualne wrażenia i tydzień temu wyglądało to lepiej (uśmiech). Pomaga mi to w innym spojrzeniu na grę.

Przedstawia punkt widzenia kibica...
Ma wiele trafnych uwag, ale dostrzega już nawet niuanse taktyczne więc moja nauka nie idzie na marne (śmiech).

Słyszałem, że nieźle typuje wyniki Stali...
Wiele razy wyniki pokrywają się z jej typami. Często trafia dokładne rezultaty. Czasem mówi – wygracie ale nie do zera. Wie, że nie lubię tracić bramek i przy wyniku np. 2:0 chcę być górą więc... stawiam autobus przed polem karnym (śmiech). Oczywiście dążę by wygrać jeszcze wyżej bo stawianie autobusu nie leży w mojej naturze.

Nie uwierzę jednak, że przewidziała wynik tego wiosennego meczu w Rzeszowie, kiedy z Podhalem wygrał pan tutaj 5:2...
Na pewno powiedziała, że wygramy. Dziś gdyby powiedziała, że Podhale wygra ze Stalą 5:2 to... nie dostałaby obiadu (śmiech).

W sierpniu – co zrozumiałe – nie był pan w stanie powiedzieć, kiedy zobaczymy taką Stal, jakiej pan by sobie życzył. Podsumowując całą rundę – były takie spotkania?
Było kilka meczów na bardzo dobrym poziomie patrząc globalnie, mecz w Puławach był chyba najbliżej tego co chcemy. Jeśli jednak mówimy o tym, do czego dążymy, to takiego jednego idealnego meczu nie było. Nie chodzi tylko o to, żeby dobrze grać w piłkę i kreować sytuacje i zamieniać je na gole, ale również, by nie pozwolić rywalowi stworzyć zagrożenia pod naszą bramką. Tylko wtedy dla mnie jest pełna kontrola meczu i jestem w pełni usatysfakcjonowany.

Bez wątpienia najtrudniejszym momentem tej jesieni była tragiczna śmierć Krystiana Popieli. W mojej opinii najlepszy mecz zagraliście we wspomnianych Puławach, który odbył się dzień po pogrzebie...
To pokazuje jak duże rezerwy tkwią w sferze mentalnej. Dzień wcześniej spędziliśmy wiele godzin w autobusie, później kilka godzin na pogrzebie i po nieprzespanej przez wielu nocy następnego dnia pojechaliśmy 200 km. Wyszliśmy ze łzami w oczach, a biegaliśmy i graliśmy jak nakręceni. Nie było zmęczenia, a był ogień w sercach i na boisku. Ten mecz był wyjątkowy - graliśmy dla Krystiana i dla niego było to zwycięstwo. Ten sezon również gramy dla niego.

W pana sposobie na grę wielkie znaczenie mają boczni obrońcy. Jak mocno skomplikowały panu plany kontuzje Roberta Trznadla i Dariusza Jareckiego?
Wszyscy wiemy jacy to piłkarze i jak prezentowali się od początku rundy, ile dawali drużynie. Takie jest jednak życie. Dlatego drużyna potrzebuje więcej niż 11 zawodników. Właśnie w takich sytuacjach zawodnik z szerokiej kadry, jest potrzebny i ma swoje “pięć minut”, które musi wykorzystać i pokazać, że zasługuje na grę. Ja zawsze staram się szukać pozytywów i w miejsce kontuzjowanego Roberta Trznadla wskoczył Damian Sierant, który do dzisiaj imponuje formą. Zaczęło się od meczu w Kraśniku, kiedy zanotował asystę. Jeszcze dwa miesiące wcześniej można się było zastanawiać, czy Damian jest w stanie podołać wymaganiom w naszym klubie, a teraz ma swój czas. Tak w sporcie bywa, że nieszczęście jednego jest szczęściem kogoś innego.

Łukasz Mozler też jest takim przykładem, bo najpierw zastępował Wojciecha Reimana, a później Dariusza Jareckiego. Sam nazwałem go człowiekiem od zadań specjalnych...
Dla każdego piłkarza liczy się gra i Łukasz dzięki swojej uniwersalności miał taką możliwość, aby wskoczyć do jedenastki.

W trakcie letnich przygotowań piłkarze dużo czasu spędzali w klubie. Zimą będzie tak samo?
Mamy swoje wymagania, które dla zawodnika powinny stać się rytuałem i codziennością, a nie traktowaniem tego jako wyrzeczenia. Trzeba nastawić się na pracę, udoskonalanie samego siebie, na odprawy taktyczne drużynowe i indywidualne, treningi, czasem po dwa razy dziennie, obowiązkową odnowę biologiczną czy dbanie o wagę i tkankę tłuszczową. W tym klubie to norma, a nie coś więcej. Naszych piłkarzy traktujemy jak zawodowców i tak też pracujemy.

Przed sezonem mówił pan, że od conajmniej kilkudziesięciu zawodników usłyszał, że do 3 ligi nie pójdą. Zimą nie będzie chyba łatwiej?
Jest i łatwiej i trudniej. Łatwiej dlatego, że mamy lepszą pozycję wyjściową niż pół roku temu. “Poszło” w Polskę, że jesteśmy klubem, który daje stabilizację i mamy aspiracje by walczyć o coś więcej. Swoją rolę odgrywa również marketing i to co dzieje się wokół klubu. Piłkarze wiedzą, że warto przyjść do Stali, bo to dobrze zorganizowany klub. Latem nie wszyscy do końca uwierzyli w ten projekt. Teraz widzą, że warto być z nami. Z drugiej strony zadanie jest trudniejsze dlatego, że większości zawodnikom kontrakty kończą się w czerwcu, a nie w grudniu. Do tego część zawodników odmawia i słyszę to samo co pół roku temu: jak będzie wyższa liga to wtedy wrócimy do tematu. Uświadamiam tych zawodników, że gdy zrealizujemy nasze cele to nasza propozycja może być już nieaktualna za pół roku i teraz jest najlepszy czas, żeby do nas dołączyć. Poza tym zawodnicy z obecnej kadry będą po roku wspólnej pracy i wypracowane automatyzmy w zachowaniach na boisku będą tak duże, że niekoniecznie musimy dokonać zmian i nowego piłkarza adaptować do gry przez kilka miesięcy. Nie jest łatwo z marszu “wejść” w tę drużynę, nawet jeśli ma się dobre umiejętności. Na to potrzeba czasu.

Kiedy możemy się spodziewać jakiś konkretów, jeśli chodzi o kolejne nowe twarze?
Nie chcemy pochopnie podejmować decyzji i brać zawodników o podobnych umiejętnościach. Chcemy wzocnić zespół, a nie uzupełnić. Poczekamy na wzmocnienia, jeśli będzie trzeba, choć nie ukrywamy, że im szybciej one nastąpią, tym lepiej, bo będzie więcej czasu na nauczenie nowych zawodników naszego modelu gry.

Będąc w 3 lidze to nie wy rozdajecie karty...
Pół roku temu to inni rozdawali karty, bo Stal była jednak sporą niewiadomą, ze względu na miejsce po ostatnim sezonie i ogromne zmiany które zaszły w klubie. Teraz spojrzenie na Stal jest inne. To co mówiliśmy pół roku temu zostało zrealizowane. Idziemy swoją drogą i rozwijamy się na każdej płaszczyźnie. Teraz w Polsce mówi się o Stali, o perspektywach jakie są w tym klubie i możliwościach rozwoju.

Ilu nowych piłkarzy możemy się spodziewać?
Na pewno nie będzie to rewolucja. Chodzi o kilku zawodników, którzy mogliby wzmocnić drużynę i przy okazji zwiększyć konkurencję na danych pozycjach.

Są piłkarze, którzy pana zawiedli?
Nie ma kogoś takiego, kto totalnie by zawiódł. Każdy coś wniósł do zespołu i każdy piłkarz pracował sumiennie. Po niektórych piłkarzach spodziewaliśmy się jednak więcej i dlatego muszą nastąpić korekty.

