Janina Marta Dłuska: Gdy słyszę, że Polacy odpowiadają za holocaust, wszystko się we mnie gotuje
- Te ataki pokazują, że wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby tej ustawy nie było i przez następne pokolenia mówiłoby się, że winni są Polacy, że były polskie obozy śmierci. Tak by to szło - mówi Janina Marta Dłuska.
Ile pani miała wtedy lat?
Urodziłam się w samym środku wojny, 31 stycznia 1942 roku. We Lwowie. Mama była Żydówką, ojciec - Polakiem. To było mieszane małżeństwo, no, ale ze względu na to, że mama Żydówka, to wyszło, że ja też.
Dziecko Holocaustu.
Tak mogę o sobie powiedzieć. Ocalone dziecko Holocaustu. Przeżyłam dzięki polskiemu małżeństwu. Ale zanim to nastąpiło, mama musiała uciekać ze mną ze Lwowa. Dokładne moje dane mieszczą się w ŻIH, czyli Żydowskim Instytucie Historycznym. Wiem, że od stycznia do maja 1942 roku ukrywana byłam najpierw we Lwowie, potem w Warszawie, dokąd mama ze mną uciekła. W czerwcu tego samego roku mamę złapali Niemcy. Od czerwca do października byłam z mamą w getcie warszawskim. Stamtąd udało się nam wydostać i od listopada 1942 roku do stycznia 1945 roku byłam ukrywana w Warszawie, potem w Koninie. Mama została zamordowana. Tyle wiem. W gruncie rzeczy niewiele tego. Po latach napisałam wiersz dedykowany mamie. Tak naprawdę nigdy nie było dane mi jej poznać, bo miałam kilka miesięcy, kiedy ją straciłam. Chce pani posłuchać?
Poproszę.
Nosi tytuł „Maki i chabry”.
„Była piękna. Młoda. Gwiazdę Dawida jej przypięli. Odebrali życie ci w niemieckich mundurach ze swastyką. Okropni naziści. Bili, katowali i mordowali. Widzę ją w marzeniach. Na jawie i we śnie. Biegnie roześmiana z bukietem kwiatów, maków i chabrów, w sukni szkarłatnej. I znika”.
Kiedy wydostano mnie z getta, znalazłam się niedaleko, na ulicy Ogrodowej 42, w szpitaliku Rady Głównej Opiekuńczej, dokąd trafiały takie dzieci jak ja i stamtąd zabrało mnie polskie małżeństwo, Irena i Marian Polańscy. Wychowali mnie. Tak, jak wiele innych dzieci z getta, które wychowały polskie rodziny. Jestem jednym z tych dzieci. Dlatego wiem, że gdyby nie pomoc Polaków, nie byłoby narodu żydowskiego. Ci wszyscy Żydzi, którzy wtedy przeżyli - to by się nie udało bez pomocy Polaków. Polacy byli w tym heroiczni. Z opowieści pamiętam, że mój przybrany tatuś, kiedy wychodził do pracy, zabierał ze sobą kanapki, które przerzucał do getta. Wie pani, to są strasznie bolesne wspomnienia… Nigdy później do nich nie wracałam.
Nigdy?
Myślałam raczej o tym, jakby to było, gdyby nie było wojny, gdybym miała swoich najbliższych, rodziców. Wojna sprawiła, że moje życie przewróciło się do góry nogami. Ale kiedy to sobie uświadomiłam, byłam już dorosła. Zawsze nazywałam się inaczej - nie nosiłam nazwiska moich przybranych rodziców. To był ten moment, kiedy zaczęłam myśleć - dlaczego nie nazywam się tak, jak moi rodzice? Raz, w szkole usłyszałam za plecami: „Żydówka!” Wtedy zapytałam moich przybranych rodziców, jak to ze mną jest. Opowiedzieli mi, nie skrywali tego. To byli ludzie wielkiej klasy, polska inteligencja. Narażali swoje życie. Po Powstaniu Warszawskim, kiedy stolica została zburzona, uciekli na Wielkopolskę, do Konina. Tam zamieszkaliśmy.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień