Janusz Kołodziej. Kibice w Lesznie go kochają
Janusz Kołodziej ma być tym, który w sezonie 2017 poprowadzi leszczyńskie Byki na żużlowy szczyt. Niespełna 33-letni zawodnik przez całą karierę reprezentował Unię albo tę z Tarnowa, albo Leszna.
Przed nowym sezonem Fogo Unia dokonała tylko jednego transferu. Za to spektakularnego, bo do Leszna, po kilku latach przerwy wrócił Janusz Kołodziej. - Zawsze się tutaj dobrze czułem. Odchodząc z tego klubu, nie spaliłem za sobą mostów. Cały czas miałem kontakt z ówczesnym prezesem Józefem Dworakowskim. Dobrze też znam obecnego szefa klubu Piotra Rusieckiego. Nic też dziwnego, że szybko doszliśmy do porozumienia w sprawie nowego kontraktu - mówił zawodnik po podpisaniu umowy.
Sezon jak marzenie
Urodzony w Tarnowie żużlowiec w biało-niebieskich barwach startował przez dwa lata w sezonach 2010-11. Ten pierwszy był dla niego wręcz wymarzony. Zdobył złote medale mistrzostw Polski, indywidualnie i drużynowo, z reprezentacją wywalczył Drużynowy Puchar Świata, a do tego awansował do Grand Prix. Zderzenie z tym cyklem okazało się jednak bardzo bolesne. I to dosłownie, bo podczas turnieju w Lesznie „Koldi” miał upadek, po którym przez długi czas nie mógł wrócić do optymalnej formy. Skończyło się na tym, że prezes Józef Dworakowski… na siłę położył zawodnika w szpitalu i kazał mu się wykurować.
- Ten drugi sezon nie był już dla mnie tak udany, ale bardzo miło i z dużym sentymentem wspominam czas spędzony w Lesznie. Mam nadzieję, że teraz będzie podobnie - dodał zawodnik. Czy to możliwe? - Jest takie powiedzenie, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Oby tym razem nie znalazło ono potwierdzenia na torze. Janusz to kawał żużlowca. Potrafi wygrać z każdym. Czy jego powrót do Leszna okaże się sukcesem, zależeć będzie od tego, na którym miejscu Unia zakończy rozgrywki - twierdzi Paweł Ruszkiewicz.
- Byki są zdecydowanym faworytem rozgrywek. Mają przepotężny skład. Nie wiem, co by musiało się stać, żeby leszczynianie nie sięgnęli po tytuł.
Jeśli jednak tego nie zrobią, zacznie się szukanie kozła ofiarnego. Oby nie był nim Janusz - dodaje komentator telewizyjny i ekspert żużlowy „Głosu Wielkopolskiego”. Sam zawodnik na temat najbliższego sezonu i szans Fogo Unii wypowiada się bardzo dyplomatycznie. - Drużyna z pewnością ma spory potencjał. Poza tym w Lesznie jest doskonały tor do ścigania. Przed nami więc sporo możliwości - mówi.
Potencjał w zespole z Wielkopolski rzeczywiście jest spory, bo w kadrze są jeszcze Nicki Peder-sen, Peter Kildemand, Emil Saj-futdinow, Piotr Pawlicki i Grzegorz Zengota. - W wielu drużynach Janusz byłby największą gwiazdą. W Unii są też inni liderzy. Dla niego to chyba dobry układ, bo oczy wszystkich kibiców nie będą zwrócone tylko na niego. W Lesznie wiele zależeć będzie też od atmosfery. W zespole jest przecież kilku zawodników z dużym ego. Do tego doszedł menedżer Piotr Baron, który także jest silną osobowością. Nie wiadomo więc, jak to wszystko się poukłada - uważa Paweł Ruszkiewicz.
Ulepiony z innej gliny
Janusz Kołodziej jest jednak zawodnikiem, z którym zdecydowanie lepiej się buduje niż burzy i kto wie, czy to właśnie nie on będzie osobą łagodzącą wszelkiego rodzaju napięcia, których nie brakuje w parkingu podczas spotkań ligowych. Bo też wychowanek Jaskółek zawsze odstawał od stereotypu żużlowa. - On jest ulepiony z nieco innej gliny. Ja bym powiedział, że jest specyficzny i kolorowy. Jego zainteresowania i podejście do sportu na pewno go wyróżniają w tym światku - twierdzi nasz ekspert.
To wszystko prawda. To Janusz Kołodziej zasłynął z zielonej herbaty w parkingu, nietypowego, bardzo lekkiego kevlaru. On też rozpoczął modę na odchudzanie. - Ale to nie wszystko. On funkcjonuje inaczej niż inni zawodnicy. Ma mniej komercyjne podejście do sportu. Potrafi odpuścić niektóre imprezy. Nie goni z jednych zawodów na drugie. Ma inne priorytety - dodaje Paweł Ruszkiewicz. Tym priorytetem na pewno jest rodzina, którą nowy żużlowiec Fogo Unii jakiś czas temu założył.