Rozumiem, że taką pozytywną niespodzianką był wspomniany wcześniej Damian Sierant?
Nie do końca. Damian formę uzyskał pod koniec okresu przygotowawczego gdzie to on był pierwszym wyborem wśród młodzieżowców na mecz z Wólczanką w pierwszej kolejce i później trochę zgasł. Po kontuzji Roberta Trznadla odzyskał formę i w ostatnich kilku tygodniach może być zadowolony ze swojej postawy. Na pewno pozytywem w tej rundzie jest wzrost formy Piotra Ceglarza, zdobył siedem bramek a w całym zeszłym sezonie tylko pięć w tym jedną z rzutu karnego. Stać go oczywiście na jeszcze więcej i wierzę, że wiosną będzie jeszcze lepszy.

Patrząc na całą ligę, to coś w niej pana zaskoczyło?
Zaskoczenie to zbyt duże słowo, ale Podhale, które nie przegrało 16 meczów z rzędu i Hutnik Kaków, który jest liderem, to pozytywy tej ligi w rundzie jesiennej. W wakacje typowałem pierwszą piątkę i nie pomyliłem się co do zespołów, ale nie była ona w tej kolejności co myślałem, bo w niej Stal miała być... pierwsza (uśmiech). Różnice punktowe są jednak niewielkie i wiosna będzie na pewno elektryzująca.

Jak grudzień, to święta i trochę wolnego. W tym czasie umie pan zapomnieć o pracy, czy jednak cały czas to siedzi z tyłu głowy?
Ciężko jest odłączyć się od piłki, ale w ostatnich latach po rozmawach z doświadczonymi szkoleniowcami nauczyłem się, że każdy potrzebuje wyciszenia. Nie można 24 godziny na dobę i 365 dni w roku myśleć tylko o piłce. Ja szybko się regeneruję i kilka dni wystarczy, aby nabrać nowych sił. Znam jednak siebie i pamiętam swój ostatni kilkudniowy urlop na Majorce. Było to tuż po podpisaniu kontraktu ze Stalą. Miałem leżeć na słońcu, a było... leżenie z telefonem przy uchu (śmiech). Taka była jednak potrzeba, bo budowaliśmy drużynę od zera, a ja chciałem dobrze zacząć pracę.

Te zmiany były na własne życzenie...
Tak. Uznaliśmy, że to musi nastąpić i teraz podjęlibyśmy taką samą decyzję.

Mimo wszystko lubi pan zimę?
Żyjemy w Polsce i w takim klimacie pracujemy więc akceptuję ją. Ja jednak wolę cieplejsze miesiące i to nie tylko ze względu na temperaturę, ale przede wszystkim boiska są wtedy w lepszym stanie, a to pomaga w lepszej grze w piłkę.

A więc sporty zimowe są panu obce?
Lubię czasem oglądać skoki narciarskie.

Bardziej chodziło o uprawianie sportów zimowych...
Jak byłem w Nowym Targu to na palcach jednej ręki mógłbym policzyć, kiedy poszedłem na stok i zjeżdżałem na nartach. Raz, nie miałem czasu, a dwa, nie jestem wielkim fanem sportów zimowych.

Kiedy był pan jeszcze czynnym piłkarzem, to grał pan w piłkę, czy raczej kopał?
Byłem młodzieżowym reprezentantem kraju. Grałem na poziomie 2 ligi wiele lat, kilka lat na poziomie 3 ligi, gdy najwyższą ligą w Polsce była pierwsza i chwilę na zapleczu ekstraklasy. Byłem mistrzem Polski juniorów młodszych z Amiką Wronki. Nie mam się czego wstydzić. Byłem przygotowany mentalnie, fizycznie i technicznie na dużo więcej niż udało mi się osiągnąć. Niestety, między 18 a 21 rokiem życia miałem swój najczarniejszy okres. W tamtym czasie łącznie prawie dwa i pół roku nie grałem w piłkę przez różne kontuzje. Marzenia o wielkiej karierze skończyły się zanim na dobre w niej zaistniałem. Jednakże to uświadomiło mi, że muszę wcześniej niż planowałem zacząć szkolić się jako trener. Byłem zawodowym piłkarzem i był to, i nadal jest mój sposób na życie i zawsze powtarzam, że zawodowstwo zaczyna się w głowie, a nie w lidze, w której się gra czy pracuje.

