Jan Stoppel stworzył nad Brdą prawdziwe fryzjerskie imperium
Pan Jan ma niezliczoną ilość odznaczeń i statuetek. Ostatnia jaką dostał jest wyjątkowa, bo od rodziny.
12 maja 1957 - dokładnie wtedy Jan Stoppel rozpoczął swoją naukę w zawodzie fryzjera. Choć żartuje, że zaczynał strzyc będąc jeszcze niemowlęciem, prawda jest taka, że początkowo miał zupełnie inny plan na życie. - Marzyłem o szkole morskiej - mówi. - Jednak zamiast na egzaminy trafiłem do szpitala na wycięcie wyrostka. Szanse więc przepadły. Mogłem startować rok później, ale rodzina namawiała mnie, żeby jednak zacząć już zarabiać.
I tak trafił na nauki do pana Franciszka Kmiecika przy Toruńskiej 128. - Rano uczyłem się praktyki, popołudniami biegałem do szkoły fryzjerskiej - opowiada chyba najbardziej utytułowany fryzjer w Bydgoszczy. - W 1965 roku trafiłem do zakładu nr 1 ówczesnej spółdzielni fryzjerskiej. Tego samego, który potem stał się znanym „Kosmykiem”, a który w tym roku został zamknięty. Tam przepracowałem 12 lat.
Jego kariera nabrała tempa, gdy zaczął strzyc w salonie Pollena na Starym Rynku. - Tam było już czuć powiew Zachodu - zupełnie inne, nowocześniejsze sprzęty, preparaty. Poziom pracy bardzo się podniósł - wspomina. - Tam z czasem zostałem kierownikiem, ale chciałem czegoś więcej.
I w 86 roku otworzył swój pierwszy prywatny salon przy Krasińskiego. Teraz jego fryzjerskie imperium liczy już cztery. Pan Jan z fryzjerstwa uczynił rodzinny biznes. Jego żona, Cecylia, z którą jest już 50 lat również jest fryzjerką. I w salonie się poznali.
- Przychodziła się do mnie strzyc i tak już zostało - śmieje się. - Dzięki jej wyrozumiałości mogłem poświęcić się pracy i jeździć po świecie.
A trochę tych wyjazdów było. Pan Jan w ten sposób niejako zrekompensował sobie marzenia o pływaniu po wielkich wodach. - Najpierw jeździłem na konkursy jako uczestnik, później już jako sędzia albo przewodniczący komisji - opowiada. - Byłem w Afryce, kilka razy w Stanach Zjednoczonych, w Japonii, Indonezji, Korei, na Kubie, w Paryżu, Mediolanie, Berlinie. Teraz ograniczyłem trochę te wojaże. Nadal jeżdżę, ale przede wszystkim po Polsce.
60-lecie pracy w zawodzie robi wrażenie, ale pewnie za parę lat będzie kolejna okrągła okazja do świętowania, ponieważ pan Jan cały trzyma nożyczki w dłoniach. - Mam grono klientów, które najbardziej lubi się strzyc o świcie. Pracę zaczynam więc codziennie o 6 rano - mówi. - To taka moja ścieżka zdrowia - śmieje się.
A najwierniejszy klient? - To pan Ryszard. Przychodzi do mnie nieprzerwanie od 1959 roku - odpowiada. W ślady Jana Stoppla poszły jego dzieci - Dorota i Jacek, a także wnuki - Agata i Jan. - Ten zawód trzeba kochać i być cierpliwym. Wtedy można osiągnąć sukces - zdradza.