- To prawda, że od czasu, gdy po raz pierwszy startowałem w Lesznie, w moim życiu pojawiła się żona i dziecko. Ale czy to coś zmienia? Na żużlu jeździ się przecież cały czas tak samo. Jasne, że mam teraz więcej obowiązków, ale dzięki rodzinie czuję się człowiekiem spełnionym. Mam spokojną głowę, a to ważne w sporcie. Na każdym kroku czuję wsparcie najbliższych - zapewnia Janusz Kołodziej, który poza torem może też liczyć na wsparcie Krzysztofa Cegielskiego, byłego zawodnika, a obecnie żużlowego eksperta.
- Krzysztof również jest barwną postacią. Ma swoje zdanie i potrafi je bronić. Poza tym mówi, co myśli, a to moim zdaniem zaleta. Ich współpraca przynosi bardzo dobre efekty. Obaj świetnie się rozumieją. Cegielski jest dla młodszego kolegi swego rodzaju mentorem. Janusz ma przy tym wszystko doskonale poukładane. Na swoim ranczo zbudował tor, a do tego w Tarnowie założył szkółkę żużlową. - Po przenosinach do Leszna nadal będę ją prowadził. Unia słynie z pracy z młodzieżą, więc będę miał okazję sporo się nauczyć - mówił zawodnik po podpisaniu kontraktu.
Trzy tytuły na koncie
Janusz Kołodziej poprzednie sezony spędził w Unii Tarnów. Tam też zaczynał swoją karierę. Już jako młodzieżowiec został okrzyknięty wielkim talentem. U boku Tomasza Golloba robił fantastyczne postępy, aż w końcu okazał się lepszy od naszego żużlowca wszech czasów. Do takiej sytuacji doszło 15 sierpnia 2005 roku, gdy na torze w Tarnowie będący jeszcze juniorem „Koldi” z kompletem punktów na koncie sięgnął po pierwszy tytuł indywidualnego mistrza Polski. Tomasz Gollob był drugi. Przegrał tylko raz ze swoim młodszym kolegą z drużyny.
- Nie mogę uwierzyć w moje szczęście. Gdyby przed zawodami ktoś mi powiedział, że zostanę mistrzem, to byłbym na niego bardzo zły. Miałem dzisiaj bardzo szybki motocykl, wystarczyło siedzieć na nim i trzymać gaz - mówił 21-letni wówczas żużlowiec. Drugie złoto Janusz Kołodziej wywalczył pięć lat później, gdy już reprezentował barwy klubu z Leszna. O jego wygranej w zielonogórskim finale zadecydował bieg dodatkowy, w którym ograł Krzysztofa Kasprzaka. Tuż przed tym wyścigiem w motocyklu zawodnika ekipy z Wielkopolski zepsuło się sprzęgło. - Nerwówka przed startem była duża. Gdy zmieniałem motocykl, byłem pewien, że już jest po wszystkim. Na szczęście, szybko wyszedłem ze startu i zrobiłem swoje - opowiadał później mistrz kraju.
Po kolejne, trzecie już złoto Janusz Kołodziej sięgnął w 2013 roku. Ponownie był wtedy zawodnikiem Unii Tarnów, a finał odbywał się na torze, na którym się wychował. W biegu finałowym, bo takie już wtedy obowiązywały reguły w walce o tytuł mistrza kraju, „Koldi” znowu pokonał Krzysztofa Kasprzaka. Trzeci był Maciej Janowski, a czwarty Patryk Dudek. - To był dla mnie trudny finał, bo wszyscy widzieli we mnie faworyta. Jechałem pod dużą presją. Jakbym nie wygrał, to kibice w Tarnowie chyba by mi nie dali żyć - śmiał się Janusz Kołodziej przed telewizyjnymi kamerami.
Z trzema tytułami na koncie nowy reprezentant leszczyńskich Byków zajmuje piąte miejsce w klasyfikacji wszech czasów indywidualnych mistrzostw Polski. Więcej tytułów od niego mają tylko Tomasz Gollob - 8, Zenon Plech - 5, Andrzej Wyglenda oraz Florian Kapała - obaj po 4. Tyle tylko, że Janusz Kołodziej ma dopiero 33 lata i na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w kolekcjonowaniu tytułów.
Innych medali nowy reprezentant Byków także ma sporo. Cztery razy był drużynowym mistrzem kraju, ma też w dorobku dwa złote krążki z Drużynowego Pucharu Świata. Ostatnio Janusza Kołodzieja w kadrze jednak brakowało. W tym roku finał „drużynówki” jest jednak w Lesznie. To doskonały moment na powrót do drużyny narodowej. - Nie kalkuluję w ten sposób. Chcę po prostu być w dobrej formie - mówi zawodnik. Pierwsze, przeprowadzone w ostatnich dniach treningi wskazują, że ta forma już jest. Kibice, którzy widzieli próbne jazdy leszczyńskich Byków, zapewniają, że Janusz Kołodziej fruwał po leszczyńskim torze jak za dawnych lat.