Jan Kowalkowski „Halszka” wykonał ok. 30 wyroków śmierci. Demony wojny prześladowały kata zdrajców
Wyrazista, pociągła twarz, regularne rysy, chorobliwie błyszczące oczy i stanowczy głos. Czasami wydawało się, że ma w sobie coś demonicznego. Zwłaszcza gdy mówił o zabijaniu. Jan Kowalkowski pozostawił ponad 200 stron wspomnień. Opisuje w nich, jak likwidował kolaborantów, folksdojczów i „niewinną” Anielicę
Lucyna Kowalkowska nie zdążyła poznać teścia. Za jego syna, Macieja, wyszła już po śmierci Jana Kowalkowskiego „Halszki” w 1967 r. Pamiątki po teściu, którego pseudonimem nazwano jedną z ulic na os. Kurdwanów w Krakowie, pani Lucyna trzyma w starej, czarnej teczce. - Tu jest cały „Halszka”. Jego przekleństwem było to, że w okres wojny wkroczył jako 18-letni chłopak, którego osobowość dopiero się kształtowała. Był niezwykle odważny, sprawny fizycznie i bystry. Honor i ojczyzna były zawsze na jego ustach. Dlatego, jak mało kto, nadawał się do likwidacji zdrajców. W moich wyobrażeniach jawi się jako człowiek o krewkim charakterze, niczym Bohun z „Ogniem i mieczem” - porównuje kobieta, kładąc dłoń na skórzanym obiciu teczki.
Znajdują się tam odznaczenia, zdjęcia, mapy i fragmenty jego wspomnień pisane w latach 50. - Pomagało mu to uporać się z dręczącymi go wspomnieniami z okresu wojny. Od męża wiem, że siadał do zapisków, kiedy tylko mógł, notował nawet na świstkach papieru - opowiada Kowalkowska.
Zebrane wspomnienia zatytułowano „Likwidacja zdrajców Narodu Polskiego w Krakowie”. Na ponad 200 stronach maszynopisu zapisana jest historia człowieka, który razem ze swoim zespołem zajmował się likwidacją kolaborantów i zdrajców.
Synowa porucznika „Halszki” przyznaje, że jej teść miał problem z odnalezieniem się w powojennej rzeczywistości. Ożenił się, miał dzieci, ale nie potrafił w pełni wejść w rolę męża i ojca. - Potrafił przepraszać. Jak nabroił, to, wracając do domu, zawsze miał przy sobie wielki bukiet kwiatów - dodaje.
Autor: Marcin Banasik
„Halszka” okazuje się mężczyzną
Inaczej „Halszkę” wspominał jeden z redaktorów „Gazety Krakowskiej”, który spotkał się z nim tuż przed jego śmiercią. Dziennikarz opisał to spotkanie tak:
„Zapamiętałem wyrazistą, pociągłą twarz, regularne rysy, błyszczące chorobliwie oczy, głos stanowczy… Wydawało się niekiedy, że ma w sobie coś demonicznego. Zwłaszcza gdy mówił o zabijaniu” - czytamy w „GK”.
Kowalkowski w konspiracji znalazł się z początkiem okupacji. Wtedy jego zwierzchnikiem z ramienia kierownictwa Walki Cywilnej był Tadeusz Seweryn „Socha”, etnograf, malarz i badacz sztuki ludowej. Z jego polecenia „Halszka” zajął się dywersją, dziedziną najbardziej niebezpieczną spośród konspiracyjnych działań. Uczył młodych adeptów konspiracji obchodzenia się z bronią, materiałami wybuchowymi, dokonywania aktów sabotażu.
Pseudonim „Halszka” pochodzi od jednej z młodzieńczych miłości Kowalkowskiego. Związana jest z nim zresztą zabawna historia opisana we wspomnieniach porucznika. Jeden z żołnierzy na wieść o tym, że jego oddział ma odwiedzić „Halszka”, zaczął się stroić, z nadzieją, że gościem będzie atrakcyjna kobieta. Po wizycie Kowalkowskiego wystrojony żołnierz na długo stał się obiektem żartów kolegów.
Dla 20-letniego Jana nie było sytuacji bez wyjścia. Gdy aresztowano go w łapance ulicznej, uciekł, wyskakując przez okno z drugiego piętra, łamiąc przy tym obie kości piętowe.
W 1943 roku 22-latek wstąpił do zgrupowania Armii Krajowej „Żelbet”. Został tam mianowany dowódcą oddziału sabotażowo-dywersyjnego wykonującego w Krakowie wyroki Cywilnego Sądu Specjalnego.