Kiedy podjął pan decyzję, że chce być trenerem?
Bardzo wcześnie zacząłem wszystkie kursy, bo już w wieku 23 lat. Pomimo, że grałem jeszcze na poziomie 2 ligi wiedziałem, że mój organizm nie jest już w stanie podołać wymaganiom na najwyższym poziomie. Pięć operacji podczas kariery i lata przerwy zrobiły swoje.

Był pan m.in. zawodnikiem rezerw Amiki Wronki, kiedy jej pierwszy zespół święcił największe triumfy. Już wtedy podpatrywał pan trenerów, którzy pracowali z Amiką?
Nawet z obecnym trenerem Szwedą, z którym grałem w jednym zespole we Wronkach, i który w podobnym okresie miał kontuzję, robiliśmy dla naszego trenera Czesława Michniewicza np. statystyki meczowe. Od zawsze byłem świadomy tego, co chcę robić w życiu. Oczywiście najpierw miała to być kariera piłkarska, a później trenerska. Życie zweryfikowało plany i trenerem zostałem kilkanaście lat wcześniej.

Wszyscy wiemy jaka legenda ciągnie się za Amiką. Pan będąc tam na miejscu widział jakieś dziwne rzeczy?
W okresie o którym pan mówi ponad połowę czasu spędzałem w gabinetach lekarskich i jeździłem po całej Polsce, aby lekarze uratowali moją karierę i przywrócili do gry w piłkę. W Amice jak na tamte czasy panował wielki profesjonalizm, a szkolenie młodzieży stało na najwyższym poziomie w Polsce. Świadczą o tym tytuły mistrzostw Polski w grupach juniorskich. Pozostała jednak skaza na klubie. Ja pamiętam przede wszystkim klub świetnie zorganizowany i mający najlepszą bazę szkoleniową w Polsce.

Ma pan również w swoim CV epizod w zespole Termy Uniejów, który wtedy grał w klasie okręgowej...
To bardzo krótki epizod. W 2012 roku po odejściu z Jaroty Jarocin byłem dziewięć miesięcy bez pracy. Kiedy nie ma się z czego żyć to trzeba coś robić, czasem nie do końca to co się chce, bo życie brutalnie sprowadza na ziemię. Dostałem propozycję z Uniejowa, żeby pomóc w meczach ligowych, mimo że minęło dużo czasu od kiedy zawiesiłem buty na kołku. Pieniądze dostawałem za każdy mecz i nie musiałem nawet trenować z zespołem. Uznałem, że jeśli coś robić to na 100 procent i trenowałem dwa razy w tygodniu, mimo że nie musiałem tego robić. Na więcej mój organizm nie pozwalał. Prowadziłem się dobrze więc sylwetka też była jeszcze piłkarska (uśmiech). Na początku zastrzegłem jednak, że jestem trenerem i jak dostanę propozycję pracy w zawodzie, to wyjadę z dnia na dzień. Niedługo potem dostałem ofertę z Radomiaka i po krótkiej chwili zameldowałem się w Radomiu.

Patrząc na te pana wszystkie “przygody” piłkarskie, synkowi będzie pan odradzał grę w piłkę?
Narzeczona mówi, że syn będzie prawnikiem, albo doktorem, a ja odpowiadam, że to będzie pierwszy na świecie zawodowy piłkarz po studiach prawniczych i doktor w jednej osobie (uśmiech). Chciałbym aby mój syn robił to co będzie kochał, choć...genów nie da się oszukać (śmiech). Zawód piłkarza, w którym oczywiście nie brakuje trudnych momentów, jest po prostu czymś pięknym. Sport kształtuje charakter, uczy pokory, a także sprawia satysfakcję gdy osiąga się zamierzone cele. Jest to też sposób na życie.

Cały czas się pan doszkala i był na stażu w Fiorentinie. Jakie wrażenia?
Zobaczyliśmy jak pracują i grają we Włoszech. Z jednej strony potwierdza to naszą wizję i model pracy, z drugiej staż pokazał gdzie są największe rezerwy. Zobaczyliśmy również różnice między piłką na zachodzie, a w Polsce.

Jak w ogóle doszło do tego, że udało się panu, razem ze swoim sztabem, odbyć ten staż?
Jak ktoś chce i wszystko zaplanuje to można taki staż zorganizować. Pomogła również znajomość z Bartkiem Drągowskim, dzięki któremu dotarliśmy do trenera Pioliego.

Jakim człowiekiem jest trener Fiorentiny?
Bije od niego duże doświadczenie i wiedza. Z jednej strony jest spokojnym człowiekiem, stonowanym ale podczas meczu zmienił swoje oblicze. Obserwowałem go z trybun w trakcie spotkania z Juventusem Turyn i nie było już u niego tej oazy spokoju. To samo można zresztą powiedzieć o Massimiliano Allegrim, trenerze Juventusu. Obaj cały czas żyli meczem przy linii bocznej i wciąż przekazywali wskazówki swoim piłkarzom.

Nie opisał pan czasem siebie?
(śmiech) Zadaniem szkoleniowców jest pomoc drużynie i my trenerzy mamy taką możliwość. Możemy na bieżąco korygować pewne sprawy. Widzimy więcej z boku i łatwiej nam udzielać wskazówek piłkarzom. Czasem trzeba być spokojnym, czasem wręcz przeciwnie. Wielu trenerów biega przy ławce, żeby wspomnieć Jurgena Kloppa czy Diego Simeone a inni stoją i obserwują. Ja jestem sobą i robię to co w danym momencie – moim zdaniem - pomoże zespołowi.

W trakcie pobytu we Florencji był czas na zwiedzanie?
Staż trwał od rana do około godziny 14. Wtedy był czas na rozmowę, spotkania czy obejrzenie treningu. Popołudnia mieliśmy dla siebie. Można więc było połączyć przyjemne z pożytecznym. Zobaczyliśmy nie tylko Florencję, ale wybraliśmy się również do Pizy, aby na własne oczy zobaczyć Krzywą Wieżę. I muszę przyznać, że zdjęcia nie oddają tego, jak to wygląda na żywo. Florencję również polecam wszystkim, szczególnie nocą, widok jest fantastyczny.

Na koniec stażu mieliście możliwość oglądania meczu Fiorentina – Juventus Turyn...
W pamięci utkwiła mi ogromna jakość piłkarska, dynamika i technika poszczególnych zawodników. To był najwyższy poziom. Głównie zwracałem oczywiście uwagę na niuanse taktyczne, a także przyglądałem się zachowaniom trenerów.

Teraz ostatnie pytanie. O Adamie Nawałce i jego wymaganiach wobec swojego sztabu krążą legendy. Z panem jest podobnie?
Nawet jak mamy do wykonania jakąś pracę, to niekoniecznie musimy siedzieć razem w klubie. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, ale to nie jest rygor, że musimy pracować po nocach każdego dnia. Czasem oczywiście zdarza się, że jest jej więcej i trzeba pracować do późna lub zabrać pracę do domu. Kluczem jest jednak jakość pracy, podział zadań, a nie ilość godzin. Mam jednak to szczęście, że wszyscy, których udało się włączyć do sztabu, to ludzie pełni pasji i pracy poświęcają się całkowicie. Pod względem jakości pracy całego sztabu i profesjonalizmu to poziom, którym możemy pochwalić się w Polsce.

Miłosz Bieniaszewski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.