Na koncie miał około 30 wyroków śmierci. Zabijał konfidentów gestapo i zdrajców wysługujących się hitlerowcom.
O organizowaniu akcji swojego oddziału „Halszka” pisze w pamiętniku. To jednak niejedyne źródło wiedzy na ten temat. W archiwum krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej zachowało się dziewięć protokołów sekcji zwłok osób, na których wykonano wyroki śmierci. Dzięki nim wiemy, jak likwidowano wrogów narodu.
Śmierć w ósmym miesiącu ciąży
28 września 1944 r. z rąk egzekutorów od postrzału w szyję zginął Karol K. Syn właściciela odlewni metali przy ul. Mogilskiej 74. Mężczyzna został skazany na śmierć, ponieważ doniósł Niemcom na firmę braci S., w której przechowywano broń.
5 października 1944 r. w gabinecie dentystycznym przy ul. Karmelickiej 12 został uduszony dentysta Eugeniusz P. Zamachu dokonano w gabinecie pełnym ludzi. Były tam dwie współpracownice i pacjenci w poczekalni. Prawdopodobnie dlatego wyrok wykonano po cichu, dusząc zdrację przy pomocy sznura.
Miesiąc później celem „Halszki” był Jan L., autor donosu do gestapo. Jego zapisek zdradzał, że w piekarni przy ul. Koletek 10 jest warsztat produkujący broń dla powstańczej Warszawy. Donos był anonimowy, ale ustalono, że autorem był prawdopodobnie L., bo kilka dni wcześniej został zwolniony z pracy w tej piekarni za kradzież.
Ludzie Kowalkowskiego po przyjściu w niemieckich mundurach do domu L. przy ul. Karmelickiej zastali tylko żonę podejrzanego. Kobieta zapytana o piekarnię oświadczyła, że jest tam warsztat produkujący broń. Po uzyskaniu tej informacji jeden patrol udał się na ul. Sołtyka, gdzie pracował jej mąż, a drugi pozostał w pobliżu ich domu. Po przekazaniu przez łącznika, że został zastrzelony Jan L., drugi patrol zastrzelił żonę, która była w ósmym miesiącu ciąży. - W tym miejscu można się zastanowić nad kwestiami moralno-etycznymi związanymi z wykonywaniem wyroków przez Państwo Podziemne. Zastrzelenie młodej kobiety, wydawałoby się zupełnie przypadkowej, do tego ciężarnej, jest w świetle współczesnych zasad etycznych niewyobrażalne - ocenia prof. Tomasz Konopka, kierownik Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie. Prof. Konopka z zamiłowania jest historykiem. Zbiera informacje na temat działalności oddziału „Halszki” i ofiar egzekutora.
Dodaje, że nie można jednak rozpatrywać spraw z okresu okupacji, posługując się moralnością obowiązującą w czasach pokoju. - W czasie wojny hitlerowcy w ponad 100 publicznych egzekucjach zabili 1600 osób. Kilka tysięcy więźniów z Montelupich rozstrzelano w Przegorzałach, forcie Krzesławice i innych miejscach. 8 tys. osób zabito w obozach w Płaszowie i Prokocimiu, a ponad 60 tys. osób z Krakowa zginęło w obozach koncentracyjnych. Zapewne większość z nich poniosła śmierć wskutek donosów współobywateli. Wykonanie wyroku było w tamtej rzeczywistości nie tyle karą czy zemstą, ale miało na celu wyeliminowanie osoby, przez którą ginęli z rąk Niemców kolejni Polacy - wyjaśnia prof. Konopka. Co do słuszności działań „kata zdrajców” nie ma wątpliwości również dr Tomasz Stachów z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa.
- Były to nieraz momenty dramatyczne, bo ci ludzie do końca zarzekali się, że są niewinni i błagali o litość. Nie można było sobie pozwolić na moment zawahania - mówi Tomasz Stachów, kurator wystawy „Walczące Miasto 1939-1945”. Można ją zwiedzać do połowy maja w oddziale Fabryka Emalia Oskara Schindlera. Znalazły się na niej m.in. pamiątki po Janie Kowalkowskim, jego liczne fotografie i konspiracyjne rozkazy mianowania go na kolejne stopnie wojskowe.
We wspomnieniach „Halszka” pisze o wyroku na kobiecie, którą nazwał „Anielicą”. Była to Lilli A., uduszona przy ul. Długiej 52. Policjant współpracujący z podziemiem wylegitymował ją, pokazała legitymację gestapo, w której znajdowała się lista kilkunastu nazwisk i adresów osób związanych z ruchem oporu. Halszka opisuje ją: „Duże wyraziste oczy, stanowiące mocny akcent na tle ślicznej twarzyczki (ze zdjęcia)”. Na żywo kobieta zrobiła na Kowalkowskim jeszcze większe wrażenie. Pisze we wspomnieniach: „Była jeszcze ładniejsza niż na zdjęciu. W miejscach czarno-białych światłocieni fotografii grały kolory: błękit oczu, złociste pukle włosów, zgrabna dziewczęca figurka”. Dalej pisze, że nie mógł się pogodzić z tym, że tak niewinnie wyglądająca osoba jest agentem gestapo.
Musiał wypić cyjanek
- Wykonanie wyroku przez uduszenie, a nie przez rozstrzelanie, miało zapewne na celu uniknięcie hałasu, bo wyrok wykonano w niemieckiej dzielnicy. Ważne było także uniknięcie egzekucji odwetowych. W tym akurat przypadku działanie okazało się skuteczne - lekarz wykonujący sekcję pobrał wymaz z dróg rodnych do badania mikroskopowego. Oznacza to, że sprawa została potraktowana jak pospolite zabójstwo, a nie działanie Podziemia - tłumaczy prof. Tomasz Konopka.
Wyroki wykonywano również bardziej nietypowymi sposobami. Władysław B., artysta malarz i rzeźbiarz, za wydanie gestapo kilku osób z kurii biskupiej, po przesłuchaniu musiał wypić cyjanek. Jego zwłoki zakopano pod podłogą warsztatu.
Na życzenie dowództwa, „Halszka” opracował również plan zamachu na Hansa Franka, który miał zostać zastrzelony z wieżyczki kamienicy na rogu ulic Bernardyńskiej i Smoczej, w chwili wyjazdu z Wawelu. Z zamachu zrezygnowano, obawiając się egzekucji odwetowych na dużą skalę.
Dokumenty na temat życia „Halszki” po wojnie znajdują się w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Wieliczce. Wynika z nich, że Kowalkowski na krótko wstąpił do milicji. Od 1946 r. należał do zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Później imał się różnych zajęć, m.in. prowadził sklep z owocami przy ul. Zwierzynieckiej. Miał również fabrykę guzików „Krakowianka”.
Byłym katem zdrajców interesowała się po wojnie bezpieka. Kowalkowski był kandydatem na TW. Z dokumentów IPN-wskich nie wynika jednak, aby został agentem. Służby chciały, żeby informował ich o tym, co dzieje się z ludźmi ze środowiska byłej konspiracji. „Halszka” nie zdradzał im jednak kluczowych informacji.
Zmarł w 1967 r. na raka. Jest pochowany na cmentarzu Podgórskim w Krakowie. Jego syn Maciej żyje w Krakowie. Nie chciał się z nami spotkać. Lucyna Kowalkowska nie chce zdradzać szczegółów życia „Halszki” po wojnie. Wiadomo jednak, że młodość poświęcona na wykonywaniu wyroków śmierci, odbiła się na całym jego późniejszym życiu. - Ktoś to jednak musiał robić - podsumowuje synowa „Halszki”.
***
Publikacje na temat egzekutorów Państwa Podziemnego. Stefan Dąmbski „Egzekutor”
Autor pokazuje, w jaki sposób - będąc nastolatkiem - nauczył się zabijać i jak to się stało, że polubił to zajęcie. „Egzekutor” jest więc nie tylko opowieścią z życia partyzanta, ale przede wszystkim studium spustoszenia, jakie w człowieku sieje wojna - nawet jeśli walczy on po „słusznej” stronie, w obronie ojczyzny. Swoje wspomnienia Dąmbski spisywał pod koniec życia, zdobywając się na niezwykle szczere i przejmujące wyznania.
Ptaki drapieżne. Historia Lucjana „Sępa” Wiśniewskiego, likwidatora z kontrwywiadu AK
W niezwykle szczerej rozmowie „Sęp” opowiada o swoich wojennych przeżyciach i o tym, jak on i jego nastoletni koledzy z „patrolu Ptaków” - pseudonimy brali z atlasu ornitologicznego - zmieniali się z piskląt, bezbronnych chłopców, w drapieżne ptaki, bezwzględnych żołnierzy.